Logo Przewdonik Katolicki

Gdy na scenę wkracza inny, rodzi się etyka

O tym, czy ateista może być dobry i dlaczego miałby się starać być dobry, rozmawiają kard. Carlo Maria Martini i Umberto Eco. Fragmenty korespondencji z lat 1995–1996.

Drogi Eco,
(…) jakimi racjami uzasadnia swe działania ktoś pragnący afirmować i wyznawać zasady moralne mogące żądać również ofiary z życia, ktoś wszakże nieuznający osobowego Boga? Albo jeszcze inaczej: jeśli pomijam odwołanie do Absolutu, to jaką kierując się racją, twierdzę, że pewnych rzeczy żadną miarą i za żadną cenę zrobić nie mogę, inne zaś zrobić muszę, nie bacząc na cenę? Co prawda są prawa, ale co sprawia, że mogą one zobowiązywać również kosztem życia? Na temat takich właśnie i podobnych pytań chciałbym dziś z Panem porozmawiać. Oczywiście, bardzo bym chciał, żeby wszyscy ludzie na tym świecie mieli jasno zarysowane fundamenty etyczne dla swego prawidłowego postępowania i żeby działali w  zgodzie z  nimi. Zresztą jestem przekonany, że niemało jest osób postępujących słusznie, przynajmniej w określonych sytuacjach życiowych, i nieodwołujących się do religijnej podstawy życia. Wiem, że niektórzy ludzie, nawet nie wierząc w osobowego Boga, ostatecznie oddali życie, aby nie odstąpić od swych przekonań moralnych. Nie bardzo jednak rozumiem, jakie ostateczne uzasadnienie znajdują oni dla swych uczynków. (…) W istocie jest rzeczą znaną, że między wielkimi religiami dochodzi do dialogu i spotkania (co prawda jest to jeszcze faza początkowa) zmierzającego do utwierdzenia zasad etycznych podzielanych przez wszystkich. W ten sposób mają być podcięte nie tylko korzenie wszelkich waśni religijnych między narodami; powinno to również skuteczniej służyć dobru człowieka. Jeśli wszakże taki dialog – związany przecież z rozmaitymi trudnościami historycznymi i kulturowymi – jest w ogóle możliwy, to dlatego że wszystkie religie, jakkolwiek w rozmaity sposób, zakładają transcendentną Tajemnicę jako fundament działań moralnych. (…)
Przyznaję zatem, że jest wielu ludzi, którzy postępują w sposób słuszny etycznie, owszem, niekiedy nawet dokonują aktów wysokiego altruizmu, nie mając dla swych postępków (bądź nie mając świadomości posiadania) żadnego transcendentnego fundamentu, nie odwołując się ani do Boga Stwórcy, ani do zapowiedzi Królestwa Bożego i etycznych jej konsekwencji, ani do śmierci i zmartwychwstania Jezusa oraz daru Ducha Świętego, ani do obietnicy życia wiecznego. W  istocie z  takiego właśnie realizmu czerpię siłę do owych przekonań etycznych, które mnie, istocie słabej, oby zawsze przyświecały i dawały moc do działania. Gdzie jednak ten, kto nie odwołuje się do tych bądź podobnych zasad, znajduje światło i moc do czynienia dobra nie tylko w sytuacjach łatwych, lecz również w takich, które wystawiają siły ludzkie na próby najwyższe, zwłaszcza zaś konfrontują go z groźbą śmierci? Dlaczego altruizm, szczerość, sprawiedliwość, szacunek dla innych, wybaczanie wrogom są zawsze dobrem, które – nawet za cenę życia – należy przedkładać nad postawy przeciwne? I w jaki sposób w konkretnych przypadkach rozstrzygać o tym, co jest altruizmem, a co nim nie jest? Jeśli zaś nie ma ostatecznego i powszechnie obowiązującego uzasadnienia takich postaw, jak w praktyce dochodzi do tego, że to one zawsze biorą górę i zwyciężają? Dalej, jeśli nawet ludzi dysponujących mocnymi argumentami za zachowaniem etycznym trzymanie się go nieraz kosztuje dużo trudu, to co z ludźmi, których argumenty są słabe, niepewne, chwiejne? (…) Na czym w istocie ufundowana jest godność ludzka, jeśli nie na fakcie, że każdy człowiek jest osobą otwartą na coś od niego większego i wyższego? (…)
 
Carlo Maria Martini
 
Drogi Martini,
(…) uważam zdecydowanie, że nawet przy braku wiary w opatrznościowe, osobowe bóstwo istnieją formy religijności, tzn. poczucia sacrum, granicy, pytania i oczekiwania, łączności z czymś, co nas przekracza. To jednak, jak rozumiem z Pańskiego listu, Pan wie również. Zapytuje Pan natomiast, co te formy etyki mają w sobie wiążącego, zniewalającego i niezbywalnego. (…) Wymiar etyczny powstaje wtedy, gdy na scenę wkracza ten drugi. Wszelkie prawo, moralne czy jurydyczne, reguluje zawsze stosunki międzyosobowe, również te, które wiążą nas z tym drugim, co je narzuca. Pan także przypisuje zacnemu laikowi przekonanie, iż ten drugi jest w nas. Idzie tu jednak nie o jakieś nieokreślone nastawienie uczuciowe, lecz o sytuację fundamentalną. Jak uczą nas również najbardziej laickie spośród nauk społecznych, to właśnie inny, jego spojrzenie, określa nas i kształtuje. Jak nie potrafimy żyć bez jedzenia czy spania, tak też nie potrafimy zrozumieć, kim jesteśmy, bez spojrzenia i odpowiedzi innego. Nawet ten, kto zabija, gwałci, rabuje i poniża, czyni to w momentach wyjątkowych; przez resztę życia żebrze u swych bliźnich o  aprobatę, miłość, szacunek, pochwałę. Nawet od tych, których upokarza, domaga się uznania, iż budzi w nich strach i uległość. (…) Czy jednak, pyta Pan, ta świadomość wagi drugiego wystarcza mi jako podstawa absolutna, niezmienny fundament etycznego postępowania? Mógłbym na to odpowiedzieć, że również fundamenty, które Pan określa jako absolutne, nie przeszkadzają licznym wierzącym grzeszyć z pełną świadomością grzechu, i byłby to koniec naszej rozmowy; pokusa zła tkwi również w człowieku mającym mocno ufundowane, objawione pojęcie dobra. (…) Są rzecz jasna tacy, którzy nie wierzą, a jednak nie przejmują się nadaniem sensu własnej śmierci, ale są też tacy, którzy mówią, że wierzą, lecz bez wahania wyrwaliby serce żywemu dziecku, byle tylko samemu nie umrzeć. (…)
To, co określam mianem etyki laickiej, jest w gruncie rzeczy etyką naturalną, nieobcą również wierzącemu. Czyż instynkt naturalny, w pełni dojrzały i świadom samego siebie, nie jest fundamentem dającym dostateczne gwarancje? Oczywiście, możemy uważać, że nie jest on wystarczającym bodźcem do cnoty; niewierzący może wszak powiedzieć: nikt nie będzie wiedział, że w tajemnicy czynię zło. Proszę jednak zważyć: niewierzący twierdzi, iż nikt nie obserwuje go z góry, wie zatem również, iż – właśnie dlatego – nie ma nikogo, kto by mu mógł przebaczyć. Jeśli wie, że uczynił zło, jego samotność będzie bezgraniczna, a śmierć – pełna rozpaczy. W większym od wierzącego stopniu będzie tedy zabiegał o publiczne oczyszczenie się z win, będzie prosił innych o wybaczenie. Tego jest świadom, wie o tym gdzieś w  najgłębszych zakamarkach swego ducha, wie również zatem, że z góry musi wybaczać innym. Jak inaczej można by wyjaśnić, że wyrzuty sumienia to uczucie znane również niewierzącym? (…)
 
Umberto Eco
 
Fragment książki W co wierzy ten, kto nie wierzy?
I tu może być reklama, a może to jakoś razem…

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki