O prawdziwym chrześcijaństwie, które w twarzy cierpiącego, odrzuconego, bezdomnego, ubogiego widzi Chrystusa. A ta twarz nie jest anonimowa, ma imię bardzo konkretne: pani Danusia, pani Kazia, pan Władzio. I ciało, które gnije, śmierdzi, zanika, cierpi.
Potem natknęłam się na list czy też fragment homilii któregoś z biskupów, który mówi i mówi o tym, jak to Kościół jest atakowany ze wszystkich stron przez wrogów. Dla wiernych zgromadzonych w świątyni przekaz jest jasny: należy się bronić, bo atakują. Atakują i atakują. Staliśmy się ofiarami atakujących. Zewrzeć szeregi musimy! Pokazać wrogom, że tak nie wolno, nie powinni nas atakować. Otoczmy się więc murem oburzenia, pokażmy, ile nas jest i jak bardzo jesteśmy ofiarami atakujących. I niech wszyscy (wrogowie) widzą, jak nas jest dużo i jak wysoko wznosimy ręce do nieba.
Później obejrzałam program dla dzieci jednej ze stacji telewizyjnych. Gościem był jeden z biskupów, który tłumaczył dzieciom, jak wspaniały mamy rząd, bo dzięki niemu dzieci te dostają co miesiąc pięćset złotych i mogą się uczyć we wspaniałych szkołach. Po kolejnej minucie dobrej nowiny o rządzie płynącej z ust biskupa dzieci nie ukrywały znudzenia nawet przed kamerą, a realizator nie wykazał się refleksem i nie zmieniał ujęć.
I zastanawiam się, jak powinna wyglądać chrześcijańska optyka świata. Jako warowni odgrodzonej od świata, który jest zły, ponieważ nie podziela chrześcijańskich wartości? Mamy patrzeć na innych, nieustannie ich filtrując i oceniając: w co wierzą, jak postępują, czy są homo- czy heteroseksualni, co sądzą na temat gender i czy przypadkiem nie nawołują do tolerancji? Mamy skanować rzeczywistość, dzieląc ją na tą dobrą i tą złą? Wznosić barykady z różańcem i mieczem w ręku? Być podejrzliwym, bo wszędzie wokół (a najbardziej w szkole) może czaić się wróg, który chce zdeprawować nasze dzieci?
A może na homiliach czytać fragmenty bloga siostry Chmielewskiej? Bo wtedy moglibyśmy wyjść z kościoła z wiarą, że Bóg może przemieniać nas (nas! nie „ich”) i uzdalniać do prawdziwej miłości. Takiej, która nie ocenia i nie osądza, tylko podaje rękę. Bo „Ewangelia idzie w poprzek systemów społecznych tworzonych przez silnych i dla silnych”, jak pisze siostra Małgorzata.