Logo Przewdonik Katolicki

Moc bezsilnej obecności

Weronika Frąckiewicz
fot. Archiwum prywatne

Rozmowa z s. Aldoną Skrzypiec o mocy indywidualnego podejścia, bezsilności, która wspiera, i jałmużniku szukającym ludzi pod mostem.

Hospicjum dla dzieci, sala operacyjna, dom dla osób w kryzysie bezdomności – sporo wymagających aktywności jak na jedną osobę. Czy tak po ludzku nie męczy Siostrę bycie z potrzebującymi?
– (śmiech) W ogóle. Każdy człowiek jest inny, dlatego bycie z nim nigdy nie jest rutynowe. Nie da się zastosować szablonów, schematów, przyjąć odgórnych zasad. Mimo że pewne sprawy można uregulować, zwłaszcza gdy się działa systemowo, to wciąż pozostaje przestrzeń wyjątkowości danego człowieka. W tym indywidualnym podejściu do każdej ze spotykanych przeze mnie osób jest coś, co daje mi siły. Nawet gdy wydaje się, że ludzie przychodzą z takimi samymi problemami, to zaraz zdaję sobie sprawę, że każdy z nich ma inną historią życia, jest w innym momencie, więc to jest za każdym razem inne spotkanie. Ja także się zmieniam – dziś jestem inna niż byłam pięć lat temu, a nawet miesiąc temu. Ta nieustanna ewolucja uwalnia od rutyny. Jasne, że zmęczenie fizyczne się pojawia, bo nie jestem cyborgiem, ale mimo wszystko dominujące jest poczucie radości i spełnienia. Oczywiście pojawiają się też w moim życiu momenty odosobnienia – bycia tylko ze sobą i z Bogiem. Bardzo ich potrzebuję.
 
W obliczu ludzkiego cierpienia gotowe recepty nie istnieją, a wszelkie wypracowane metody pomocy zawodzą. Jak Siostra sobie radzi, stając niemal codziennie twarzą w twarz z bezmiarem ludzkiego cierpienia?
– To jest nieustanne doświadczanie mojej bezsilności. Staję w momentach tragicznych oko w oko z ludzkim dramatem i nic nie mogę zrobić, nie znajduję słów pocieszenia. Gdy się rozgrywa dramat, to wszystkie słowa są za małe. Tak naprawdę mogę tylko być. Moja słaba obecność, pełna bólu i cierpienia jednocząca mnie w jakiś sposób z tym drugim człowiekiem, to jedyne, co mogę dać. Szczególnie odczuwam to, gdy towarzyszę rodzicom, których dziecko odchodzi. Przez jakiś czas obserwuję proces, przez który oni przechodzą, a potem przychodzi moment odejścia dziecka. To jest moment bólu, którego nikt z nas nie może sobie nawet wyobrazić.
 
Działalność Siostry wykracza poza środowisko kościelne. W swojej codziennej pracy spotyka Siostra osoby, które przeżywają swoje cierpienie poza kontekstem Boga. Czy brak wspólnej płaszczyzny wiary utrudnia towarzyszenie?
– Mimo wszystko większość tych dróg cierpienia miałam możliwość przejść z osobami wierzącymi lub z takimi, którzy wrócili do Boga właśnie z powodu tego doświadczenia. Ta ich wiara paradoksalnie wzrastała, mimo że po ludzku powinni ją stracić. Na pewno osobom wierzącym jest łatwiej w dramatycznych momentach. Całkiem niedawno towarzyszyłam w śmierci współmałżonka osobie, która w swoim życiu robi bardzo dużo dobra i jest naprawdę cudowna. Zawsze gdy patrzyłam na nią, zastanawiało mnie, skąd bierze siłę i jaka jest jej motywacja. Wiedziałam, że na pewno nie jest to Pan Bóg, ponieważ jest to rodzina naprawdę ateistyczna. Podczas pierwszego spotkania po tej tragedii właściwie tylko z nią byłam i dałam jej pole, żeby to ona mogła opowiedzieć to, o czym chciała. Czułam się zaszczycona, że zaprosiła mnie w tak intymną przestrzeń i otworzyła swoje serce, pomimo że nie mamy płaszczyzny wiary, na której się spotykamy. Co ciekawe, na tyle ona nie ma odniesienia do Boga, że nie ma do Niego także w niej pretensji. To jest jeszcze trudniejsze, bo potęguje rozpacz. Myślę jednak, że naturalna predyspozycja tej osoby do dobra może być przestrzenią, która daje siłę. W takich momentach nawet gdyby ktoś zadał mi pytanie, dlaczego wydarza się to cierpienie, uczciwie odpowiedziałabym, że nie wiem. Ja również zostaję z pytaniami, na które jak dotąd nie ma odpowiedzi. Pewnie poczekam do wieczności.
 
Niedawno została Siostra laureatką nagrody ,,Żar Serca”. Kapituła konkursu tak wyjaśniła powód odznaczenia Siostry: „ za zaangażowanie w pomoc bezdomnym i najuboższym, niestrudzoną postawę w walce o godność człowieka oraz codzienne świadectwo życia wartościami ewangelicznymi”. Przyznam szczerze, że razi mnie sformułowanie „walka o godność człowieka”. Jak można walczyć o coś, co jest niezbywalne?
– Walka o godność nie jest walką o jakąś wartość, po to aby ją dodać. Ona jest i kropka. Zazwyczaj jednak osoba w kryzysie bezdomności w tę swoją godność nie wierzy. Bardzo często spotykam się z tym, że osoby bezdomne mówią: jestem nikim, jestem śmieciem, nic mi się nie należy, będę mieszkał pod mostem, bo to jedyne miejsce, na jakie zasłużyłem. Bardzo niskie poczucie wartości wypływa z historii tych osób i z całych kontekstów ich życia. Nie chodzi o to, żeby coś zdobywać ogniem i mieczem, ale o to, żeby rozbudzać w nich tę świadomość posiadania godności. Drugą przestrzenią, w której ,,walczymy o godność”, jest sfera publiczna. W naszym społeczeństwie ciągle jest mnóstwo stereotypów na temat osób w kryzysie bezdomności: bo menel, bo sobie zasłużył, ma, co chciał, wybrał, więc ma, nie chce się myć, to śmierdzi. Razem z wolontariuszami, z którymi pracuję, pokazujemy, że jest zupełnie inaczej. W Domu Nadziei, ośrodku dla osób w kryzysie bezdomności, prowadzimy zajęcia terapeutyczne, podczas których robione są przeróżne rzeczy. W okresie bożonarodzeniowym przesyłając życzenia naszym dobrodziejom, wysyłam im kartki wykonane przez osoby bezdomne. Ktoś idąc ulicą i widząc osobę pijaną, brudną, śmierdzącą, leżącą na chodniku, nie pomyślałby nawet, że ten człowiek jest w stanie zrobić piękną kartkę. Jasne, że tego człowieka trzeba doprowadzić do momentu, w którym będzie mógł, a przede wszystkim będzie chciał coś robić, ale w tych ludziach, jak w każdym z nas, jest mnóstwo talentów i darów, tylko że one są mocno zakopane. Myślę, że takie stereotypy, które są w społeczeństwie, a nawet w Kościel, są bardzo nieewangeliczne. Często ludzie myślą: trzeba pomóc tym biedakom, dać jałmużnę. Jezus tak nie mówi, On spotyka się z człowiekiem po to, aby go podnosić. Bardzo ważny jest sposób dawania pomocy i jak my tym naszym dawaniem tego człowieka traktujemy.
 
A w bezpośrednim kontakcie z brudnym, śmierdzącym i często na pierwszy rzut oka odpychającym człowiekiem na ulicy jak Siostra dociera do jego godności?
– Traktowanie ich w godny sposób jest najlepszą metodą, aby oni tę godność dostrzegli w sobie. Na początku elementami, które towarzyszyły naszym wspólnym śniadaniom, był stół, obrus, kwiaty i naczynia, koniecznie nie z plastiku. Nie zapomnę miny i komentarza dwóch bezdomnych, którzy przyszli na pierwsze śniadanie: ,,O Boże! Jakaś impreza przygotowana, nic tu po nas”. Odpowiedzieliśmy im, że to właśnie dla nich, a oni patrzyli na nas jak na UFO. Bezdomny jest przyzwyczajony do tego, że jeżeli dostaje coś, to zapakowane to jest w woreczek foliowy, musi odejść i zjeść w ukryciu. Gdy organizujemy wieczerzę wigilijną w domu naszego biskupa, wypożyczam zastawę z najlepszego hotelu. Gdy pierwszy raz usiedli przy tak nakrytym stole, to mimo ciszy słychać było krążące między nimi pytanie: ale jak dla nas, my na to nie zasługujemy. Oni są przyzwyczajeni do bylejakości, która niestety również zdarza się w kościelnych instytucjach. To jest przestrzeń, która wymaga nie tyle zmiany, ile nawrócenia. Wciąż pokutuje w nas podejście: my z perspektywy tych lepszych pomagamy tym gorszym. Myślę, że tu trzeba też ogromnej samoświadomości – każdy z nas ma w sobie przestrzenie różnej biedy, np. przestrzeń grzechu. Często odwiedzam więźniów, uczestniczę w Mszach z nimi. Zawsze staram się uczestniczyć z nimi w liturgii Wielkiego Piątku. Kiedyś podczas adoracji krzyża siedziałam pomiędzy dwoma skazanymi. Ze względów logistycznych krzyż nie był adorowany w procesji, tylko przechodził z rąk do rąk. Siedząc wśród nich, dostając krzyż z ręki więźnia i podając go kolejnemu skazanemu, pomyślałam sobie: Boże oni tu są, bo ich grzech ujrzał światło dzienne, ktoś go zobaczył i oni dostali za to karę. Jasne, kaliber tych grzechów i zła może być różny. Ale zło jest złem i zdałam sobie sprawę, że w niczym nie jestem od nic lepsza.
 
Jest Siostra jałmużnikiem biskupim. Czy instytucjonalne pomaganie nie zabija wrażliwości?
– Jałmużnik nie jest funkcją instytucjonalną. Pełnię tę posługę charytatywnie, z potrzeby serca. Mimo że podlegam biskupowi opolskiemu, nie tworzę żadnych urzędów. Nasz ksiądz biskup Andrzej Czaja zainspirował się papieżem Franciszkiem i powołanym na stanowisko jałmużnika kard. Konradem Krajewskim. Moja funkcja wypłynęła z troski biskupa opolskiego o potrzebujących, a także z próśb, które dostawał. Nie chciał tych wszystkich osób potrzebujących traktować instrumentalnie, chciał się z nimi wszystkim spotkać, a że przy liczbie jego obowiązków nie jest to możliwe, potrzebował osoby, która będzie działać w jego imieniu. W moich działaniach dostałam ogromną przestrzeń wolności i zaufania. Cztery lata temu byłam naprawdę niepewna, jak to ma wyglądać. Biskup uspokajał mnie i mówił: ,,Nie bój się, Duch Święty to poprowadzi. Razem będziemy szukać tych, którzy potrzebują pomocy, a także odpowiadać na tę pomoc, o którą proszą”. Mimo że nie ma w tych działaniach konkretnej struktury, po tych czterech latach siłą rzeczy zostało to trochę usystematyzowane, stworzyliśmy np. diecezjalne konto na potrzeby ubogich – to jest subkonto diecezji, którym ja dysponuję. Wszystko, co na nie wpływa, przeznaczane jest na potrzeby ubogich i na bieżąco Duch Święty sam podsyła konkretnych ludzi potrzebujących. Często ludzie do nas dzwonią i mówią: ,,Siostro, pod tamtym mostem jest jakiś bezdomny, proszę tam zajrzeć”. Takich telefonów odbieram mnóstwo. Czasem idąc przez miasto, spotykam jakiegoś bezdomnego, którego nie znam. Zawsze zastanawiam się skąd się tam wziął, ale wiem, że wciąż są takie tereny naszej diecezji, do których jeszcze nie trafiłam i osoby, których ciągle nie spotkałam.
 
Czasem pomoc wypływa tylko z sentymentalnych pobudek – chcę pomóc, żeby dobrze się poczuć. Jak uciekać przed takimi motywacjami?
– Rzeczywiście można pomóc i bardzo człowieka poniżyć. Myślę, że trzeba dużo delikatności, a ona wynika stąd, o czym już rozmawiałyśmy – wszyscy mamy dokładnie taki sam poziom godności, niezależnie od sytuacji, w której się znajdujemy. Jesteśmy dziećmi tego samego Boga. To, że ja dysponuję jakimiś środkami finansowymi, nie jest moją zasługą, one zostały mi dane, aby pomagać innym. To jest największe zadanie i wyzwanie – jak pomagać, aby nie zranić godności i nie poniżać.
 
Jak Siostra odczytuje swoje powołanie do bycia z ubogimi – czy jest ono wpisane w powołanie do życia zakonnego, czy to nadrzędna cecha tożsamości?
– Moje powołanie zakonne jest integralną częścią mnie. Nie zostałam jałmużnikiem, będąc osobą świecką, ale konsekrowaną. Myślę, że od strony duchowej to, co robię, i sposób podejmowania działań wynika z konsekracji. Ona mnie kształtuje jako człowieka.
 
 
S. ALDONA SKRZYPIEC SSpS
Siostra Zgromadzenia Misyjnego Służebnic Ducha Świętego, jałmużnik biskupa opolskiego, pielęgniarka w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym i Domowym Hospicjum dla dzieci w Opolu, laureatka nagrody ,,Żar Serca” przyznawanego przez Jezuicki Ośrodek Formacji i Kultury ,,Xawerianum”

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki