Razem zdecydowaliśmy, mimo wielkiego bólu i trudności, by zrobić ten krok i zakończyć związek… Dopiero kilka lat później zrozumiałam, że jeśli zabrakłoby mi wtedy odwagi… nie byłoby możliwe pełne zrealizowanie się mojego powołania” – pisze o sobie Chiara Amirante w książce Tylko miłość trwa. „To był naprawdę trudny czas – wyjaśnia dalej – i wielokrotnie chciałam zmienić podjętą decyzję… Ufałam jednak, że jeśli Bóg wzywa nas do rezygnacji z czegoś, co wydaje się naszym szczęściem, to tylko dlatego, że chce nam ofiarować jeszcze większe i pełniejsze szczęście”. Chiara Amirante miała wtedy zaledwie 17 lat. Nie wiedziała jeszcze, jak długa i niezwykła czeka ją droga życia, na której będzie pomagała tysiącom ludzi powstawać z życiowych upadków.
Świetlana ciemność
Zaledwie kilkanaście miesięcy wcześniej była wręcz pewna, że jej przyszłe „małżeństwo nie tylko nie przeszkadza w pełnym oddaniu się Bogu, ale jest wręcz wspaniałą drogą do świętości”. Co więc zmieniło jej plany? Po wielu latach Chiara wspomina, że obok mocnego przekonania co do małżeństwa pojawiło się w niej jeszcze inne, mocniejsze: „Pan prosi mnie, abym ofiarowała mu ten cudowny dar i rozstała się z Robertem”. Co dzisiaj brzmi oczywiście jak wyznanie „nawiedzonej” młodej dziewczyny, która za mało przeżyła, żeby składać takie religijne deklaracje. Bo skąd niby miała wiedzieć, czego Bóg od niej chce? Skąd ta pewność? Zarzutu naiwności nie możemy jednak kierować pod adresem Chiary, zawsze mocno stąpającej po ziemi. „Moja decyzja była zbyt nieracjonalna jak dla osoby, która starała się wszystko pojąć i mieć pod kontrolą” – pisała po latach, wspominając tamten trudny czas rozeznawania. „Pytałam siebie, jaki sens miałoby to, że Pan prosi mnie o poświęcenie czegoś najlepszego, co sam mi ofiarował – biorąc pod uwagę, że nie czułam powołania do życia zakonnego…”. Odpowiedź przyszła z czasem sama. „W głębi serca czułam, że Pan pozostawił mi wybór… miałam świadomość, że oczekuje ode mnie nowego całkowitego oddania, ślepego i niemal absurdalnego wyboru wiary”. Od tego momentu Chiara rzuciła się w „świetlaną” przyszłość pełną ciemności.
Odwaga bycia świętym
Ten romantyczny początek historii życia Chiary Amirante może być zwodniczy. Wydaje się bowiem, że tym razem mamy do czynienia z egzaltowaną dziewczynką. Kto popatrzy na jej współczesne zdjęcia, również będzie widział nieustannie uśmiechającą się kobietę. Wręcz przesadnie. Jakoś naiwnie nawet. Chiara ma dzisiaj 52 lata. I nadal jej wypowiedzi to refren powtarzających się słów: „kocham was, Bóg was kocha, miejcie odwagę na miłość, miłość prawdziwą, miłość oddaną”.
Następne zdanie na okładce wspomnianej książki zdradza jednak powagę duchowości, która stopniowo kształtuje jej życie. Zapowiada doświadczenie głębokiej ciemności. Poznanie całego życia Chiary zmienia obraz uśmiechniętej dziewczynki w kogoś, kto swoją odwagą przypomina raczej Joannę d’Arc niż delikatną Tereskę z Lisieux. „Odnaleźć nadzieję w piekle ulicy” – bo tak brzmi zdanie dopowiadające tytuł – słusznie zapowiada podróż w głąb duchowości bardzo wymagającej. Ale właśnie dlatego tak nieoczywistej i fascynującej zarazem.
Oddanie niekonsekrowane
Jest rodowitą Rzymianką. Tam się wychowuje, tam też poznaje ruch Focolari założony przez Chiarę Lubich. Pod wpływem bardzo głębokiej formacji w tej wspólnocie w wieku 11 lat Chiara Amirante składa prywatny ślub całkowitego oddania Bogu. Słowo „całkowite” nie znaczy jednak dla niej konieczności życia bez męża. Marzy o małżeństwie. Chodzi raczej o życie pełne oddania w miłości. Tam, gdzie ta miłość będzie tego oddania wymagać. Chiara jest więc od dzieciństwa rzeczywiście wolna od tradycyjnego skojarzenia: prawdziwie oddani Bogu mogą być tylko konsekrowani. Nie myśli tak, nie używa takiego języka. Taki jest efekt dzieciństwa spędzonego z focolarinami.
Decyzja Chiary, aby rzeczywiście życia nie zmarnować, znajduje jeszcze głębszą motywację tuż przed 18. urodzinami. Razem z przyjaciółmi wsiada do samochodu prowadzonego przez pijanego kierowcę. Można było się spodziewać, do czego to doprowadzi. Podczas tragicznego wypadku samochód wpada w przepaść. Pasażerowie wyskakują w porę i w ostatniej chwili ocalają życie. Niedługo potem jedna z najbliższych przyjaciółek Chiary ginie potrącona przez pijanego kierowcę. W następnych latach samobójstwa popełnia dwójka jej bliskich znajomych.
Wszystkie te doświadczenia na tyle naznaczają jej wrażliwą psychikę, że już wie, że życie jest zbyt krótkie i kruche, aby go nie przeżyć w sposób wyjątkowy.
Piekło na dworcu
Moment największego przełomu i odkrycia powołania jednak dopiero nadchodzi. Przygotowaniem jest narastające w niej pragnienie bycia bliżej ubogich. Chiara coraz częściej wychodzi na ulice, aby spotykać bezdomnych i narkomanów, najczęściej na dworcu kolejowym Termini. Jednego dnia prosi wolontariusza Caritas, aby zaprowadził ją tam, gdzie bezdomnych jest najwięcej. On natomiast wie, że tam akurat młode dziewczyny chodzić nie powinny. Są lata 80. Termini to nadal dworzec stary, pełen podziemnych korytarzy, którymi chadzają tylko najodważniejsi. „Tam jest piekło” – tłumaczy wolontariusz, przekonując Chiarę, dlaczego nie powinna tam chodzić. I właśnie wtedy na myśl przychodzi jej fragment wyznania wiary „zstąpił do piekieł…”. Pewnie ktoś powie, że to zuchwałość, ale Chiara naprawdę dochodzi do wniosku: jeśli Jezus tam poszedł, dlaczego mnie miałoby tam nie być?
Zejście do podziemi Termini okazuje się rzeczywistym zstąpieniem do „piekła” ludzkiej nędzy. Odwiedziny bezdomnych ukrywających się pod Termini stają się niebezpieczne. Chwilami Chiara zastanawia się, czy nie powinna się wycofać. Ukrywa to przed rodziną. Ma jednak silne pragnienie, aby te spotkania kontynuować, a z drugiej strony boi się mówić o nich innym, także starszym z Focolari. Nie wie, co to znaczy dla jej życia, i obawia się, że jeśli powie, focolarini zabronią jej tam chodzić.
Piekło duszy
Dlatego potrzebny był Chiarze inny jeszcze przełom. Nazwałbym go przełomem mistycznym. Nawet jeśli były już wcześniej w jej życiu momenty, kiedy głębokie doświadczenia duchowe całkowicie potrafiły zawładnąć jej duszą. Te jasne, ale także te bardzo ciemne. Jedno z tych trudniejszych Chiara opisuje w swojej książce. „Nachodził mnie straszny niepokój: a co, jeśli cała moja duchowa droga była wyłącznie owocem mojej wyobraźni, autoperswazją, czymś, co sobie wymyśliłam, by uczynić łatwiejszą rzeczywistość, która w przeciwnym razie byłaby nie do zniesienia? Przez kilka miesięcy żyłam tym mrokiem w duszy… Męczyły mnie przeszywające i niekończące się wątpliwości dotyczące istoty wiary”. Pociechą jest dla niej rada, jaką focolarinom dała kiedyś Chiara Lubich: „Jeśli poczujesz, że twoja dusza rozpacza, a nadal będziesz się uśmiechać i rozmawiać z innymi o nadziei, wyda ci się to odgrywaniem komedii… Ale pamiętaj, to jest właśnie czysta miłość, Boska komedia, to miłość do Jezusa opuszczonego”.
Te i podobne myśli nawiedzają Chiarę przez całe życie. Bardzo symbolicznym i chyba najbardziej bolesnym wydarzeniem jest jednak coś, co nie jest czysto duchowe, ale wprost fizyczne: utrata wzroku. Chiarze śni się najpierw, że przychodzi do niej Szatan i nakłuwa jej źrenice. Potem, także w nocy, odczuwa ogromny ból, tak jakby ktoś naprawdę nakłuwał jej oczy. Po niedługim czasie od tych wydarzeń Chiara rzeczywiście całkowicie traci wzrok.
To, co najgorsze, z czasem okazuje się jednak łaską. Zanim łaska okazała swoją moc, Chiara nie może być udzielającą się focolariną. Odchodzą od niej wszystkie wątpliwości związane z tym, co ma robić. Teraz nie może robić niczego z tego, co sobie zaplanowała. Ciemność ogarnia jej oczy, ciemność ogarnia jej duszę. Wątpliwości tylko narastają. „Piekło ulicy” nagle odnajduje w swoim własnym wnętrzu. Wszystko wydaje się stracone. Chiara pierwszy raz rozumie naprawdę na serio, co znaczy czuć się opuszczonym. W jakimś sensie także przez Boga. Nawet jeśli Mu ufa, ta ufność jest jak poszukiwanie po omacku światełka w bezkresnym tunelu. „W istocie największą pokusą było to – wspomina – żeby przestać kochać”.
Po dłuższym czasie głębokiej i wiernej modlitwy Chiara nagle odzyskuje wzrok. Cud jest ewidentny. Ale nie tylko ten fizyczny. Bo oto Chiara nabiera takiego zaufania do Boga i takiej wolności serca, że już wie – tym bardziej po opuszczeniu wspólnoty – że jej miejsce jest tam, gdzie ludzie przeżywają piekło. Jej miejsce jest w piekle ulicy. Szczególnie tym, które naznaczone jest nie tylko bezdomnością, ale także nałogami, głównie narkomanią.
Nowy wymiar kochania „jak”
Chiara dzisiaj nadal mówi, że ciemności fizyczne i duchowe nigdy jej całkowicie nie opuszczają. A jednocześnie mówi o szczęściu. Nieustannie mówi o szczęściu, które daje miłość. Które daje Bóg, który jest miłością. I naprawdę nieustannie się uśmiecha. Bo tak a nie inaczej pragnie kochać i być z ubogimi. Bo tak przeżywa swoje szczęście ona. Nie tylko w ciemności ich społecznego wykluczenia, ale przede wszystkim w ich wewnętrznym poczuciu opuszczenia. Tam spotyka Chrystusa, o którym Chiara Lubich mówiła, że jest Chrystusem najbardziej potrzebującym naszej obecności. „Odkryłam nowy wymiar polecenia «miłujcie się, jak Ja was umiłowałem», który wykracza poza bycie dyspozycyjnym względem innych i bycie uważnym na potrzeby bliźniego, tak jak czyniłam dotychczas. «Tak jak» oznacza naśladowanie dobrego sługi, który obarczył się naszym cierpieniem, dźwigał nasze boleści… a w jego ranach jest nasze zdrowie. Miałam kochać mojego brata do tego stopnia, by uczynić swoim jego krzyk opuszczenia, uczynić swoim jego «piekło», które po tym, jak go doświadczyłam, nabrało dla mnie innego znaczenia”.
Do założonego przez Chiarę Amirante ruchu Nowe Horyzonty (Nuovi Orizzonti) należy dziś blisko 6 milionów osób z całego świata. Wspólnota zbudowała już 210 ośrodków pomocy, głównie dla osób uzależnionych. Z inicjatywy Chiary powstało pięć tzw. Miast Nieba, przestrzeni wypełnionych domami dla rodzin, ośrodkami formacji duchowej i kulturalnej, miejscami szkoleń i przygotowania do zawodu. Chiara założyła również ruch modlitewny i ewangelizacyjny Rycerze Światła (Cavalieri della Luce), w którym uczestniczy około pół miliona osób. A wszystko dlatego, że nie zabrakło jej odwagi, żeby Bogu ofiarować wszystko. Oddać to, co najcenniejsze i otrzymać w zamian znacznie więcej. Bo tym więcej okazała się Miłość.