Na obrzeżach Poznania, pośrodku starych, dostojnych drzew stoi 150-letni dom. Kremowa fasada, wysokie okna i koronkowe gzymsy przywodzą na myśl mały pałacyk z dwudziestolecia międzywojennego. Swoją historią budynek mógłby wypełnić niejedną publikację na temat burzliwej historii ostatniego wieku: czasy zaborów, wojennej zawieruchy i PRL-owski, szary krajobraz.
Lepsze jutro
Mieszkańcy zmieniali się podobnie jak epoka: od pierwszego właściciela, przez siostry elżbietanki, które prowadząc w Poznaniu szpital, znajdowały w domu odpoczynek i wyciszenie, aż po misjonarzy ze wspólnoty Przymierze Miłosierdzia, którzy dzięki uprzejmości sióstr elżbietanek mogli uczynić dom miejscem wspólnego życia i ewangelizacji. Dziś mieści się tu Dom Nadziei im. św. Józefa, w którym zamieszkać mogą osoby w każdym wieku, które z jakichkolwiek przyczyn znalazły się w położeniu uzasadniającym stałą lub doraźną pomoc. Powstał on i utrzymuje się finansowo dzięki siostrom elżbietankom z prowincji poznańskiej i Fundacji Rozpal Nadzieję, założonej w 2022 r. przez Zgromadzenie Sióstr Świętej Elżbiety w Poznaniu, której celem jest wspieranie działalności dobroczynnej w całej prowincji poznańskiej. Siostry założyły Fundację przy współpracy z osobami świeckimi, aby owocniej nieść nadzieję na lepsze jutro wszystkim potrzebującym. Stanowi ona alternatywę wobec wszystkich państwowych placówek i schronisk, w których trudno jest stworzyć domowe warunki. – W miarę jak jadłodajna na Łąkowej we współpracy z Caritas Poznańską zaspokajała potrzebę głodu u coraz większej liczby osób, siostry pracujące z ubogimi zdały sobie sprawę, że wydawanie posiłków nie wystarczy. Wspieraliśmy przychodzące do nas osoby wydawaniem ubrań, usługami fryzjerskimi, pomocą prawną i medyczną. Z rozmów z siostrą Józefą Krupą, główną odpowiedzialną za jadłodajnię na Łąkowej, wynika, że wiele osób w kryzysie bezdomności pragnie rozpocząć nowy etap w życiu. Chcieli skończyć z bezdomnością, jednak jak bumerang wracał problem braku miejsca, gdzie mogliby zamieszkać bezpośrednio po odejściu z ulicy – opowiada siostra Rosaria Kolman, mieszkanka domu z ramienia sióstr elżbietanek.
Przystań
Remonty różnego rodzaju trwały dwa lata. Przestrzeń trzeba było przeorganizować tak, aby stworzyć komfortowe warunki codziennego życia dla dwudziestu osób. Gdy wszystko było już gotowe na przyjęcie osób potrzebujących, w Ukrainie wybuchła wojna. Siostry do domu, który w zamyśle miał być domem dla dwudziestu osób ubogich, przyjęły trzydziestu sześciu uchodźców z Ukrainy: kilka rodzin, mamy z dziećmi i osoby samotne, które nie miały gdzie się podziać. W tamtym czasie w domu mieszkało dodatkowo sześć osób zmagających się z kryzysem bezdomności, które zajmowały się wykańczaniem ostatnich prac remontowych. Każdy metr sześcienny domu był wypełniony po brzegi. Większość Ukraińców w okolicach października wróciła do ojczyzny lub znalazła dom w innym miejscu. W Domu Nadziei zostały trzy osoby. Jedną z nich jest Pari, która do Ukrainy przeprowadziła się z Azerbejdżanu, przed wojną. Delikatnie przygarbiona, poruszająca się za pomocą laski starsza kobieta jest w Polsce z synem, który mieszka w innej części miasta. Jest muzułmanką, ale bierze udział we wspólnych nabożeństwach, powtarzając, że Bóg jest Jeden, Dobry i Miłosierny, a to że inaczej Go nazywamy, nic nie zmienia. W domu znalazła spokój po tułaczce i niepewności.
Zwykła codzienność
Zasad obowiązujących w domu nie ma wiele, wszystkie oparte są na zaufaniu i trosce o drugiego człowieka. Każdy z nowych mieszkańców w dniu przyjęcia podpisuje regulamin, którego zobowiązuje się przestrzegać. Nie został on stworzony aby ograniczać, ale dawać poczucie bezpieczeństwa domowego. Dwie rzeczy jednak są niedopuszczalne i skutkują natychmiastowym wydaleniem: picie i kradzież. Nie oznacza to, że mieszkańcy mają przeszukiwane rzeczy czy muszą dmuchać w alkomat kilka razy dziennie. W codzienności mieszkańców Domu Nadziei pozornie trudno doszukiwać się fajerwerków. Sprzątanie pokoi, mycie korytarzy, zmiana pościeli, pranie, prace w ogrodzie składają się na drobne odpowiedzialności dnia codziennego, dla niejednego z nich pierwsze od wielu lat. Część z mieszkańców pracuje poza domem, chociażby jako osoby stróżujące czy sprzątające. Mieszkańcy wykorzystują czas wolny do zbudowania relacji bliskości, m.in. oglądając wspólnie filmy, wyjeżdżając za miasto, pomagając w jadłodajni, sprzątając okoliczne cmentarze czy przygotowując upominki dla darczyńców domu. Zwyczajne obowiązki przeplatają się z pracą nad sobą. Każdy z mieszkańców mierzący się z problemem alkoholowym uczestniczy w mityngach grup AA, jeśli tylko wyrażał chęć i gotowość. Siostry elżbietanki w ramach Fundacji pokrywają koszty wszystkich prywatnych terapii, ponieważ czas oczekiwania i częstotliwość tych na NFZ nie pozwalają na wracanie do zdrowia w regularnym tempie. W domowej kaplicy codziennie o 20.00 chętni mieszkańcy zbierają się na modlitwie. To czas umacniania się, rozmowy z Bogiem i wyciszenia. W każdą niedzielę sprawowana jest tam również Eucharystia.
Nie instytucja
Każdy z mieszkańców na początek dostaje ogromny kredyt zaufania. Nikt nie jest ani uprzywilejowany, ani traktowany gorzej, niezależnie od tego, czy jest siostrą zakonną, czy panem Zenonem, który ostatnie kilkanaście lat spędził, tułając się po ulicach polskich miast. – W domu wszyscy jesteśmy równi. Mam świadomość, że to, iż jestem w tym momencie i miejscu mojego życia, bez wyroku na karku i doświadczenia lat bezdomności, to także splot wielu wydarzeń. Równie dobrze mogłabym być na miejscu Mirka, Wieśka czy Joli, których historia jest dużo bardziej skomplikowana – opowiada siostra Rosaria. – Zaufanie to podstawa naszego bycia razem. Bez tego nasz dom byłby kolejnym miejscem wsparcia instytucjonalnego dla mieszkańców. Właśnie dlatego w naszym domu nie ma kontroli. Nie sprawdzamy, kto co wynosi, co przynosi, z kim się spotyka, jak spędza czas wolny, co ogląda w internecie. Wychodząc z domu, trzeba zapisać wyjście w zeszycie i wrócić do 22.00, a to dlatego, że część mieszkańców bardzo wcześnie wstaje do pracy. Raz w miesiącu każdy z mieszkańców może wybrać urlop, opuszczając dom w sobotę od rana, a wrócić w niedzielę o 15.00. Kluczem nie jest sztuczne tworzenie rodziny, dlatego nie wnikamy sobie wzajemnie w życia prywatne i nie ingerujemy, ale tworzymy relacje, których podstawą jest akceptacja i zaufanie. Oczywiście nie jest to łatwe, ale długofalowo daje większe owoce niż kontrola i przymus. Większość osób w kryzysie bezdomności przychodzących na Łąkową schronisko kojarzyła z miejscem dla psów, tu jest dom – opowiada siostra.
Równe szanse
Daniel do domu przyszedł z Jankiem, który oprócz nałogu alkoholowego zmagał się z uzależnieniem od narkotyków. Obiecali sobie, że będą się wspierać w drodze wyjścia z nałogu. Janek nie wytrzymał, opuścił dom. Kilka miesięcy później, gdy Daniel jechał na jeden z mityngów AA, na ławce zobaczył brudnego i śpiącego Janka. – Uświadomiłem sobie wówczas, że Dom Nadziei dał nam równe szanse. Mimo że bardzo zabolało mnie to, w jakiej sytuacji zobaczyłem mojego kumpla, utwierdziłem się w tym, że tak naprawdę proces wychodzenia z nałogu i kryzysu bezdomności zależy od osobistej, wewnętrznej decyzji. Czynniki zewnętrzne nam w tym pomagają, ale najważniejszą pracę musimy wykonać wewnątrz siebie – przekonuje Daniel. – W domu nikt kilka razy dziennie nie lata za nami z alkomatem. Jeśli ktoś chce się napić, to zrobi to. Swoboda, którą dają siostry, jest siłą, gdyż to my, uzależnieni, musimy sami podjąć decyzję o zmianie. Żadne zewnętrzne zakazy i nakazy nas do tego nie zmuszą, a jeśli wywołałyby zmianę, to tylko krótkotrwałą – twierdzi mężczyzna.
Złudzenie
Mężczyzna na ulicy spędził kilkanaście miesięcy. Wcześniej wiódł komfortowe życie. – Miałem dużo pieniędzy, mieszkałem z rodzicami, niczym się nie przejmowałem. W uzależnienie wchodziłem krok po kroku. Z dnia na dzień piłem coraz więcej, nie widząc w tym nic złego. Picie na umór w weekend, a w tygodniu relaksowanie się każdego wieczoru jedną lampką wina było dla mnie czymś naturalnym, miałem poczucie, że odstresowuję się po ciężkiej pracy – opowiada Daniel. – W kolejnych etapach mojego alkoholizmu znikałem z domu na dwa tygodnie, imprezując w tym czasie i upijając się w różnych częściach Polski. Miałem jednak ten komfort, że gdy tylko zadzwoniłem do taty, on po mnie przyjeżdżał. Terapie, które podejmowałem w tamtym czasie, nic nie dawały, gdyż nie uznawałem swojej bezsilności wobec alkoholu. Miałem wrażenie, że wszyscy wokół mnie wyolbrzymiają problem mojego alkoholizmu – dodaje.
Daniel nie pił przez cztery miesiące. Zaczął wierzyć, że nie potrzebuje alkoholu do życia, gdy pewnego razu, będąc w pracy, wypił jedną butelkę piwa. – Po jednym piwie, zupełnie nie pamiętając, co się wydarzyło, znalazłem się w Kołobrzegu pod mostem, bez telefonu, torby, grosza przy duszy. Spałem przez dwa tygodnie pośród bezdomnych z wieloletnim stażem. Gdy zaczęła wracać do mnie jako taka trzeźwość, zdałem sobie sprawę, że nie chcę tak żyć, wsiadłem w przypadkowy pociąg i tak znalazłem się w Poznaniu. Kiedy tułałem się po mieście, na swojej drodze napotkałem pewne osoby, które dały mi schronienie. Niestety, okazało się ono być meliną, w której alkohol lał się strumieniami. Stanąłem przed wyborem: albo zostaję tam i moje życie wkrótce się zakończy, albo przestaję pić i wracam do życia – opowiada Daniel. – W tamtym czasie codziennie chodziłem na obiad na Łąkową. Pamiętam, jak któregoś dnia stałem w kolejce po zupę i jedna z sióstr powiedziała mi, że mogę zamieszkać w Domu Nadziei. Byłem przerażony, oczami wyobraźni zobaczyłem miejsce, w którym stu bezdomnych ledwo mieści się na kilkudziesięciu metrach, a poważne konflikty są stałym elementem krajobrazu. Mimo obaw zdecydowałem się na krok w nieznane. Jak się bardzo szybko okazało, żadne z moich czarnych przypuszczeń się nie spełniło – przekonuje Daniel. – Odważyłem się i pojechałem. W drzwiach stała witająca nas siostra. W mojej głowie krążyła jedna myśl: mam dom, swoje miejsce. Pierwsza noc w domu była również pierwszą od dawna, kiedy nie musiałem spać na ,,czuja”, tak jak się śpi na ulicy, kiedy każdy szmer może oznaczać jakieś niebezpieczeństwo.
Bez walki
28 września, podczas poświęcenia figury św. Józefa, mężczyzna wraz z sakramentem namaszczenia chorych otrzymał od poznańskiego biskupa pomocniczego Zdzisława Fortuniaka specjalne błogosławieństwo. – Biskup powiedział mi wówczas, że chory najbardziej zrozumie chorego, dlatego moim zadaniem będzie pomoc alkoholikom we wracaniu do życia w trzeźwości – wspomina Daniel. Krótko potem siostry powierzyły mężczyźnie stanowisko menadżera Fundacji Rozpal Nadzieję. – Mam świadomość, że siostry powierzając mi tę funkcję, obdarzyły mnie olbrzymim kredytem zaufania. Chciałbym swoim życiem pokazywać tym wszystkim, których pokonuje nałóg, że jeśli tylko w głębi serca zapragnie się zmiany, to jest ona możliwa. Przestałem walczyć ze sobą, a zaakceptowałem historię swojego życia i to, dokąd mnie ona doprowadziła. Duże wsparcie mam w Bogu. Wiem, że bez Niego nie byłbym tu, gdzie jestem – przekonuje Daniel. Mimo poprawnych obecnie relacji z rodziną mężczyzna nie jest gotów spotkać się z nią twarzą w twarz. – Muszę stanąć pewnie na nogach, aby spotkanie z moimi najbliższymi nie uruchomiło we mnie starych schematów, które sprawiały, że sięgałem po alkohol – opowiada. – Teraz bardzo wyraźnie widzę ich różne źródła, ponieważ nie tylko podjąłem swoją terapię, ale rozpocząłem kurs, aby w przyszłości móc wspierać inne osoby wychodzące z nałogu. Od września chciałbym również podjąć studia z zakresu psychologii.
Różnorodnie
Mieszkańcami domu są osoby w trudnych sytuacjach życiowych. Większość z nich to osoby w kryzysie bezdomności, ale na ulicę przyprowadził ich nie tylko alkohol. Jak chociażby Marcina, którego największym wrogiem są wspomnienia z przeszłości, m.in. to, gdy widział, jak ojciec bierze udział w strzelaninie i ginie. Dziś niespełna 19-letni mężczyzna czeka na ostateczny wyrok z sądu z decyzją o liczbie lat, które będzie musiał spędzić w zakładzie karnym. Siostra Rosaria mówi o nim z czułością ,,chłopaczek”. – Tata zostawił tę rodzinę bardzo wcześnie. A wszystko to, co Marcin robił później w swoim życiu, to wynik buntu młodego chłopaka z tęsknoty za ojcem. Wszystkie trudne sprawy się nawarstwiły, a życie dało mu niełatwą naukę, w związku z czym wyrok, który go czeka, będzie wynosił pewnie około dwunastu lat – przypuszcza siostra. W domu mieszkała przez jakiś czas Marta, wykształcona księgowa, której nawarstwienie konfliktów w życiu prywatnym sprawiło, że nie miała się gdzie podziać. Dom Nadziei dał jej nie tylko schronienie fizyczne, ale sprawił, że mentalnie stanęła na nogi. Wystarczyły dwa miesiące, aby zaczęła patrzeć inaczej, wynajęła mieszkanie i na nowo układa sobie życie. – Mamy w głowach stereotyp bezdomnego alkoholika, tymczasem przyczyn mieszkania ludzi na ulicy jest dużo więcej: konflikty z rodziną, ktoś kogoś oszukał, coś mu zabrał, kryzys psychologiczny. Nasz dom jest otwarty naprawdę na ludzi w różnych sytuacjach życiowych – opowiada Daniel. Jednym z mieszkańców jest Mohamed, 35-letni mężczyzna z Senegalu. Z Afryki przyjechał do Polski na studia, jednak w pewnym momencie zapomniał uzyskać odpowiednie pozwolenie na przedłużenie pobytu w Polsce. W jego sprawie wydano już oficjalną decyzję o deportacji, jednak dopóki w naszym kraju ogłoszony jest stan zagrożenia epidemicznego, wszystkie wysiedlenia z kraju zostały wstrzymane.
---
Pojęcie domu można uabstrakcyjnić, zromantyzować, zrobić z niego ideę oderwaną od rzeczywistości. Prawdziwy dom nie jest jednak zbiorem wzniosłych i ciepłych określeń semantycznych, lecz buduje się w codziennych relacjach, opartych na wzajemnym zaufaniu, nawet jeśli mieszkańców nie łączą więzy krwi, ale trudne życiowe doświadczenia.
Imiona bohaterów zostały zmienione.
Fundację można wesprzeć zarówno modlitwą, jak i finansowo. Więcej informacji na stronie rozpalnadzieje.pl