Logo Przewdonik Katolicki

Świat za szybą

fot. Michał Dudek

Z lekarką Marią Maciaszek, laureatką nagrody „Miłosiernego Samarytanina”, która od wielu lat pomaga osobom w kryzysie bezdomności. Rozmawia Karolina Krawczyk

Fundacja „Przystań medyczna”, której jesteś prezesem, to około pięćdziesięciu osób. I ciągle was przybywa, choć obszar Waszego działania wcale nie jest łatwy.
– Muszę przyznać, że jestem pełna podziwu dla gorliwości i zaangażowania naszych wolontariuszy, bo widzę, że dają z siebie wszystko. W naszym zespole jest wiele różnych osób: studenci medycyny, pielęgniarstwa, ratownictwa. Są także lekarze, farmaceuci, specjaliści od marketingu, ale co ciekawe, także uczniowie szkół średnich.

Otaczacie opieką medyczną osoby w kryzysie bezdomności.
– Właściwie można powiedzieć, że pomagamy nie tylko bezdomnym, ale po prostu osobom zagrożonym wykluczeniem, ubogim czy „nieporadnym życiowo”, które np. nie potrafią sobie zmienić opatrunku. Głównym miejscem naszych spotkań są krakowskie Planty. Tam akceptujemy biedę, nieporadność, wstyd, zakłopotanie… Na człowieka, do którego przychodzimy, nie patrzymy z perspektywy tego, jak wygląda i co posiada. Tak samo potraktowałabym panią w futrze z norek, jak naszego bezdomnego, i kazałabym jej czekać w kolejce. Może właśnie dlatego przychodzą do nas po pomoc także „domni”, bo czują się akceptowani ze swoimi słabościami.

Co jest waszą medyczną codziennością na Plantach?
– Przypadków jest sporo, bo i naszych pacjentów jest coraz więcej. Standardem są owrzodzenia kończyn, stare urazy, rany pooperacyjne, odmrożenia i oparzenia. Niektóre rany są zarobaczone lub gnijące, są także pacjenci, którzy mają wszy lub inne pasożyty. Z powodu ubogiej diety nasi pacjenci mają też awitaminozę. Nie są nam obce choroby takie jak cukrzyca, nadciśnienie, astma, przewlekłe zapalenia trzustki i wątroby czy choroby infekcyjne układu oddechowego. Oprócz tego bardzo duża grupa ma różnego rodzaju zaburzenia psychiczne. Są chorzy na schizofrenię, borderline. Są osoby z urojeniami.

Na pewno niejednokrotnie zastanawiałaś się nad tym, czy wasze wychodzenie na Planty nie utwierdza Twoich pacjentów w bezdomności, zamiast pomóc im z niej wychodzić.
– Rzeczywiście ten temat pojawiał się wielokrotnie i będzie się pewnie pojawiał jeszcze niejeden raz. Naszą zasadą jest to, że jesteśmy na Plantach z pomocą medyczną. Owszem, wysłuchujemy naszych pacjentów, ale staramy się nie wnikać w ich problemy. Nie przybieramy też pouczającego tonu, bo to ich niesamowicie irytuje. Nie mówimy: „Jakbyś przestał pić, to szybko byś robotę znalazł”, bo wiemy, że to mniej więcej to samo, jak osobie w depresji powiedzieć: „Uśmiechnij się, weź się w garść, będzie dobrze”. Bez spojrzenia na świat naszych pacjentów z ich perspektywy jesteśmy od razu przegrani. Widzę, że bezdomność trzeba leczyć tak samo, jak leczy się uzależnienie.

Co to znaczy?
– Walka z bezdomnością jest nie tylko zadaniem socjalnym czy społecznym, ale także medycznym. To jak uzależnienie od innych rzeczy: od alkoholu, słodyczy czy hazardu. Ludzie naprawdę od wielu spraw mogą się uzależnić. Jak jesteś na ulicy, to mnóstwo rzeczy widzisz w zupełnie inny sposób, od innej strony.

Z czasem perspektywa „normalnego” świata staje się dla nich obca?
– Bezdomni nie patrzą na nas jak na partnerów społecznych, ale jak na ludzi z innego świata. Jesteśmy dla nich jakby „za szybą”, często tylko po to, żeby nas oszukać czy wydębić parę groszy. Z drugiej strony, gdy zaczęłam jeździć do miejsc, w których bytują bezdomni, zobaczyłam miasto z perspektywy pustostanów, które są np. w środku miasta. Ich świat wygląda zupełnie inaczej. Wyobraź to sobie – bogata dzielnica, mercedesy na parkingach, a tuż obok, przy świeczkach siedzą bezdomni i całkiem nieźle sobie radzą. Jednak nie zawsze jest tak różowo. Czasem muszą się bronić, bo na przykład atakują ich jakieś piętnasto-, szesnastoletnie wyrostki z maczetami. Słyszałaś kiedyś o tym?

Nie przypominam sobie.
– Wygląda to mniej więcej tak, że jeden bije bezdomnego, a reszta tych dzieciaków się śmieje. Taką „rozrywkę” sobie znaleźli. Już wiele razy słyszałam te historie, niejednokrotnie też widziałam ślady pobicia.

Takie kopniaki, te dosłowne i w przenośni, od nas, ludzi „za szybą”, nie pomagają im stanąć na nogi.
– Na pewno ludzie społecznie wykluczeni boją się kolejnych takich bądź podobnych reakcji. A mogą się z nimi spotkać wszędzie: w urzędzie, w kolejce do lekarza, w MOPS-ie czy w sklepie. To nie jest tak, że bezdomni nie chcą z tej bezdomności wyjść. Bardzo często oni czują się zwyczajnie odrzuceni choćby dlatego, że nie mają możliwości się umyć i wyglądać jak zwyczajni ludzie.

Nie mają możliwości się umyć? W tak dużym mieście, jakim jest Kraków?
– Wbrew pozorom to nie jest takie proste. Naszym bezdomnym często zarzuca się, że nie szukają pracy, że są nierobami, że tylko piją itd. A tak naprawdę w Krakowie nie ma możliwości, żeby wykąpać się w niedzielę po południu, tak żeby móc w poniedziałek rano iść do urzędu czy pracy. Wiesz, że w Krakowie nie ma ogólnodostępnych łaźni? A one są potrzebne nie tylko osobom bezdomnym, ale także ubogim, które z różnych powodów w swoich domach nie mają wody, ogrzewania czy prądu.
Oczywiście nie chcę, żeby te słowa zabrzmiały jak narzekanie. W Krakowie działa mnóstwo miejsc, w których można poprosić o pomoc. Jest chociażby Dzieło Pomocy św. Ojca Pio, są kochane siostry albertynki przy ul. Woronicza, siostry szarytki przy ul. Warszawskiej… To miejsca, w których naprawdę walczy się o człowieka, ale to wciąż za mało.
Niestety, cztery czy pięć pryszniców, na skorzystanie z których trzeba się zapisywać, naprawdę nie rozwiążą problemu. Tylko w czasie naszego niedzielnego dyżuru na Plantach potrzebowałabym wysłać do łaźni trzydziestu pacjentów. Jednak wszystkie punkty socjalne są o tej porze zamknięte.

A jak iść do pracy czy lekarza, nie myjąc się przez kilka dni.
– No właśnie. Jednemu z naszych podopiecznych tak zależało na pracy, że mył się w fontannach, żeby w pracy zwyczajnie nie śmierdzieć. Dla nas to są problemy zupełnie niewyobrażalne. Nawet jeśli ktoś z bezdomnych dostanie pracę, to przecież pierwszą wypłatę otrzyma za miesiąc. Dopiero wtedy może myśleć o wynajęciu pokoju czy mieszkania… A przetrwać w pracy miesiąc bez możliwości codziennego umycia się czy zrobienia prania nie jest rzeczą łatwą. Jeśli ktoś ci nie pomoże, to śpisz na ławce i kąpiesz się w fontannie. Prosty rachunek.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki