Pani Wiola. Długie, czarne włosy, duże oczy, liliowy sweter – nic dziwnego, że przez całe życie wszyscy odejmowali jej od metryczki 10 lat. Pięknym szalem zakrywa trochę zdenerwowany uśmiech, bo „czy ta historia komukolwiek się przyda?”.
„To nie było dla mnie”
Rozdział pierwszy. Pokręcone życiorysy najłatwiej opowiadać od początku do końca, żeby się nie pogubić w poplątanych wątkach. Pani Wiola urodziła się w Krakowie. Gdy miała 12 lat, przeprowadziła się z rodzicami na wieś. Dzieciństwo było całkiem sielskie. Od dziecka marzyła o szkole medycznej, ale mama i tata zdecydowali inaczej. Poszła do budowlanki, co miało jej zapewnić nie tylko pracę, ale i mieszkanie. Przytulne M3 albo M2, lub jakikolwiek inny kąt – ciasny, ale własny – stanie się za chwilę głównym wątkiem jej historii. W każdym razie malarz–tapeciarz – to miała być przyszłość pani Wioli. – Potrafię dziś położyć tapetę, ale nigdy nie lubiłam tego robić. Denerwowały mnie brudne, robocze ubrania – mówi. – Nie skończyłam szkoły, to nie było dla mnie. Wracałam do domu i czytałam Podstawy neurologii klinicznej… Zawsze chciałam być pielęgniarką – pamięta.
Rozdział drugi. Gdy wyszła za mąż, miała 21 lat. Z miłości? „Trudno powiedzieć”. Przeprowadziła się do teściów na Śląsk, który do dziś kojarzy jej się z szaro-burością, pijakami i kulturą, w której nie potrafiła się odnaleźć. – Gdyby nie alkohol i teściowie, może byłoby dobrze. Ale kiedy ma się męża alkoholika, to po cesarskim cięciu trzeba wnosić węgiel na drugie piętro – wspomina mama czwórki dzieci, w tym bliźniaków. A teściowie? Nigdy nie stanęli po jej stronie, wychodząc z założenia, że mąż to pan i władca. – Wyłam do księżyca, tak mi było źle. Nie mogłam pójść do pracy, bo mąż mi nie pozwalał, choć w międzyczasie zrobiłam kurs na sanitariusza – mówi. Odeszła po pięciu latach małżeństwa. Szybko, jak na tamte czasy, i późno, jak na życie w smutku i strachu.
„Jakich bezdomnych?!”
Rozdział trzeci. Przeprowadziła się do swojej mamy. Miało być lepiej, było jak zwykle. Wtedy zaczęła się tułaczka. – Tyle buź do wykarmienia, a pieniądze tylko jedne… To było dla mnie bardzo trudne, ale zdecydowałam, że zamieszkam w Krakowie, a dzieci zostaną z babcią na wsi. Mama została ich prawnym opiekunem, żeby dostać na nie pieniądze. Marzyłam wtedy, że odłożę na mieszkanie i zabiorę dzieci w miejsce, w którym wreszcie będziemy „u siebie” – opowiada. I tak się stało. Pani Wiola uzbierała na wynajem, ale… dzieci już podrosły. Musiały pójść do szkoły, a jak szkoła, to i stały meldunek. „Poza tym, z kim miałyby zostać, kiedy ja pracowałam?”. Zostały więc u babci, gdzie pani Wiola nie była już mile widziana – „miałam się nie pokazywać, bo zabiorą babci zasiłek na dzieci”. W Krakowie pracowała jako ochroniarz i lubiła swoje zajęcie. Brała po 24 dyżury. Zero życia rodzinnego i towarzyskiego. Zaniedbała – jak przyznaje – „wiele spraw”. Gdy zachorowała, praca się skończyła, bo zatrudniała się na „śmieciówkach”. Kiedy po chorobie nie znalazła kolejnego zajęcia, poszła do opieki społecznej. – Skierowano mnie do działu dla bezdomnych. Bezdomnych?! Jakich bezdomnych?! Aż dotarło do mnie, że naprawdę nie mam gdzie pójść – wspomina. Jak każde dziecko, szukała pomocy u mamy. – Przykro to mówić, ale moja mama zawsze była skupiona na sobie. Ponieważ choruję na płuca, nie mogę przebywać w zadymionym pomieszczeniu. Ale dla niej ważniejsze były papierosy i Komisarz Rex w telewizji. Po kilku dniach powiedziała mi, żebym lepiej pojechała do tego schroniska… – mówi ze smutkiem.
Rozdział czwarty – na szczęście krótki. Pani Wiola się załamała, bo wcześniej ze schroniska to brała psy… Szła tam na sztywnych nogach, z siniakami na sercu i wyobrażała sobie brud i robaki. To była wiosna 2014 r. Po dwóch tygodniach pobytu w schronisku dla kobiet skierowano ją do innej placówki – przytuliska dla bezdomnych („jeszcze gorsza nazwa”). – Widziałam ludzi, którym w jakiś sposób było tam wygodnie i chcieli tam mieszkać. Ja nie chciałam. Na szczęście, znalazłam w poczekalni ulotkę Dzieła Pomocy św. Ojca Pio o mieszkaniach wspieranych – mówi i rozluźnia piękny szalik. Nerwowy uśmiech zamienia się w radość i nadzieję, bo w czerwcu ubiegłego roku zaczął się rozdział piąty. Rozdział ten ma 80 metrów kwadratowych, trzy współlokatorki, zmywarkę, kanapy z IKEI i dużą szafę z lustrami.
Adresy pilnie strzeżone
W maju 2012 r. pierwsze osoby bezdomne otrzymały klucze do mieszkań wspieranych, które są przedostatnim krokiem na trudnej drodze wychodzenia z bezdomności. W mieszkaniach wspieranych przebywają kobiety, samotne mamy z dziećmi lub całe rodziny, bo i takie trafiają na bruk. Inicjatywą opiekuje się Dzieło Pomocy św. Ojca Pio – krakowska i kapucyńska organizacja pozarządowa, dzięki której pani Wiola czuje się jak VIP. – Dopiero w Dziele zobaczyłam, że komuś naprawdę na mnie zależy – mówi z entuzjazmem. – Tu nic nie jest problemem. Pomagają umówić do lekarza, zrealizować recepty, znaleźć pracę. Jest pomoc psychologiczna, socjalna, każda. Dopiero teraz, a mam 47 lat, czuję, jakbym miała mamę, tatę i babcię – każdego od czegoś innego. Pani Iwonka pomogła zarejestrować się w urzędzie pracy, pani Irenka jest psychoterapeutką, z którą zawsze mogę pogadać, no i jeszcze pani Gosia, która pomogła z mieszkaniem – cieszy się pani Wiola.
W Krakowie istnieją cztery mieszkania wspierane. Ich adresy są pilnie strzeżone, aby nie stygmatyzować ich mieszkańców. Do tej pory skorzystało z nich około 50 osób (w tym 18 dzieci), bo meldunek w takowym nie jest dożywotni. Pierwszą umowę pani Wiola podpisała na pół roku. Teraz stanęła przed wyborem: przedłużyć ją o trzy miesiące albo już na własną rękę wynająć inne mieszkanie, mając obietnicę, że Dzieło pomoże w opłaceniu czynszu. Zdecydowała się na pierwszą opcję, gdyż boi się utraty pracy. Od kilku miesięcy pracuje w domu opieki dla seniorów – prywatnym, bo w takim nie trzeba mieć „papierów”, wystarczą umiejętności. A te pani Wiola ma – bez problemu zmieni opatrunek i umyje chorego. Umie nawet założyć cewnik i sondę. Wkrótce skończy kurs na opiekuna medycznego i swoją praktykę podeprze stosownym dokumentem. Gdyby nie malarz-tapeciarz, być może byłaby dziś dalej na swojej zawodowej ścieżce. Ale patrzmy w przód.
Kluczowa obecność
Tak też funkcjonuje całe Dzieło Pomocy św. Ojca Pio – pomaga uporać się z tym, co było, ciągle patrząc w przyszłość. – Z każdą osobą, która dostaje klucze do mieszkania wspieranego, podpisujemy „Indywidualny Program Wychodzenia z Bezdomności” – mówi Małgorzata Czaja, pracownik socjalny Dzieła, koordynator mieszkań wspieranych. – To dokument, w którym określamy kroki w wychodzeniu z bezdomności. Trzeba pamiętać, że bezdomność to wierzchołek góry lodowej. Góry, na którą składa się wiele dramatycznych wydarzeń. Osoby bezdomne mają zagmatwaną sytuację życiową, problemy finansowe, prawne, z pracą – wylicza. – Bezdomność to też brak relacji – dodaje Justyna Borkowska z Dzieła Pomocy. – Osoby bezdomne nie mają się gdzie podziać, bo nie mają bliskich relacji z rodziną czy przyjaciółmi, którzy mogliby im pomóc – wyjaśnia. – Mieszkania wspierane stwarzają przestrzeń do uczenia budowania relacji. Panie nie mieszkają same. Każda ma swój pokój, ale jest zdana na obecność drugiego człowieka. Ta obecność jest kluczowa, by stanąć na nogi. Większość z tych pań po raz pierwszy w życiu ma na kogo liczyć – mówi Justyna Borkowska.
Inny wymiar uzdrowionych relacji. – Synek jednej z mieszkanek wreszcie nie wstydzi się zaprosić kolegi do domu, bo to miejsce wygląda jak dom, jest domem. Wcześniej zawsze mieli problem, gdy syn zachorował, bo musiał przepisać lekcje. A jak zaprosić kolegów do schroniska dla bezdomnych kobiet? – opowiada pani Justyna.
Gotowość na zmiany
Ale to nie wszystkie zalety mieszkań wspieranych. – Z każdym mieszkańcem prowadzimy tzw. trening budżetowy, którego celem jest pomoc w zaplanowaniu wydatków – wyjaśnia Małgorzata Czaja. – Uczymy rozsądnego gospodarowania pieniędzmi. Zdarza się, że panie nie mają żadnej orientacji w cenach chleba, masła czy wysokości rachunków za prąd, wodę. Trening budżetowy jest im wtedy bardzo potrzebny – dopowiada pani Gosia.
Oprócz „twardych” umiejętności potrzebna jest także motywacja. – Podczas kilku spotkań oceniamy, czy dana osoba jest gotowa do zmian – wyjaśnia Irena Zielińska, psychoterapeutka, uczestnicząca w kwalifikowaniu osób bezdomnych do programu mieszkań wspieranych. – Patrzymy, w jaki sposób reaguje na sytuacje kryzysowe, jak nawiązuje relacje czy rozwiązuje konflikty. Takie w mieszkaniu wspieranym na pewno się pojawią, bo pod jednym dachem żyją dotąd obce sobie osoby. Istotne są też perspektywy pracy, czyli czy dana osoba ma szansę zapracować na własne utrzymanie. W bezdomności często mamy do czynienia z uzależnieniami. Zwracamy więc również uwagę, czy pani podjęła terapię wychodzenia z nałogu. Trzeba to wszystko rozważyć, zanim damy komuś klucz do mieszkania – mówi psychoterapeutka.
W Krakowie, jak w każdym innym, dużym mieście widać, że bezdomność to problem na dużą skalę. Z jednej więc strony cztery mieszkania wspierane to ciągle mało, z drugiej nie każda pani jest gotowa, by w nim zamieszkać. – Zdarza się, że pani sama otwarcie przyznaje, że jeszcze nie czas na ten krok. Innym razem ktoś odrzuca naszą pomoc, jak np. dwudziestoparoletnia mama z dzieckiem, która się po prostu wyprowadziła. Szanujemy każdą decyzję. Chcąc pomóc, nie możemy ograniczać czyjejś wolności – mówi Irena Zielińska.
Nowy początek
Wychodzenie z bezdomności to żmudny i długotrwały proces. W jednej sprawie trzeba związać zerwane sznurki, w innej rozwiązać niepotrzebne supły. Choć od mieszkania wspieranego do pełnej samodzielności jeszcze spora droga, doświadczenie pokazuje, że jest już bliżej niż dalej. Czy z perspektywy trzech lat można powiedzieć, że inicjatywa Dzieła jest sukcesem? Pewnie tak, choć jego pracownicy nie rzucają tym słowem na prawo i lewo. – Oczywiście, że całkowite wyjście z bezdomności jest naszym głównym celem – mówi Małgorzata Czaja. – Ale oprócz ludzi, którym niedawno powinęła się noga, przychodzą do nas i tacy, którzy swój dom stracili 20 lat temu. Nie mają nawet dokumentów. W tej sytuacji wyrobienie komuś dowodu osobistego jest dla nas osiągnięciem. Bo wtedy „sukces” ma inne kryteria – dopowiada pani Gosia.
Szczególną radością dla Dzieła są też uratowane z bezdomności rodziny. Tato stracił pracę. Wkrótce razem z żoną i dzieckiem trafił na bruk. W Krakowie, gdzie koszty utrzymania są wysokie, nagła utrata pracy zabiera dach nad głową w kilka miesięcy. Tata trafił do schroniska dla mężczyzn, mama z dzieckiem do schroniska dla kobiet. Żyli tak przez rok. W mieszkaniu wspieranym na nowo uczyli się życia i bliskości. Wreszcie się wyprowadzili i zaczęli nowe życie.
– Mój cel to samodzielnie wynająć mieszkanie. Dzięki pobytowi w mieszkaniu wspieranym, co miesiąc jestem w stanie odłożyć 200 zł do depozytu w Dziele. Gdy się wyprowadzę, dostanę te pieniądze z powrotem. Na nową drogę życia – mówi pani Wiola.
Dzieło Pomocy św. Ojca Pio powstało ponad 10 lat temu. Każdego dnia zespół Dzieła, złożony z braci kapucynów, pracowników i wolontariuszy, dokłada wszelkich starań by polepszyć często dramatyczne sytuacje życiowe osób bezdomnych i zagrożonych bezdomnością. Z myślą o nich działają w Krakowie dwa nowoczesne Centra Dzieła Pomocy, w których osoby bez domu otrzymują zarówno wsparcie doraźne (ciepły prysznic, czysta odzież), jak i specjalistyczne (socjalne, psychologiczne, zawodowe, prawne, duchowe). Z pomocy Dzieła korzysta ponad 1500 osób bez domu.