Wszyscy widzieliśmy te twarze, 22 grudnia, w dniu kulminacji sejmowego sporu o Trybunał Konstytucyjny. Jeszcze w południe, podczas świątecznego spotkania z udziałem arcybiskupa Warszawy, posłowie i senatorowie łamali się opłatkiem, składali życzenia, ściskali się i uśmiechali. Radosne echo Gloria in excelsis Deo niosło się jeszcze po sejmowych korytarzach, gdy na sali plenarnej rozpoczynała się już nienawistna szarpanina, pełna jadu i złych emocji. W międzyczasie posłowie ustanowili (jednogłośnie!) rok 2016 Rokiem Jubileuszu 1050-lecia Chrztu Polski. Wyraziwszy nadzieję, że obchody rocznicy będą okazją do pojednania i odbudowy polskiej wspólnoty narodowej, powrócili natychmiast do ataków i wykrzykiwania z serca płynących życzeń wszystkiego najgorszego. Tamtego dnia ów żenujący spektakl zakończył się nowelizacją ustawy, ale widać było – a kolejne dni to potwierdzają – że polityczny spór dopiero się rozkręca. „2016: rok nienawiści” – prorokuje jedna z gazet w swoim noworocznym wydaniu. Niestety, tak będzie. „Wystarczy popatrzeć wam w twarze”.
Miłosierdzie, przebaczenie, pojednanie
Ciężko przyznać, ale początek ostrego politycznego konfliktu, który nie tylko z niesamowitą siłą zantagonizował nowy parlament, lecz także pogłębił dawne podziały społeczne, miał miejsce kilkanaście dni po apelu Prezydium KEP o wzajemne przebaczenie i darowanie win w Roku Miłosierdzia. To prawda, nie jest to dokument skierowany wyłącznie do polityków. Jego znaczenie polega na tym, iż ma charakter uniwersalny – jest zachętą i apelem do każdego z osobna – niezależnie od wieku, profesji czy stanu – o otwarcie się na miłosierdzie Boga i o czynienie miłosierdzia względem bliźniego – jego ciała i duszy. Niemniej apel ów nie wyklucza bynajmniej grup i środowisk, także więc tej szczególnej grupy społecznej, jaką są politycy – ludzie powołani z demokratycznego mandatu do służby (wszak słowo „minister” od służby właśnie się wywodzi) – na rzecz całego społeczeństwa. „Wezwanie do życia miłosierdziem oznacza przede wszystkim dążenie do przebaczenia i pojednania: do przebaczenia zniewag, porzucenia żalu, złości, przemocy i zemsty” – tłumaczą biskupi. W innym miejscu zauważają: „Nie sądzić i nie potępiać znaczy również umieć dostrzec to dobro, które kryje się – być może bardzo głęboko – w każdej osobie”. I wreszcie uwaga, którą bezpośrednio zadedykowali politykom: „Trudno sobie wyobrazić dobrze funkcjonującą wspólnotę polityczną bez solidarności czy też przenikniętą duchem pokoju wspólnotę międzynarodową, pozbawioną gotowości do wykraczania poza czysto partykularne interesy”.
Niestety, apel pozostał przez polityków kompletnie niezauważony. Nie słyszałem, by stał się punktem odniesienia dla któregokolwiek z aktorów parlamentarnego spektaklu. Styl ich działania także zdaje się dowodzić, że apelu raczej nie znają. A może go przeczytali, ale kompletnie zignorowali? Nie wiadomo, co gorsze. Ale w gruncie rzeczy nie ma się czemu dziwić, skoro obecna klasa polityczna nie poczuwa się nawet do zachowań elementarnie spójnych z ich własnymi deklaracjami. Jak bowiem pogodzić treść niektórych ustaw poprzedniego parlamentu z faktem, iż przyjęto je w – uchwalonym wolą Sejmu! – Roku Jana Pawła II? Jak pogodzić styl poselskich debat i ustanowienie przez tych samych polityków bieżącego roku – Rokiem Chrztu Polski? Deklaracje nic nie kosztują i, jak się okazuje, do niczego nie zobowiązują. Wyglądają patetycznie, etycznie i patriotycznie, więc dlaczegoż by ich (jednomyślnie, a jakże!) nie uchwalić? Natomiast wyciągnąć z tych deklaracji praktyczne wnioski? Co to, to nie. Polityczne namiętności zbyt są rozbuchane, żywioł walki zbyt zajmujący, perspektywa zwycięstwa zbyt kusząca.
Patrząc więc z takiej, boleśnie trzeźwej perspektywy, trudno się dziwić, że apel biskupów wśród parlamentarzystów furory nie zrobił. I zapewne już nie zrobi. Nie przełoży się na styl i jakość debat w Sejmie i Senacie. Nie ożywi niby znanej wśród parlamentarzystów definicji polityki jako roztropnej troski o dobro wspólne.
Moc naiwnych pytań
Ale, można by zapytać, dlaczego właściwie nie? Dlaczego mielibyśmy takie oczekiwania z góry odrzucać jako nieżyciowe i naiwne? Oczywiście trudno właśnie od polityków oczekiwać etycznego heroizmu i życia absolutnie zgodnego z publicznie deklarowanym systemem wartości. Każdy człowiek, jak wiemy, słaby jest i grzeszny; upada, podnosi się i znów ulega złu. Każdy, a więc także polityk – katolik. Niemniej, bycie na świeczniku zobowiązuje, dlatego to, co serwują nam ludzie ze świecznika – spektakularny rozdźwięk pomiędzy deklaracjami a praktyką – boli i bulwersuje w dwójnasób. Ponadto, jakkolwiek polska polityka nie różni się zapewne od grzechów i przywar innych europejskich parlamentów, to jednak ma ona do spłacenia dług szczególny. Dostaliśmy bowiem wyjątkowy dar – Jana Pawła II. Zdarzyło się nam oto, że widzialną głową Kościoła został Polak. Mało tego, 11 czerwca 1999 r. ten wspaniały chrześcijanin, humanista i patriota, jako następca św. Piotra przemawiał w polskim parlamencie! Wskazywał wówczas: „Wykonywanie władzy politycznej, czy to we wspólnocie, czy to w instytucjach reprezentujących państwo, powinno być ofiarną służbą człowiekowi i społeczeństwu, nie zaś szukaniem własnych czy grupowych korzyści z pominięciem dobra wspólnego całego narodu”. To było ponad 16 lat temu. Wielokrotnie przypominaliśmy sobie później te słowa. Zwłaszcza w chwilach, gdy polityczna gorączka sięgała zenitu i gdy światło papieskiego memento obnażało nędzę naszej politycznej zapiekłości.
Dziś te słowa powinny nas boleć jeszcze bardziej – mamy wszak parlament w zdecydowanej większości złożony ze zdeklarowanych katolików. Warto, by zadali sobie pytanie, jak wiele dzieli ich od stylu, w jakim bliźniemu i Polsce służył ich wielki rodak – ten, do którego przywiązanie tak chętnie deklarują. Może dojdą do wniosku, że już lepiej nie uchwalać wzniosłych dokumentów, np. o jubileuszu chrztu Polski aniżeli stylem uprawianej polityki ostentacyjnie im przeczyć? Może dostrzegą, że z dumnej deklaracji, iż z chwilą chrztu Polska „zaczęła budować swą przyszłość na fundamencie Ewangelii” wynika jednak konkretne zobowiązanie także dla nich samych?
Bardzo bym chciał, żeby rok 2016 nie okazał się „rokiem nienawiści”. Chciałbym, żeby nasze rozmowy o Polsce wyzwoliły się z niedobrych emocji, nabierając pełni i sensu. Chciałbym, żeby spokojny apel biskupów o darowanie win w Roku Miłosierdzia trafił do wielu ludzi i środowisk, przynosząc widzialne owoce. Chciałbym, żeby wizyta Franciszka na dłużej wyzwoliła w nas wszystkich – także w politykach – pokłady dobra i empatii, choć trochę odmieniając polski klimat. Chciałbym uwierzyć, że tak się stanie. Ale trudna to wiara. Wciąż słyszę Karła.