Odpowiedzi dawano różne, tak jak różnymi w interpretacjach są biblijne tropy, prowadzące do tego najbliższego nam ciała niebieskiego. Nigdy jednak – a może właśnie dlatego – nie był Księżyc obiektem jakichś zaciekłych sporów teologicznych. I gdy równo 50 lat temu wylądowali na nim pierwsi ludzie, chrześcijanie, podobnie jak wszyscy inni mieszkańcy Ziemi, zgodnie temu przedsięwzięciu przyklasnęli, przed odbiornikami telewizorów przypatrując się w zachwycie Neilowi Armstrongowi, stawiającemu stopę na nieosiągalnym dotąd dla nas gruncie. Sam Armstrong powiedział potem o tamtej chwili: „To jest mały krok człowieka, ale wielki skok dla ludzkości”.
„Śmiertelność ciała rosnącego i gnijącego”
Wspomniane na wstępie wielorakie interpretacje wychodziły wszakże z jednego wspólnego założenia: Księżyc, czym w istocie by nie był, nie świeci światłem własnym, lecz odbitym od Słońca. Z tym zgodni byli wszyscy ojcowie Kościoła, przejmując tutaj naukę całych pokoleń astronomów, jacy tylko od zarania ludzkich cywilizacji obserwowali nocny nieboskłon. A jako że Słońce we wczesnych wiekach chrześcijaństwa traktowane było powszechnie jako symbol Chrystusa (Sol Invictus – po łacinie „słońce niezwyciężone”), naturalnym biegiem rzeczy Księżyc stawiano w opozycji do tego symbolu.
Ale w tym momencie zaczyna się problem: co to znaczy „w opozycji”? Podczas gdy jedni z ojców, wskazując na wspólnotę w świetle i Słońca, i Księżyca, skupiali się tutaj na pozytywnych konotacjach, inni widzieli w owym symbolu przeciwieństwo wiecznej, „słonecznej” Bożej łaski i nietrwałego, a więc „księżycowego”, ludzkiego dążenia do dobra.
Szczególnie intrygujący okazał się fragment Apokalipsy św. Jana ze słowami o „Niewieście obleczonej w słońce i księżyc pod Jej stopami”. Większość interpretatorów owej tajemniczej wizji poszła śladem św. Ambrożego, biskupa Mediolanu (339–397), który powiązał ową symboliczną dwoistość ze złożonym charakterem Kościoła – błogosławionej wspólnoty składającej się z grzeszników. Na tym polega ambrozjański paradoks „świętej jawnogrzesznicy” (casta meretrix), która – jako w ludzkim wymiarze upadła z natury – sama z siebie nie jest zdolna do czynienia trwałego dobra, lecz która jednocześnie zdolna jest osiągnąć wymiar świętości w świetle Bożej łaski.
Jeszcze przed Ambrożym biskup Wiktoryn z Patawii (około 260) wyjaśniał, iż apokaliptyczny Księżyc to „Kościół wzdychający i doświadczający udręk”, zaś miejsce pod stopami Maryi symbolizuje „upadek ciał świętych wynikający z długu wobec śmierci”. Święty Augustyn około 400 r. napisał o Matce Bożej: „Słusznie też i księżyc miała pod stopami, ponieważ deptała mocą śmiertelność ciała rosnącego i gnijącego”, zaś Cezary z Arles (510–537) dodawał: „Słowa o księżycu pod Jej stopami odnoszą się do hipokrytów i złych chrześcijan”. Tym samym tropem poszedł Grzegorz Wielki w komentarzu do Księgi Hioba (około 590): „przez księżyc, który gaśnie i wypełnia się co miesiąc, [wyraża się] zmienność rzeczy doczesnych”.
„Wszystko, co mokre...”
Jednak taka interpretacja (dzisiaj powiedzielibyśmy: zero-jedynkowa) tajemniczych słów Apokalipsy wielu wydawała się zbyt prosta. Maryja, symbol niewinności, nie mogła przecież triumfalnie deptać stopami, jak wschodni despota, pokonanych nieprzyjaciół, a już szczególnie „wzdychających i doświadczających udręk” chrześcijan. Już Hipolit Rzymski w Traktacie o Chrystusie i Antychryście, napisanym w 202 r., wskazywał że Kościół w owym symbolu jawi się jako Księżyc „przystrojony chwałą niebieską” przez światło Słońca (czytaj: Chrystusa), w które obleczona jest przecież także Maryja. Nawet tenże sam Augustyn, który zdaje się sugerować, iż Księżyc jest tutaj symbolem negatywnym, w istocie opowiada się za wielością wyjaśnień. W swoich homiliach, opartych na egzegezie Psalmów Dawida, mówi o Księżycu-Kościele odbijającym światło Słońca-Chrystusa, ale też o Księżycu jako figurze samego Zbawiciela, którego światłość „rozjaśnia ciemności nocy”. Księżyc to dlań także znak człowieka, który może „świecić” jedynie światłem otrzymanym z góry.
Chyba najbardziej interesującą z egzegez dał tutaj grecki biskup Metody z Olimpu, który w dziele Uczta (290) napisał: „Kobieta stąpa po księżycu, a zdaje mi się, że księżycem nazwano tu przenośnie wiarę istot kąpielą oczyszczonych ze zniszczenia, ponieważ jego światło jest bardzo podobne do ciepłej wody, a wszystko, co mokre, od niego zależy”. Metody nawiązał tu do obserwacji wiążących pojawianie się Księżyca z przypływami morskimi.
Antypody, Galileusz i św. Jerzy
Dyskusje interpretatorów toczyły się jednak jakby na marginesie życia Kościoła. Nikt nie kłócił się o to, czyje wyjaśnienie jest poprawne. Możecie uważać tak lub inaczej – zdawali się sugerować uczeni znawcy Pisma, bo dla istoty wiary te różnice nie mają większego znaczenia. Zresztą pobożny chrześcijanin w nocy śpi i Księżyca nie ogląda. Tę czynność pozostawić należy astronomom i poetom.
Jednak, choć rzadko, spór o naturę Księżyca zaznaczał swoją obecność w historii Kościoła. Po raz pierwszy w VIII w., kiedy to biskup Moguncji i apostoł Niemiec Bonifacy uznał za heretyka swojego kolegę po infule, biskupa Wigiliusza z Salzburga, który opowiedział się za istnieniem antypodów, czyli obszarów „po drugiej stronie” gruntu, po którym stąpamy. To stare wierzenie wizualizowano w uproszczony sposób: na antypodach ludzie chodzą „do góry nogami” – oczywiście z naszej perspektywy. I świeci im osobne słońce oraz osobny księżyc. Nie ma dla ludzi dwóch słońc ani dwóch księżyców – orzekł Bonifacy i miał rację, chociaż z drugiej strony wiara w antypody w intuicyjny sposób wyrażała przekonanie o kulistości Ziemi.
Po raz drugi Księżyc wplątał się w teologiczne spory za sprawą Galileusza, który w 1610 r. ogłosił o istnieniu na tym ciele niebieskim gór, odkrył też księżyce Jowisza, co w istotny sposób zmieniało perspektywę oceny satelity Ziemi jako jedynego i niepowtarzalnego obiektu w Kosmosie. Wizja Księżyca jako tylko jednego z księżyców była ważnym przyczynkiem do ostatecznego obalenia teorii geocentrycznej, głoszącej, iż to Ziemia jest środkiem Wszechświata. Kościół, po pewnych wahaniach (które wyraziły się w postaci sporu astronoma z inkwizycją), uznał tę prawdę.
Intrygujący Księżyc pojawił się też w ludowym wierzeniu o św. Jerzym, którego w nagrodę za waleczność w imię dobra Matka Boża umieściła właśnie na tym obiekcie. Rycerz ma tam ponoć akompaniować chórom anielskim, przygrywając na lutni na chwałę Maryi.
„Czym jest człowiek, że o nim pamiętasz?”
Nadszedł wreszcie moment, który cała ludzkość śledziła z zapartym oddechem: 16 lipca 1969 r. rakieta „Saturn V”, startująca z bazy na przylądku Canaveral na Florydzie, wyniosła na orbitę statek kosmiczny „Apollo 11”, z trzema astronautami na pokładzie. Ich misją było lądowanie na Księżycu.
Jednym z zadań astronautów było pozostawienie tam swoistego pomnika: napisu informującego o dokonaniu pierwszego kroku ludzkości w podboju Kosmosu. Do płyty z tym napisem przyczepione były plakietki, ufundowane przez przywódców różnych państw świata. Swoją złotą plakietkę dołączył też Paweł VI. Były na niej słowa psalmu 8: „Gdy patrzę na Twe niebo, dzieło Twych palców/ księżyc i gwiazdy, któreś Ty utwierdził/ [pytam] czym jest człowiek, że o nim pamiętasz/ i czym – syn człowieczy, że się nim zajmujesz?”.
Na trzy dni przed startem rakiety papież, po niedzielnej modlitwie z wiernymi „Anioł Pański”, podzielił się refleksją na temat tej niezwykłej podróży, o której przyszłych skutkach „obecnie nie marzy nawet wyobraźnia”. Jeżeli w ocenie tego przedsięwzięcia – kontynuował Paweł VI – „uwzględni się organizację mózgów, działań, narzędzi, środków ekonomicznych ze wszystkimi badaniami, doświadczeniami, próbami, których ono wymaga, to podziw staje się refleksją, refleksja zaś pochyla się nad człowiekiem, nad światem, cywilizacją, z których płyną nowości tej wiedzy i tej potęgi. [...] Człowiek jako stworzenie Boże, jeszcze większy od tajemniczego Księżyca, będący w centrum tego przedsięwzięcia, jawi się nam jako gigant, jako boski, nie w sobie, ale w swej zasadzie i w swym przeznaczeniu. Chwała człowiekowi, jego godności, jego duchowi i jego życiu!”.
21 lipca nad ranem, czasu środkowoeuropejskiego, dwóch spośród trzech astronautów – Neil Armstrong i Buzz Aldrin – wylądowało na Księżycu.