Naprawdę zbyt wiele wciąż istnieje mitów na temat tego, kim jesteśmy i jak żyjemy. Odkrycie naszej codzienności i problemów, z jakimi się mierzymy, może wielu otworzyć oczy. Może też pomóc niektórym spojrzeć na nas mniej krytycznie. Powszechne przekonanie, że ksiądz do roboty to się raczej nie pali, nijak się ma do tego, o czym pisze nasza redakcyjna koleżanka. A chcę podkreślić, że przytoczone przez nią przykłady naprawdę dotykają naszego życia.
Pisząc o odczarowaniu kapłaństwa, nie myślę jednak o odarciu go z sacrum. Nie chciałbym, abyśmy zobaczyli w księdzu po prostu człowieka. Wręcz przeciwnie: ukazanie tego, co jest w jego powołaniu bardzo ludzkie, powinno bowiem odsłaniać także to, co dopełnia w nim sakrament święceń. A to w sumie nic innego, jak proste przekonanie – a właściwie wiara – że żaden człowiek sam sobie kapłaństwa nie bierze i własnymi możliwościami nie sprawia, że jest ono skuteczne. Kapłaństwo to dar, przez który działa przede wszystkim Bóg. I dlatego święty ksiądz to taki, który pozwala Bogu być w jego życiu, a nie ten, który jest po prostu bardzo sprawny, bo tak oceniają go ludzie. Ci ostatni stosują przeróżne kryteria, nie zawsze te ewangeliczne.
Może być przecież tak, że jakiś ksiądz nie będzie miał talentu ani do mediów społecznościowych, ani do zabawiania ludzi na festynie parafialnym: nie będzie „gwiazdą”. I naprawdę nie chcę w ten sposób dyskredytować tych wśród nas, którzy stali się bardzo popularni. Abp Fulton Scheen miał swego czasu wielomilionową oglądalność w amerykańskiej telewizji. I nie stało to w sprzeczności z jego duchową skutecznością. Nadal był człowiekiem bardzo skromnym, a jednocześnie pociągającym do Boga, a nie tylko do siebie.
Odnosząc się jednak do kategorii księży mniej popularnych, powiedziałbym, że z kolei ich niegwiazdorski styl często stwarza przestrzeń, w której to inni zakwitają. Choć to nie jest tak, że ksiądz mniej popularny jest zazwyczaj bardziej święty. Nie wystarczy być z charakteru człowiekiem wycofanym, aby mieć zapewnioną krótszą drogę do pokory i oddania innym. Nie, to byłoby za proste. Nie charakter czy talenty decydują o świętości. Faktem jest jednak, że to, co wiele mediów może nie doceniać w życiu takiego mniej popularnego księdza, z perspektywy duchowej może być czymś bardzo owocnym. Bo to najczęściej tacy księża, tzn. działający mniej spektakularnie, są zdolni do tworzenia przestrzeni w Kościele, w której nie oni sami, ale inni rozkwitają. Oni też oczywiście kwitną, ale raczej duchowo, w sposób bardziej ukryty. Tacy księża będą się cieszyć z tego, że ludzie wokół nich duchowo wzrastają, nawet jeśli znajdą się tacy, którzy im ten brak popularności skrzętnie wypomną i spróbują udowodnić: jesteście gorsi. Bo takie naprawdę duchowe podejście do kapłaństwa wymaga spojrzenia w szerokiej i dalekiej perspektywie. A na taką stać niestety niewielu. Na pewno nie stać na nią tych, którzy karmią się wyłącznie medialnym poczuciem sukcesu.
Kapłan wycofany, ale stwarzający przestrzeń do rozwoju innym, najczęściej okazuje się twórcą ważnych środowisk. A do tego mogą nie być zdolni księża, którzy są zbyt popularni, bo przez swoją popularność – a dzieje się tak czasami – są tym samym zbyt przytłaczający. Zastanawiam się więc tylko, czy abp Fulton Scheen byłby w stanie stworzyć duchowe środowisko Lasek, co z kolei udało się znacznie mniej popularnemu ks. Władysławowi Korniłowiczowi (s. 20). Może i tak. Ale dzisiaj wiemy na pewno, że Laski powstały dzięki postawie księdza, powiedzielibyśmy, bardziej wycofanego. I może tylko cieszyć fakt, że obaj będą najprawdopodobniej ogłoszeni świętymi.