Logo Przewdonik Katolicki

Bez długów i bez oszczędności

Piotr Wójcik

Przyzwyczailiśmy się oceniać zamożność społeczeństw oraz skalę nierówności na podstawie dochodów. Tymczasem więcej o trzydziestu latach III RP, a także naszej przyszłości, może nam powiedzieć poziom zgromadzonego przez Polaków majątku.

Od 1989 r. można mieć wrażenie, że bierzemy udział w jakimś wyścigu. Głównym pytaniem, które od tamtego czasu nas nurtuje, jest :„Kiedy będziemy tak bogaci jak ludzie na Zachodzie?”. W międzyczasie staliśmy się integralną częścią Zachodu, a mimo to odpowiedzi na wyżej zadane pytanie szukamy jeszcze intensywniej. Napędzani kompleksami żywionymi wobec bogatszych kuzynów z zachodu kontynentu zapomnieliśmy, że bogacenie się nie jest celem, tylko środkiem do osiągnięcia celu, jakim jest dobre życie. Mimo to warto przyglądać się sytuacji majątkowej polskich rodzin, mając jednak z tyłu głowy, że analizowanie bogactwa społeczeństwa służy nie sprawdzaniu naszego miejsca w peletonie, tylko ocenie naszych szans i możliwości życiowych.
 
Rodzina na swoim
Majątek polskich rodzin w miarę regularnie bada Narodowy Bank Polski. Najnowszy raport „Zasobność gospodarstw domowych w Polsce” niestety nie jest najbardziej aktualny, gdyż dotyczy 2016 r., tymczasem dwa kolejne lata były dla Polski okresem prosperity. Na szczęście, a raczej: niestety, majątek nie przyrasta tak szybko jak dochody, więc możemy się posłużyć tymi danymi sprzed kilku lat bez obawy, że obecna rzeczywistość wygląda inaczej.
Według NBP mediana majątku netto polskiego gospodarstwa domowego wynosi 264 tys. zł (mediana, a więc połowa gospodarstw domowych ma majątek niższy, a połowa wyższy niż ta kwota; netto – czyli jest to wartość całego zgromadzonego majątku, pomniejszona o sumę zadłużenia). Może to się wydawać bardzo dużo, jednak liczba ta nie oznacza przecież wcale, że statystyczna polska rodzina dysponuje taką kwotą. Majątek nie składa się przecież tylko ze środków finansowych – wręcz przeciwnie, są one w zdecydowanej mniejszości. Składają się na niego także wszystkie rodzaje dóbr trwałych, czyli przede wszystkim mieszkania i domy, innego rodzaju nieruchomości, np. ziemia odziedziczona po przodkach, a także samochody.
Właśnie nieruchomości mieszkalne są głównym czynnikiem windującym w górę majątek statystycznego Polaka. Ten zdecydowanie najdroższy składnik majątku posiada aż 79 proc. polskich gospodarstw domowych, tymczasem posiadanie samochodu deklarują dwie na trzy polskie rodziny. To na pierwszy rzut oka może się wydawać oczywiste – przecież mieszkać gdzieś trzeba, a dojechać np. do pracy zawsze można autobusem. Tylko że oczywiste wcale nie jest, bo mieszkać można w mieszkaniu wynajętym, co jest standardem w wielu bardzo zamożnych krajach Europy.
Tylko niecałe 30 proc. polskich gospodarstw domowych ma za to „przedmioty wartościowe”. Tym nieco tajemniczym zwrotem określa się dobra przechowujące wartość, takie jak złoto, srebro, biżuterię, dzieła sztuki czy inne unikalne przedmioty, których wartość wynika z ich specyfiki, a nie użyteczności. Jak widać, Polacy są wielkimi zwolennikami posiadania własnego dachu nad głową, ale już gromadzenia różnych kosztowności niekoniecznie. Można to uznać za przejaw zdrowego podejścia.
Ponad 90 proc. polskich rodzin ma również środki finansowe, zgromadzone w przytłaczającej większości na rachunkach bankowych. Gospodarstwa domowe trzymające aktywa finansowe w funduszach inwestycyjnych to zaledwie drobny ułamek (dokładnie 4 proc.). Choć 9 na 10 polskich rodzin ma jakieś oszczędności, to już ich poziom nie powala – to przeciętnie 12 tys. zł. Gdy porównamy to z przeciętną wartością nieruchomości mieszkalnej (265 tys. zł), zobaczymy wyraźnie, że majątek Polek i Polaków opiera się przede wszystkim na mieszkaniach lub domach.
 
Własność na piedestale
Ta powszechność posiadania mieszkań na własność jest bez wątpienia głównym elementem polskiej specyfiki. Posiadanie własnego dachu nad głową wydaje nam się wszystkim oczywistością i często sporym zaskoczeniem jest, gdy się dowiadujemy, że dla wielu bardzo bogatych społeczeństw kupno mieszkania jest potrzebą dalszego rzędu. Jak już zostało napisane, 80 proc. polskich gospodarstw domowych funkcjonuje we własnych lokalach. Według Eurostatu, tylko w kilku krajach Unii Europejskiej ten wskaźnik jest większy, a wszystkie z nich to byłe kraje Bloku Wschodniego. Tymczasem w Austrii i Niemczech we własnych mieszkaniach żyje tylko nieco ponad połowa gospodarstw domowych, a w bardzo zamożnej Szwajcarii zaledwie 40 procent. Jak widać, nie wszędzie zamożność jednoznacznie kojarzy się z posiadaniem nieruchomości. U Helwetów regułą jest wręcz wynajmowanie ich, co jest tam bardziej opłacalne.
Paradoksalnie to spuścizna okresu PRL przyczyniła się przede wszystkim do tak szerokiego rozpowszechnienia własności w Polsce. Nieruchomości mieszkalne (mowa przede wszystkim o miastach – na wsi było inaczej) stanowiły wtedy własność wspólnot różnego rodzaju (spółdzielni, gmin), a także państwa i zakładów pracy. Były więc własnością wspólną. Pod koniec lat 90. i na początku XXI w. nabywanie zamieszkiwanych nieruchomości na bardzo preferencyjnych warunkach było elementem uwłaszczania Polaków na mieniu, na które sami wcześniej łożyli w postaci czynszów. Przykładowo rodziny zamieszkujące od lat mieszkania należące do spółdzielni w pewnym okresie mogły je wykupywać za symboliczną złotówkę. Na podobnych zasadach uwłaszczono mieszkańców większości mieszkań komunalnych, które obecnie stanowią już zaledwie kilka procent lokali w Polsce. Spuścizna PRL zadziałała więc na dwa sposoby. Po pierwsze, sam PRL nie dopuścił do zgromadzenia nieruchomości w wąskich rękach najbogatszych, tak jak się stało w Szwajcarii czy Wielkiej Brytanii. Po drugie, konieczność rozdysponowania tej niegdyś wspólnej własności umożliwiła milionom rodzin bardzo tani zakup mieszkania.
To przyniosło jeszcze jeden rezultat. Bardzo niewielka część mieszkań własnościowych jest obciążona hipoteką. Choć klasyczne „weź kredyt, zmień pracę” było przez lata dla młodych główną strategią wchodzenia w dorosłość, to wciąż odsetek obywateli, którzy nabyli mieszkanie za pośrednictwem banku, jest w Polsce niewielki. W mieszkaniach kupionych na kredyt żyje kilkanaście procent gospodarstw domowych, co jest piątym najniższym wynikiem w UE.
 
Nie lubimy oszczędzać
Tu doszliśmy do kolejnego elementu polskiej specyfiki. Polacy są jednym z najmniej zadłużonych narodów w Europie, ale przy tym mają też niemalże najmniejsze oszczędności. Zaoszczędzone przez polskie gospodarstwa domowe aktywa finansowe są minimalnie wyższe od rocznego PKB Polski. Dane Eurostatu pokazują, że tylko na Litwie, Słowacji i Rumunii stopa oszczędności jest niższa. Oczywiście można próbować spuentować to uwagą, że jesteśmy na dorobku, a więc mamy mniejsze możliwości oszczędzania. Problem jest taki, że proporcjonalnie dużo większe oszczędności mają też kraje biedniejsze. Przykładowo w Bułgarii aktywa finansowe gospodarstw domowych są bliskie 150 proc. PKB, a na Węgrzech 140 proc.
Wychodzi więc na to, że my po prostu niespecjalnie lubimy przesadnie oszczędzać. Z drugiej strony nie lubimy też się przesadnie zadłużać. Zadłużenie polskich gospodarstw domowych jest na poziomie tylko jednej trzeciej rocznego PKB, a więc jest trzy razy niższe od poziomu oszczędności. Tu również jesteśmy w grupie krajów z najmniejszym wskaźnikiem w UE. Oczywiście najbardziej zadłużone są te narody, które na zasadach rynkowych mogą robić to od wielu dekad – przykładowo w Danii i Szwajcarii zadłużenie rodzin zbliża się do 150 proc. PKB. Tak więc choć nie zaoszczędziliśmy wielu środków na gorsze czasy, to nie musimy się też obawiać, że w razie kryzysu przyciśnie nas nadmiar długów.
Pozostaje odpowiedzieć na pytanie, jak wygląda zakumulowany majątek Polaków na tle innych krajów świata. Z pomocą może przyjść coroczny raport szwajcarskiego banku Credit Suisse (CS) „Global Wealth Databook 2018”. Według niego na jednego obywatela Polski (a nie na jedno gospodarstwo domowe, jak w danych NBP) przypada majątek netto warty 32 tys. dolarów. Z tego punktu widzenia jesteśmy naprawdę biedni. Na jednego Niemca przypada majątek wartości 215 tys., a więc niemalże siedem razy większy. Na Czecha przypada majątek wart 61 tys., a na Węgra 38 tys. dolarów.
 
Włoski poziom nierówności
Nie warto jednak zupełnie załamywać rąk, bo choć dane CS pozwalają porównać pod względem majątkowym największą liczbę krajów, to mają one jedną podstawową wadę – podają one wartości w dolarach według kursu rynkowego, a nie parytetu siły nabywczej, co prowadzi do przekłamań. Ceny w Polsce są na poziomie 57 proc. średnich cen unijnych, więc jeśli chcielibyśmy efektywnie porównać majątek Polaków do Niemców, naszą wartość musielibyśmy pomnożyć razy dwa, czyli do 64 tys. dolarów. To dalej jest przepaść, ponad trzykrotna, ale jednak mniejsza.
Po drugie ceny nieruchomości poza dużymi miastami są w Polsce bardzo niskie. A to właśnie mieszkania są naszym głównym składnikiem majątku. Polacy są jednym z najbardziej rozproszonych społeczeństw w Europie, tzn. zdecydowana większość z nas mieszka poza głównymi aglomeracjami. Tymczasem na Węgrzech co piąty obywatel mieszka w stolicy – to tak, jakby Warszawę zamieszkiwało prawie osiem milionów ludzi zamiast dwóch. Trudno więc porównywać Polskę, w której zamieszkujemy głównie wsie, miasteczka i średnie miasta, do Czech czy Węgier, w których 20 proc. społeczeństwa mieszka w stolicy. Majątek przypadający na Słowaka jest jedynie 3 tys. dolarów wyższy od statystycznego Polaka, a przecież Słowacja jest obecnie wyraźnie droższym krajem niż Polska i ma wyższe PKB na głowę.
Odrębną kwestią są nierówności majątkowe. Jak na razie wydają się one względnie umiarkowane, w porównaniu do innych rozwiniętych krajów kapitalistycznych – są mniej więcej na poziomie Włoch. Według OECD (Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju) najbogatsze 10 proc. społeczeństwa posiada 42 proc. majątku, a dolne 60 proc. społeczeństwa 18 proc. We Włoszech to odpowiednio 43 proc. i 17 proc. Tymczasem w Niemczech górne 10 proc. społeczeństwa kontroluje 60 proc. majątku, a dolne 60 proc. ma do dyspozycji jedynie 6,5 proc. krajowego bogactwa.
Jednak niepokojące jest, że w zaledwie 30 lat funkcjonowania gospodarki rynkowej osiągnęliśmy poziom nierówności majątkowych równy Włochom, w których akumulacja postępuje od wielu wieków. Przykładowo na Słowacji nierówności majątkowe są wciąż dużo niższe od krajów Europy Zachodniej – najbogatsze 10 proc. Słowaków kontroluje „tylko” 34 proc. krajowego bogactwa, a dolne 60 proc. dysponuje jedną czwartą majątku.
 
Jak uratować starość
Z biegiem czasu można pozytywnie ocenić „akcję uwłaszczeniową”, która umożliwiła milionom rodzin nabycie mieszkań za pół darmo. Owszem, nie rozwinął się przez to rynek najmu, przez co ucierpiała polska mobilność wewnętrzna, jednak dzięki temu jesteśmy jednym z najmniej zadłużonych społeczeństw Europy. Co oznacza, że kryzys zadłużeniowy, taki jak wybuchł w 2007 r. w USA, Polsce raczej nie grozi. A mieszkania te staną się ważnym aktywem zabezpieczającym starość.
Jednak bardzo niski poziom oszczędności powinien być alarmujący w kontekście wydłużania się długości życia i nieustannie spadającej kwoty zastąpienia świadczeń emerytalnych. Dzisiejsze pokolenie 30-latków otrzyma emerytury na poziomie jednej trzeciej zarobków, co oznacza, że na starość niebagatelnego znaczenia nabiorą prywatne oszczędności. Rząd wprowadził właśnie Pracownicze Plany Kapitałowe, jednak już teraz wiadomo, że dla osoby zarabiającej w granicach mediany będą one co najwyżej niewielkim uzupełnieniem świadczenia z ZUS.
Już teraz musimy się więc zacząć robić przynajmniej dwie rzeczy – przebudować system emerytalny, oskładkowując grupy, które składek nie płacą, równocześnie podnosząc świadczenia minimalne i być może znosząc opodatkowanie emerytur, a także stworzyć system usług publicznych dla seniorów, dzięki czemu pieniądze będą miały dla nich mniejsze znaczenie. Bez reformy emerytur i usług dla osób starszych na jesieni życia będziemy jedynie rzewnie wspominać beztroskie lata młodości.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki