Logo Przewdonik Katolicki

Habemus Korniłowicz

Tomasz Królak
fot. Wikipedia

Tak, jak po wyborze polskiego kardynała na papieża zaczynaliśmy odkrywać fascynującą biografię Karola Wojtyły, tak teraz przychodzi czas na poznawanie nie mniej frapującej postaci Władysława Korniłowicza. To są dwa podobne formaty duchowe i intelektualne. A pokrewieństwo ich myślenia o Kościele, o docieraniu z Ewangelią do wszystkich, także do niewierzących – wręcz uderzające.

Pierwszy był gorliwym realizatorem ducha Vaticanum II, ale ten drugi żył „duchem” soboru na długo przed tym, nim ktokolwiek pomyślał o jego zwołaniu. Ogłoszenie przez Watykan dekretu o heroiczności cnót ks. Korniłowicza oznacza, że do beatyfikacji potrzeba tylko uznania cudu dokonanego za jego wstawiennictwem. A nam potrzeba więcej takich księży.
 
Warszawa, Zurich, Fryburg
Urodził się 5 sierpnia 1884 r. w Warszawie. Matka była pobożna katoliczką; ojciec,  ateista – wybitnym warszawskim psychiatrą i neurologiem. Na jego życzenie rozpoczął studia przyrodnicze w Zurichu (studencki pokój dzielił z Władysławem Tatarkiewiczem), ale przerwał je i w 1905 r. wstąpił  do Seminarium Duchownego w Warszawie. W latach 1906–1914 studiował filozofię i teologię we Fryburgu Szwajcarskim. Święcenia kapłańskie przyjął 6 kwietnia 1912 r. w Krakowie z rąk bp. Adama Sapiehy (który 34 lata później udzieli święceń Karolowi Wojtyle). W latach 1914–1916 był kapelanem Zakładu Generałowej Jadwigi Zamoyskiej w Zakopanem, gdzie szczególnie apostołował wśród młodzieży. Później pracował już w swojej archidiecezji jako wikariusz, prefekt szkół warszawskich, archiwista i notariusz w Kurii Metropolitalnej, a następnie objął funkcję kapelana wojskowego, odprawiał Mszę św. w okopach wojny polsko-bolszewickiej, spowiadał żołnierzy.
Na przełomie lat 1920/1921 jako sekretarz arcybiskupa Sapiehy odbył dwumiesięczną podróż do Austrii, Włoch, Francji i Belgii. Poznał wtedy m.in. wybitnego filozofa Jacques’a Maritaina (który po paru latach odwiedził go w Warszawie). Po powrocie do stolicy zapoczątkował w oparciu o zespół zwany „Kółkiem” szerszą pracę apostolską wśród młodej inteligencji, a służącą pogłębieniu wiedzy religijnej i życia wewnętrznego. Nie była to organizacja, lecz grupa przyjaciół, do której należeli m.in. Zofia Landy (późniejsza franciszkanka s. Teresa), krytyk i historyk literatury Rafał Blüth czy poeta Jerzy Liebert.
 
Laski
W 1918 r. poznał Matkę Elżbietę Czacką, która – utraciwszy wzrok w wieku 22 lat – poświęciła się osobom niewidomym, zakładając Zgromadzenie Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża i Towarzystwo Opieki nad Ociemniałymi. Ks. Korniłowicz, który wszedł do zarządu towarzystwa, wzbogacił duchowość zgromadzenia o apostolstwo względem ludzi będących daleko od Boga i wszystkich „niewidomych na duszy”. W 1931 r. założył Księgarnię i Wydawnictwo „Verbum” oraz kwartalnik o tej samej nazwie, który wychodził pod jego kierunkiem w latach 1934–1939.
Okupacja nie przerwała jego żarliwej aktywności duszpasterskiej. Zmuszony do ukrywania się przed Niemcami i wyjazdu do Żułowa, odwiedzał stamtąd wiele zaprzyjaźnionych dworów, które stały się miejscem zebrań, wykładów i rekolekcji. Docierał nawet do Warszawy, Krakowa i Lublina.
W 1942 r. u ks. Korniłowicza zdiagnozowano guza mózgu. Pierwszą operację przebył w Warszawie w kwietniu 1944 r. Po przejściu frontu, 24 lutego 1945 r. wrócił do pracy duszpasterskiej w Laskach, wznawiając jednocześnie działalność rekolekcyjną. W grudniu 1945 r. ponowił się atak choroby. W kwietniu 1946 r. nastąpiła druga operacja. Zmarł w Laskach 26 września 1946 r., w wieku 62 lat.
27 września 1978 r. kard. Stefan Wyszyński otworzył proces informacyjny o życiu i cnotach sługi Bożego. 11 listopada 1981 r. doczesne szczątki zostały przeniesione do kościoła św. Marcina w Warszawie. W czerwcu 1995 r. proces na szczeblu diecezji został zakończony i akta przesłano do Kongregacji w Rzymie.
 
Otwarty i rozsądny
Dzięki Ojcu, jak go powszechnie nazywano, w okresie międzywojennym Laski stały się centrum odnowy duchowej polskiej inteligencji. Z jego inicjatywy powstał Dom Rekolekcyjny, w którym przez cały rok odbywały się nauki indywidualne lub grupowe dla ludzi pragnących pojednać się z Bogiem lub pogłębić swe życie wewnętrzne.  Jego wielką troską – i zasługą – była odnowa liturgiczna tak, by udział  wiernych w Ofierze Eucharystycznej był i czynny, i świadomy.
Był prekursorem ekumenizmu. Do Lasek przybywali nie tylko katolicy, ale też chrześcijanie z innych Kościołów, a także Żydzi. Pod tym względem, jak się wydaje, Laski były ewenementem na skalą wręcz europejską. Na długo przed soborem odbywały się tu rozmowy ekumeniczne i międzyreligijne – oczywiście bez programu i teoretycznych wskazań wypracowanych dopiero na soborze. Charyzma Ojca powodowała, że miejsce to przyciągało tych wszystkich – niezależnie od wyznania i światopoglądu – którzy chcieli zadawać najważniejsze pytania.
Za pośrednictwem jego kapłańskiej posługi dokonał się cały szereg nawróceń, a także konwersji chrześcijan z innych Kościołów. Do najgłośniejszych należało przedśmiertne nawrócenie Edwarda Abramowskiego, znanego działacza społecznego i zaangażowanego ateisty. Miał dar zbliżania i przekonywania do Ewangelii ludzi wcześniej bardzo odległych od Kościoła i wszystkich życiorysów duchowo i religijnie pogmatwanych czy trudnych do religijnego zdefiniowania (takich jak marszałek  Piłsudski, któremu udzielił sakramentu namaszczenia chorych).  Jednocześnie świadom był pułapek „otwartości”, czego dowodzi charakteryzujące go spostrzeżenie prof. Świeżawskiego: „otwartość na potrzeby współczesności, a zwłaszcza kręgów inteligencji dalekiej od chrześcijaństwa – połączone z brakiem schlebiania współczesności”.
 
Onieśmielająco milczący
Wśród osób, które ochrzciły się po spotkaniach z ks. Korniłowiczem byli także Żydzi – zarówno religijni, jak i niepraktykujący judaizmu. „Znamienne, że bywali i Żydzi, którzy przyjęli wcześniej chrzest z rąk innego księdza z przyczyn pozareligijnych, takich najczęściej jak małżeństwa, a naprawdę zwracali się ku Bogu dopiero pod wpływem Ojca” – piszą jego biografki - s. Rut Wosiek i s.  Teresa Landy.
Sam ks. Korniłowicz nie miał prozelickiego „zacięcia” i bardzo dbał o to, by decyzja o wejściu do Kościoła podjęta była absolutnie dobrowolnie. Świadkowie jego życia zwracają uwagę, że dokonywało się to nie wskutek wielogodzinnych, płomiennych mów kapłana ani też pod wpływem jego pism (których pozostawił zresztą bardzo mało), lecz w rezultacie bezpośrednich spotkań i rozmów. Był cenionym kierownikiem duchowym, choć sam nie bardzo lubił to określenie. Spowiadał całymi godzinami, nierzadko także nocą, bo chętnych zawsze było bardzo wielu. Słuchał, niczego nie narzucał, „onieśmielał milczeniem” –  takim zapamiętał go kard. Wyszyński, jego bardzo bliski znajomy i pierwszy świadek w procesie beatyfikacyjnym. Starał się też pomagać materialnie, choć – to nie tania hagiografia, lecz świadectwo dziesiątków świadków – wiódł życie bardzo ubogie.
 
Arcyaktualny
Spotkanie twarzą w twarz, bez jakichkolwiek wcześniejszych założeń, z miłością i tolerancją, było dla niego czymś absolutnie podstawowym. Jego myśl z konferencji z 1927 r. powinni dobrze przyswoić sobie polscy katolicy, zwłaszcza zaś księża: „Żaden człowiek zaangażowany w politykę, przywiązujący religię do jakiejś ideologii, nie może apostołować, bo partykularyzm przeszkodzi mu w obiektywnej ocenie. Trzeba zdjąć z siebie uprzedzenia, predyspozycje, jakie się posiada, trzeba zbliżyć się do człowieka, niezależnie od tego, kim on jest. Umysł zacieśniony poglądami nie zdobędzie się na podejście obiektywne. Człowieka poznaje się sam na sam...”.
Przy tak licznych swoich zasługach i świadomości oddziaływania zarówno na katolików, jak i niewierzących oraz Żydow, ks. Korniłowicz był wolny od jakichkolwiek póz czy celebrowania samego siebie. Prof. Swieżawski szkicuje go tak: „zupełny brak klerykalizmu i tonu 'władczego'; duże poczucie humoru, dowcip i bliskość codzienności ułatwiająca międzyludzkie kontakty; wesołość połączona z powagą”. Jego biografki piszą np. jak Ojciec przerwał pełną sztucznej pompy ciszę... przeraźliwym gwizdem na palcach. Albo jak ripostował księdzu użalającemu się na brak szacunku: „A ty co na to? Nic?... Trzeba było w mordę dać!”.
Taki był, oby rychło błogosławiony, sługa Boży ks. Władysław Korniłowicz. Czas, jaki pozostał do jego beatyfikacji, Kościół w Polsce powinien wypełnić na przypominanie tej niezwykłej postaci. „Dzisiejsi chrześcijanie mogliby wzorować się na jego podejściu do świata” – uważa s. Rut Wosiek. Myślę, że przede wszystkim Ojciec powinien być dziś przyjęty przez współczesnych polskich księży jako wzór: kapłana, chrześcijanina, człowieka. Jest arcyaktualny. Cieszmy się, że dostrzeżono to w Watykanie. Habemus Korniłowicz!

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki