Pod koniec czerwca Fundacja Dajemy Dzieciom Siłę wystosowała petycję do prezydenta Andrzeja Dudy z apelem o wprowadzenie systemowego rozwiązania problemu najbardziej drastycznej przemocy wobec dzieci. Co chcecie zmienić?
– Chcemy, żeby wzorem innych krajów, takich jak Stany Zjednoczone, Wielka Brytania czy Kanada, przypadki maltretowania dzieci, zwłaszcza zakończone śmiercią, były systemowo analizowane. W krajach, gdzie działa taka procedura, władze samorządowe są zobligowane do powołania interdyscyplinarnej komisji do badania przyczyn śmierci dziecka. Wnioski z takiej diagnozy są podstawą do lokalnych zmian działania instytucji lub rozwiązań, które zawiodły. Raport komisji jest wysyłany do centralnej, krajowej rady powołanej przez rząd.
Czyli chodzi o koordynowanie działań i rozwiązania systemowe.
– Nie przywróci się życia dzieciom, które zginęły, ale można zbadać, co doprowadziło do ich śmierci. Krajowa rada ekspertów analizuje wszystkie raporty z badania przyczyn maltretowania i śmierci dzieci. Wyciąga wnioski, formułuje rekomendacje adresowane do rządu dotyczące koniecznych zmian legislacji lub wprowadzania dobrych praktyk. Monitoruje, czy zostały one wdrożone.
Dlaczego petycję kierujecie do prezydenta?
– Bo ma inicjatywę ustawodawczą, jest odpowiedzialny za nasz kraj, jego obywateli, a w szczególności – za dzieci. Do petycji dodamy naszą diagnozę sytuacji. Oferujemy też gotowość do współpracy przy wprowadzeniu systemowej analizy przypadków śmierci dzieci. Możemy dzielić się swoją wiedzą, zaprosić ekspertów, którzy wprowadzali takie rozwiązanie w innych krajach.
To nie jest pierwszy apel fundacji. W Polsce nie ma kompleksowej odpowiedzi rządu na problem przemocy wobec dzieci. W naszych apelach domagamy się takiej odpowiedzi metodą zdartej płyty. W momencie gdy pojawia się spektakularny impuls, jakim jest śmierć dziecka, pokazujemy, jakie rozwiązania mogą skutecznie przeciwdziałać przemocy wobec dzieci. Kilka miesięcy temu skierowaliśmy do premiera Mateusza Morawieckiego apel dotyczący systemowych rozwiązań – wraz z naszym raportem „Dzieci się liczą”. Jest on diagnozą problemu zagrożeń bezpieczeństwa dzieci w Polsce. Kończy się rekomendacjami. Mamy w Polsce wiedzę empiryczną, która nie jest wykorzystywana. Zróbmy coś, żeby dzieci były bezpieczne. Apelujemy do prezydenta o konkrety. Jest niedopuszczalne, żeby ginęły dzieci przez to, że źle działają instytucje.
Petycja miała zostać wysłana po uzyskaniu 5 tys. podpisów. Podpisało się pod nią już ponad 22 tys. osób.
– Założyliśmy, że podpisy będziemy zbierać przez miesiąc, a potem ją wyślemy. Im więcej osób podpisze, tym większą będzie miała wagę.
W mediach coraz częściej czytamy o drastycznych przypadkach katowania małych dzieci, w tym niemowląt. Czy ich liczba realnie wzrasta?
– Diagnozy nie wskazują, że rośnie skala zjawiska. Jednak nie tylko dramatyczny wzrost może powodować niepokój i wpływać na nasze zaangażowanie. Każda śmierć dziecka jest tragedią. Statystyki Niebieskiej Karty dotyczące przemocy domowej wobec dzieci pokazują w ostatnich latach spadek takich przypadków. Pamiętajmy jednak, że trzeba je odnieść do danych demograficznych, a maleje przyrost naturalny. Nadal bardzo mało wiemy o problemie. Nie jest badany i monitorowany. Wiedza pochodzi głównie ze statystyk sądowych i policyjnych, a to wierzchołek góry lodowej.
Tylko przypadki zgłoszone. Jest ich ponad 2700 rocznie. Czy można wyróżnić przyczyny przemocy wobec tej konkretnej grupy ofiar?
– Są określone czynniki ryzyka, że małe dziecko zostanie skrzywdzone przez rodziców lub opiekunów. To bardzo ważne, żeby rodziny wysokiego ryzyka były zdiagnozowane, żeby monitorować bezpieczeństwo dziecka i wspierać rodziców. Takie czynniki mogą zarejestrować pracownicy żłobka, położna w czasie wizyty patronażowej, pielęgniarka w czasie szczepienia dziecka, lekarz pediatra leczący dziecko. Ochrona zdrowia jest kluczową służbą, która na całym świecie jest włączana w monitoring rodzin z małymi dziećmi. Oczywiście interdyscyplinarnie, we współpracy ze służbami socjalnymi.
Polska debata publiczna wokół problemu jest silnie spolaryzowana. Strona prawicowa za czynnik ryzyka uważa przede wszystkim alkoholizm, choć przemoc i agresja nie wymagają alkoholu. Lewica, w tym feministki, podkreśla znaczenie płci, bo ofiarami najczęściej są kobiety i dzieci, a sprawcami – mężczyźni. Obie strony chcą pomóc pewnej grupie ofiar, tabuizując inne. Jak przekonać ludzi do tego, że diagnoza może być obiektywna?
– Ideologiczne uwikłanie problemu jest faktycznie wielkim zagrożeniem. Przestaje być ważne to, co obiektywne, empirycznie udowodnione, a liczy się udowodnienie jakiejś tezy spójnej z danym światopoglądem. Bezpieczeństwo i dobrostan dziecka zostały zdominowane przez różne inne wartości, a dla nas to ono jest najważniejsze. Bezpieczeństwo dzieci jest wartością najwyższą. My, dorośli, jesteśmy odpowiedzialni za to, żeby dzieci, które same nie upomną się o swoje prawa, były bezpieczne i miały możliwość uzyskania pomocy. To my organizujemy instytucje, tworzymy państwo.
Musimy zrobić wszystko, żeby nie dochodziło do krzywdzenia dziecka. Profilaktyka to podstawa, nie dopuszcza do przemocy wobec dziecka i jej konsekwencji w jego dorosłym życiu. To się opłaca nawet w ekonomicznym rachunku, bo w perspektywie odciąża budżet państwa z kosztów wsparcia psychologicznego, medycznego i socjalnego ofiar przemocy w dzieciństwie, które nie radzą sobie w życiu. System monitorowania rodzin ryzyka jest formą profilaktyki, ma na celu uchronienie dziecka przed krzywdzeniem. To najskuteczniejszy kierunek zapobieganiu problemowi.
Jakie są obiektywne czynniki ryzyka?
– Można je pogrupować w trzech kategoriach. Po pierwsze, cechy samego dziecka mogą sprawiać, że jest ono bardziej zagrożone krzywdzeniem. Szczególnie narażone na przemoc są małe dzieci, do trzeciego roku życia, dzieci przewlekle chore, niepełnosprawne lub „trudne”, np. nadpobudliwe. Zmęczenie i frustracja rodziców mogą wpłynąć na to, że odreagują to na dziecku. Dlatego bardzo ważne jest wspieranie rodziców z rodzin ryzyka. Muszą posiadać kompetencje w radzeniu sobie z zachowaniami dziecka i swoimi emocjami.
Druga grupa czynników ryzyka dotyczy cech rodziców, np. sami mieli doświadczenia przemocy i odwzorowują to, jak byli traktowani jako dzieci. Mają problemy z uzależnieniem, problemy zdrowotne, w tym choroby psychiczne. To są obciążenia, które wpływają na niewydolność wychowawczą. Może to skutkować tym, że dziecko jest zagrożone.
Najczęstszą chyba chorobą psychiczną jest depresja. Zachorować może każdy, bez względu na poziom życia, status materialny, wykształcenie…
– Oczywiście. Wiadomo jakim czynnikiem ryzyka dla bezpieczeństwa dziecka jest depresja poporodowa matki. Znamy przypadki samobójstw rozszerzonych.
Są wreszcie czynniki ryzyka, które wiążą się z sytuacją rodziny: ubóstwo, zła sytuacja mieszkaniowa, izolacja. Izolacja, czyli mieszkanie w oddalonym miejscu, bez sąsiadów, ale głównie izolacja społeczna – brak więzi, relacji, wsparcia w społeczności lokalnej.
Czynniki ryzyka różnie się konfigurują, mogą występować w różnym natężeniu. Nie ma jednego syndromu ryzyka przemocy wobec dziecka. W krajach, gdzie sytuacja małych dzieci jest systemowo monitorowana, stwierdzenie występowania takich czynników ryzyka kwalifikuje rodzinę do monitoringu i stałego wsparcia. Systemowy monitoring polega na tym, że od urodzenia dziecka, a najlepiej gdy matka jest jeszcze z nim w ciąży, diagnozowane jest natężenie czynników ryzyka. Jeśli jest wysokie, ochrona zdrowia powiadamia służby socjalne, a one otaczają rodzinę wsparciem. Nie: wchodzą i zabierają dziecko, tylko wspierają rodziców.
Jest w nas lęk przed tym, że służby mylnie zdiagnozują zagrożenie, przesadzą i zbyt łatwo zaingerują w życie rodziny, krzywdząc i dziecko, i dorosłych. Zasada pomocniczości zakłada, że państwo nie wkracza, póki ludzie są w stanie poradzić sobie sami przy pewnej pomocy. Kiedy Pani słucham, przed oczami mam dość restrykcyjny system kontroli obywateli. Poza tym zakłada Pani, że rodzice będą chcieli wsparcia, co wymaga od nich zmiany zachowań, dojrzałości itp. Często jest dokładnie przeciwnie!
– Nie ma algorytmu, który nam wyliczy, że tu należy dziecko odebrać, a tu nie. Nikt rozsądny, żaden ekspert, organizacja ani instytucja, nie myśli o zabieraniu dzieci z rodziny. Każdy wie, że rodzina, rodzice, to dla dziecka podstawowe środowisko socjalizacyjne. W rodzinie rodzą się więzi, buduje się tożsamość dziecka. Ale dziecko musi być bezpieczne i dorastać z poczuciem bezpieczeństwa. Podstawową strategią jest wpieranie rodziny, żeby mogła je zapewnić. Niektórzy rodzice nie są świadomi konsekwencji swoich zachowań wobec dziecka, nie radzą sobie sami ze sobą. Biją dzieci, bo czują się bezradni, podlegają frustracjom, a nie żeby zrobić mu krzywdę.
Matka Blanki z Olecka nie potrafiła wziąć za nią odpowiedzialności, dlatego ją jej odebrano. W wyniku decyzji sądu rodzinnego dziecko wróciło do domu. Sąd uznał, że matka sobie poradzi i zaryzykował życie dziecka.
Boimy się, że dziecko zostanie odebrane rodzicom bez powodu, a tu – nie zostało, chociaż absolutnie powinno.
– Trwa kontrola, dlaczego sąd tak zdecydował. Klimat światopoglądowy jest taki, że dziecko powinno dorastać w rodzinie, niezależnie od zagrożeń. Przytacza się przypadki złego działania służb w krajach skandynawskich. Prymat wartości rodziny nad wartością bezpieczeństwa dziecka sprawia, że sędziowie czują się w pewien sposób pod presją. Gminy są rozliczane z tego, jak skutecznie działają na rzecz przywrócenia dzieci do rodzin, czyli ile dzieci wróciło w danym roku. Ma to wpływ na dotacje finansowe. Trzeba robić wszystko, żeby dziecko mogło zostać w rodzinie. Ale są rodzice, z którymi na pewno dzieci zostawić nie można. Zamknięcie oczu na ten fakt to szafowanie życiem dziecka.
W czasach PRL-u o przemocy się nie mówiło, temat był ideologicznie niepoprawny. Fałszowano statystyki, bo socjalizm z automatu miał przynieść wyzwolenie od problemów społecznych typowych dla „zgniłego kapitalizmu”. Polityka społeczna nie uwzględniała faktów, nie było profesjonalnych służb społecznych. Studia pracy socjalnej pojawiły się po 1989 r., wcześniej wystarczył dyplom szkoły policealnej. Teraz debata o przemocy wobec dzieci została sprowadzony do absurdu. Do sporu o klapsa.
– To trafna uwaga, bo tu nie chodzi o klapsa tylko o podmiotowość dziecka. Polska Rzeczpospolita Ludowa miała monopol na kreowanie problemów społecznych. Po 1989 r. ten monopol znikł, nie było już cenzury, problemy zaczęły być identyfikowane również oddolnie, m.in. przez organizacje pozarządowe. To one zaczęły mówić głośno o problemie krzywdzenia dzieci, który przecież był zawsze. Wokół tego problemu są różne narracje, oparte na odmiennych wartościach. Debata nie jest linearna. Coś może być ujawnione, uznane za złe, co nie znaczy, że już zawsze będzie się pracowało na rzecz zlikwidowania tego zła. Dziś mamy regres. Dziewięć lat temu wprowadzono prawny zakaz kar fizycznych wobec dzieci, a dziś domagamy się przyzwolenia dla klapsów.
Dyskurs przechyla się raz w stronę praw jednostki, raz – dobra wspólnoty. Pogodzenie dobra dziecka, jednostki najsłabszej, z dobrem rodziny jest trudne, gdy mało mówi się merytorycznie o przyczynach przemocy. Jest nią brak kontroli złości, niska odporność na frustrację. A inne?
– Niektórzy sprawcy przemocy wobec dziecka mają problemy psychologiczne czy psychiczne. Jednak ludzie bardzo często stosują przemoc, bo sami jej doświadczali w dzieciństwie. Przemoc jest elementem socjalizacji. Dziecko karane fizycznie dowiaduje się, że przemoc jest akceptowana i stosowana jako sposób komunikowania się z drugim człowiekiem.
Budowania relacji?
– Też. Kara fizyczna ma być komunikatem: źle robisz, ja nie chcę, żebyś tak się zachowywał/-a. Dziecko się uczy, że aby powiedzieć: ja tego nie chcę, robisz źle, można uderzyć. Bije kolegę, potem własne dzieci.
W komunikacji w sferze publicznej też liczy się raczej argument siły, a nie siła argumentu. Nie bardzo umiemy się komunikować bez przemocy werbalnej. Klaps to jakby symbol prawa do karania przez prawomocną władzę... Na co go zamienić?
– W fundacji zamiast klapsa proponujemy stawianie dziecku granic z miłością i szacunkiem. Z szacunkiem dla dziecka podmiotowości, z miłością – bo ona jest kluczową relacją pomiędzy rodzicem i dzieckiem. Stawianie granic nie jest bezstresowe. Zadaniem rodzica jest nauczyć dziecko, co jest dobre, a co złe. Co jest dobre dla niego i dla innych ludzi, a jakiej granicy nie powinno przekraczać. Można to zrobić na milion innych sposobów niż stosownie przemocy. Ona zresztą nie jest skuteczna, bo dziecko zmienia zachowanie tylko dlatego, że się boi bicia. Nie internalizuje wartości, które mu się mu wpaja. Wychowanie przez strach jest płytkie, nietrwałe.
Nazwa fundacji oznacza, że chcecie dawać dzieciom siłę, a nie strach. Jak sprawić bez klapsa, by były dobre i dokonywały mądrych wyborów?
– Jest kilka fundamentalnych zasad, ale najważniejsze to dobry przykład, bliska relacja i komunikacja z dzieckiem. Najlepszym przekazem wychowawczym jest to, jak zachowują się sami rodzice. Dziecko obserwuje rodzica od najmłodszych lat i puste komunikaty typu „nie rób tego”, podczas gdy sami to robimy, nie przekonują. Najpierw dajemy dziecku klapsa, a potem ono bije koleżankę łopatką. Za to znów je bijemy, bo to złe itd. Błędne koło. Musimy przekaz wychowawczy potwierdzać naszym zachowaniem.
Przed krzywdą chroni dziecko bliska relacja z rodzicem, oparta na słuchaniu, zrozumieniu, empatii. Rodzic, który rozumie dziecko, jego emocje, motywacje, widzenie świata, nie będzie stosował przemocy. Jest on dla dziecka naturalnym autorytetem, jeśli sam temu nie zaprzeczy. Komunikacja bez przemocy opiera się na zaufaniu, a nie na sile. I daje głębokie, trwałe poczucie bezpieczeństwa.
Monika Sajkowska
Prezes zarządu Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę. Doktor socjologii. Inicjatorka i redaktor naczelna kwartalnika „Dziecko Krzywdzone. Teoria, Badania, Praktyka” w latach 2002–2017. Autorka i współautorka badań na temat problemu krzywdzenia dzieci w Polsce. Laureatka nagrody Polskiej Rady Biznesu w kategorii działalność społeczna w 2017