Logo Przewdonik Katolicki

Modlitwa w drewnie

Natalia Budzyńska
fot. Kaludia Kot

Nie uważał się za katolika, ale rzeźbił przejmujące postaci cierpiącego Chrystusa. W Nim widział obraz cierpienia każdego człowieka świata. Sto lat temu urodził się Antoni Rząsa.

Artykuł o Antonim Rząsie można zbudować z samych cytatów, szczególnie fragmentów wypowiedzi tych, którzy go znali, ale przecież także z wypowiedzi jego samego. Mówił o sobie i swojej twórczości prostym językiem, bez zbytnich komplikacji, nie stosując wyszukanej erudycji. Jego rzeźby nie potrzebowały – i nie potrzebują – długich opisów, skomplikowanych wyjaśnień i komentarzy. Wystawa otwarta przed chwilą w Galerii Sztuki XX wieku w willi Oksza w Zakopanem wprowadza w świat drewna, które przybrało postać ludzką. Antoni Rząsa tchnął w drewno emocje, uczucia. „Staram się zamknąć w rzeźbie różne stany psychiczne człowieka – pogodę, poświęcenie, miłość, mądrość, cierpienie, rozpacz, przerażenie. Niekiedy moje postacie wyrażają milczące pytanie, kim jest człowiek i jaki jest cel jego przemijania. Staram się wołać (…) o zanikającą w dzisiejszych czasach godność człowieka” – mówił sam artysta. Więc w Okszy jesteśmy jakby na kozetce u psychoanalityka Rząsy, który zmusza nas do zajrzenia w głąb siebie, do zadawania pytań o sprawy najważniejsze, do zejścia w głąb naszych ciemności, podania ręki cierpieniu, zapytania o jego sens. A jeśli nie na kozetkę, to może do samego Boga zaprowadzi nas Rząsa? Wobec Niego też można zadawać pytania i szukać odpowiedzi. Rząsa nie był z tych artystów, którzy wybebeszają człowieka publicznie. On tylko pokazywał ból, a pytanie przychodziło samo: skąd? Dlaczego? Za co?

Ludzki ból Chrystusa
Zaczęło się od Kenara. A może jednak wcześniej? Podczas wojennych wędrówek, wśród kościołów i cerkwi, ludowych świątków i przesłodzonych oleodruków? Antoni Rząsa urodził się na Podkarpaciu, do Zakopanego i do klasy Antoniego Kenara trafił na rok przed wybuchem wojny. Potem powrócił tam już jako dorosły, z pomysłem, z przeświadczeniem, że chce tworzyć. Zetknięcie z Kenarem było dla niego bardzo ważną chwilą, a potem Kenar zachorował i Rząsa zaczął rzeźbić Chrystusy. Mówił potem tak: „Te Chrystusy rzeźbiłem w czasie ostatniej choroby Profesora, patrząc na jego cierpienia i nie mogąc się z nimi pogodzić. I tak zaczęła się moja własna twórczość – rozważania i opowiadanie o doli ludzkiej”. A więc zaczęło się od tego, że Rząsa nie mogąc sobie poradzić z towarzyszeniem w cierpieniu przyjaciela, zaczął jego psychiczne stany utrwalać „na Chrystusach” – jak to sam nazywał. „Ta myśl przenoszenia ludzkiego bólu i wszelkich stanów psychicznych, które wyciska z nas los, źli ludzie i nieme pytanie: W imię czego przez życie towarzyszy nam tyle nieszczęść i bólu? – będzie się przewijać przez całą moją późniejszą twórczość”.
To nie była rzeźba sakralna w dosłownym i popularnym tego słowa znaczeniu. To nie była piękna Maryja boleściwa ani zachwycające w cierpieniu oblicze Chrystusa. Cierpienie nie jest estetyczne. Rząsa zuniwersalizował Chrystusa, pod jego dłutem stał się On wszystkimi cierpiącymi, Maryja była każdą opłakującą stratę kobietą. W ten sposób wreszcie Bóg wyszedł ze świątyni, co wtedy wcale nie było aż takie oczywiste. Przełamanie znanych schematów sztuki sakralnej zawsze spotyka się z niezrozumieniem, czasem z odrzuceniem. Ale też staje się zalążkiem czegoś nowego, ważnego, wartościowego.

Drewno udręczone
Mówił o sobie, że jest człowiekiem wierzącym, no i sztuka, którą się zajmował to sztuka głęboko religijna, nawet jeśli uznamy, że jego cierpiący Chrystus to tylko (a może raczej aż) symbol cierpiącego człowieka. Rzeźba, którą zaprojektował na grób Kenara, najpierw wzbudziła kilkumiesięczny protest. „Nie takiego” Chrystusa usiłowali zdjąć z krzyża liczni wierni, na szczęście miejscowych uspokoiły jak to się mówi „wyższe władze kościelne”. W latach 60. o religijnym artyście nie mówili za dużo krytycy sztuki, bo jak tu sobie z kimś takim poradzić, ale zauważyli go księża, ci z nich, którzy nie przestraszyli się sztuki współczesnej, a dość mieli kiczowatego oleodruku. Wyrzeźbił Ojca Kolbego i kilka Piet – są matkami płaczącymi za swymi synami. Tymi, którzy poszli na wojnę i z niej nie powrócili. Do wojny wracał, do wspomnień po niej. Ojciec Kolbe i Piety należały do obszernego cyklu Oświęcim – wstrząsające, dalekie od komiksowego heroizmu, pełne bólu i rozpaczy.
Co więc tak bulwersowało w sztuce Rząsy? Na co trudno było się zgodzić? Na deformację. Na obsesję cierpienia wyrażającą się w deformacji. Powykręcane ręce, ogromne oczy, odczłowieczony korpus. To jeszcze człowiek? Deformacja odrzuca. A cierpienie, a ból nie? Rząsa mówił: „Wydaje mi się, że niektórzy w mych rzeźbach widzą swoje zmęczenie i swoją bezsilność”.
Dorota Folga-Januszewska, historyczka sztuki i krytyczka, napisała, że nawracał księży i ateistów. On, na którego rzeźby nie było miejsca w świątyni, zresztą sam tego nie chciał – z dwoma wyjątkami. Pierwszy to kościół w Nowej Hucie, gdzie w kaplicy Pojednania znajduje się osiem jego prac, drugi to kościół w jego rodzinnej wiosce, w Futomie. Tymczasem on w intuicyjny sposób w swojej sztuce wyrażał najgłębszą prawdę ewangeliczną, że Bóg w ludzkim ciele znalazł się na tej ziemi obok nas. Że w związku z tym nasze cierpienia nie są mu obce. Że je z nami współodczuwa. Że wreszcie jest w każdym cierpiącym. Można opowiadać jeszcze o tym, jak fenomenalnie połączył sztukę ludową z religijną sztuką prawosławną i kanonem rzymskokatolickim. Można wreszcie sporo napisać o jego stosunku do materiału, do drewna, które z taką łatwością mu się poddawało, które go prowadziło. No ale jednak najważniejsza w jego sztuce jest medytacja nad cierpieniem, próba ulżenia mu. A w dobie dyskusji nad tym, czym jest sztuka, Antoni Rząsa mówi, że jest czymś najważniejszym wtedy, gdy mówi o sprawach najważniejszych. Taki jest jej sens.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki