Choroba, czyli lęk. Przed słabością, przed nieznanym, przed bólem, przed brakiem samodzielności, ostatecznie przed śmiercią. To sytuacja, nad którą nie panujemy i w której doświadczamy samotności. Nawet wtedy, gdy w tym cierpieniu ktoś bliski nam towarzyszy, to jednak lęk i ból przeżywamy sami, nikt za nas tego nie poniesie. Psychologia mówi o różnych metodach radzenia sobie z chorobą, owocem niektórych z nich są artefakty zgromadzone na poznańskiej wystawie. Sztuka jest dla artysty językiem, systemem znaków. Artysta wykorzystuje twórczość do różnych celów, także w rzeczywistości choroby. Może być ucieczką od niej, marzeniem o zdrowiu, zaprzeczeniem, wyparciem, a może być wyrazem choroby, ekshibicjonistycznym jej przeżywaniem, dowodem na nią. W każdym z tych przypadków jest dowodem na zmaganie się chorego z cierpieniem, obrazem jego psychiki.
Z perspektywy chorego
W sztuce świata mamy wiele przykładów, ale ograniczmy się do tych, które przychodzą na myśl natychmiast. Vincent van Gogh malował także podczas pobytów w szpitalu psychiatrycznym. I mimo jego ogromnego cierpienia jego obrazy są wyrazem nadziei i życia, piękna i miłości. Tak, jakby jego wizje artystyczne pomagały mu przez chorobę przejść, przeżyć ją, jak gdyby były lekarstwem. I Frida Kahlo, która swój ból: fizyczny i psychiczny, przelewała na płótna. Z kolei jej obrazy można by nazwać historią choroby, kalectwa i bólu. Gipsowe gorsety, amputowane nogi, poronione płody, zdeformowane kolejnymi operacjami ciało. Przekaz jest drastyczny, ale tego rodzaju ekshibicjonizm to także lekarstwo. Frida rozprawiała się ze swoim bólem, ze swoją chorobą poprzez sztukę. Sztuka leczy, tak jak leczące może być wyrzucenie z siebie lęku, uzewnętrznienie go, nazwanie. Ale sztuka mówi o cierpieniu artysty także wtedy, gdy to cierpienie się w niej nie objawia.
Pytanie, czy choroba twórcy uwidacznia się w jego dziele i w jaki sposób, to temat niezwykle ciekawy, kusi, by być potraktowanym głęboko i z kuratorskim rozmachem. Poznańska realizacja jest interesująca, choć może pozostawiać pewien niedosyt.
Z wiadomych powodów wystawa dotyczy wyłącznie artystów polskich, ale to wcale nie jest zarzut. Prac zgromadzono całkiem sporo, bo aż 130, powstałych od końca XIX w. do czasów współczesnych. Są wśród nich obrazy na płótnie, rysunki, fotografie, rzeźby, instalacje, wideo. Kryterium ich selekcji była długotrwała choroba twórcy. Ta choroba, która z jednej strony zmienia perspektywę postrzegania świata, a z drugiej strony ubogaca dzieło. Artysta, który tworzy w czasie długotrwałej choroby, nie tylko zaprasza odbiorcę w swój świat, dzieląc się nim, ale wzbogaca dzieło swoim fizycznym cierpieniem. Dobrze jest ten wysiłek docenić, tym bardziej że choroba to temat tabu, a chorego przewlekle z kultury się wyklucza.
Niewygodne ciało
Nigdy byśmy się nie domyślili, że Maksymilian Gierymski był ciężko chory, patrząc tylko na jego obrazy. Starannie to ukrywał, podobnie jak Artur Grottger. Ich twórczość znajdowała się poza chorobą, a może pomimo choroby. Nie obnosił się ze swoją chorobą Jacek Malczewski, choć można ją dostrzec na niektórych autoportretach. Przełom XIX i XX w. to jeszcze nie był ten czas, choroba istniała w świadomości publicznej, ale nie dzielono się jej doświadczeniem, była zbyt intymna. To wiek XX ze swoim zerwaniem z podziałem na świat publiczny i prywatny ośmielił twórców, a może sprowokował do manifestowania swojej choroby w sztuce. Od Anny Szapocznikow do Katarzyny Kozyry jest już bardzo niedaleko. Ta pierwsza oswaja się poprzez twórczość z postępującym rozkładem ciała, ta druga z wyniszczającej ciało choroby czyni środek wyrazu, ocierając się o ekshibicjonizm. Kuratorka, Agnieszka Skalska, zapowiada w katalogu do wystawy, że to nie choroba jest bohaterką tej ekspozycji, ale sztuka, która powstaje z jej udziałem. I tak jest, choć trudno się dziwić, że choroba jest tu towarzyszką, która nie opuszcza ani na moment, a do tego uwiera i niepokoi.
To nie jest wystawa, która daje nadzieję, to wystawa, która przygnębia, która pokazuje ciało jako coś, co sprawia ból, co nie pasuje, co jest źródłem samotności i cierpienia. Choroba ciała to koszmar, ciemność, udręka, beznadzieja. Artyści albo to wypierają, albo oskarżają, tylko kilku pokazuje proces pogodzenia się z nią, proces, który może dać nadzieję. Wszystko to dotyczy chorób ciała, na wystawie bowiem pominięto choroby psychiczne. Być może dlatego, że nie było fizycznie już możliwości włączenia ich – to temat również bardzo szeroki i może być potraktowany osobno, choć szkoda. Sztuka tworzona przez artystów doświadczających izolacji spowodowanych schizofrenią czy depresją sprawiałaby, że ta prezentacja byłaby pełna.
Choroba, choć nieprzyjemna, ustawia człowieka wobec wieczności lub wobec nieuchronnego końca, przed którym ucieka. Ważne jest, abyśmy się z tym skonfrontowali.