Czy można przejść obojętnie obok rzeźby Antoniego Rząsy? Nie wierzę w to. Jego sztuka jest przejmująca nie tylko dlatego, że żył nią i stworzył dzieła w swoim własnym niepowtarzalnym języku. Sztuka Antoniego Rząsy nie może być obojętna, bo mówi o człowieku, wyraża jego lęki i zagubienie.
Człowiek był dla tego wybitnego artysty najważniejszy. „Tematem moich rzeźb jest zawsze człowiek, jego godność, jego działalność na odwiecznej drodze przemijania, jakie dokonuje się w przyrodzie. Staram się w swej twórczości opowiadać o ludziach, językiem prostym, dostępnym dla wszystkich” – pisał Rząsa.
W Zakopanem, mieście, w którym spędził połowę swego życia, do końca lutego trwać będzie wystawa Rząsa – Hasior. Razem oglądaliśmy te drzewa. W roku 2010 minęło trzydzieści lat od śmierci Antoniego Rząsy. Wystawa w Galerii Władysława Hasiora kończy obchodzony w związku z tym Rok Antoniego Rząsy, jednego z najwybitniejszych współczesnych polskich rzeźbiarzy.
„…nienawidzę Futomy i kocham”
Antoni Rząsa urodził się w 1919 r. w Futomie, podrzeszowskiej wsi. To była niewielka osada na pograniczu dwóch światów: cerkwie stały obok katolickich kościołów. Katolicy i prawosławni konkurowali ze sobą, stawiając przydrożne kapliczki.
Pochodził z ubogiej chłopskiej rodziny, w której nie było czasu i miejsca na rozwijanie artystycznych zdolności. Rząsa wspominał, że rzeźbił od dziecka i w ukryciu. Najpierw w korze: ptaszki, koniki, króliki, kozy. Potem w drewnie. Jednak przede wszystkim w tamtym chłopięcym czasie uczył się pracy na roli, bo takie plany wobec niego miał ojciec.
W roku 1938 otrzymał od gminy stypendium i jako dziewiętnastolatek wyjechał do Zakopanego, do Szkoły Przemysłu Drzewnego. Po wybuchu wojny wrócił do Futomy – orał i siał.
Futoma była jego domem i do niej oraz do tej chłopskiej pracy zawsze wracał myślami. To z tego miejsca wyrosły jego sztuka oraz poczucie godności i honoru, które przekazał mu ojciec. A jednak, kiedy w 1948 r. postanowił wrócić do zakopiańskiej szkoły, ojciec nie podał mu ręki na pożegnanie. „Najbardziej jątrzącą się mą raną to honor rodziny, nie dziw się, byłem przez Futomę wzgradzony (…) nienawidzę, nienawidzę Futomy i kocham”.
„Profesor mówił, (…) – bo rzeźba powinna żyć”
W szkole Antoni Rząsa spotkał Antoniego Kenara – swego nauczyciela, Profesora i przyjaciela. Kenar był o kilkanaście lat starszy od młodego adepta rzeźby. Kiedy po wojnie wrócił do Polski, znów zaczął uczyć w zakopiańskiej szkole – wówczas Liceum Sztuk Plastycznych – i przypomniał sobie swojego dawnego ucznia.
Na jego wezwanie Rząsa postanowił kontynuować naukę, chociaż miał już 29 lat: „całe szczęście, że byłem bardzo szczupły i nikt się nie domyślił”. Kenar był dla niego bardzo ważny. Łączyła ich niezwykle silna więź Mistrz–Uczeń.
„Ideą Profesora była równorzędność rozwoju plastycznego i duchowego, więc starałem się pracować nad jednym i nad drugim” – wspominał Rząsa. Kenarowi zawdzięczał wybór swojej artystycznej drogi. „Profesor mówił, że rzeźba powinna nastrój stwarzać, być podbudowana ideą. Bo On zawsze mówił – ja bym i nie głów nauczył robić, rąk, ale tego życia – bo rzeźba powinna żyć”.
Antoni Rząsa miał 33 lata, kiedy skończył szkołę i właściwie od razu zaczął w niej pracować jako nauczyciel. W tym czasie Kenar poradził mu zwrócić się ku sztuce ludowej, z której przecież wyszedł. Nie było to łatwe i minął jakiś czas zanim Antoni Rząsa odnalazł swój własny styl. I znów pomógł mu w tym jego Mistrz. Był to czas śmiertelnej choroby Profesora.
Antoni Rząsa, przeżywając jego cierpienie i własną bezsilność wobec tego bólu, zaczął rzeźbić krzyże. „Posługując się Chrystusem, robiłem człowieka i życie, i cierpienie” – pisał. Powstało kilkanaście czterdziestocentymetrowych krzyży, wyrzeźbionych w gruszy. „(…) wpadłem na pomysł, aby jego stany psychiczne utrwalać na Chrystusach. (…) Ta myśl przenoszenia ludzkiego bólu i wszelkich stanów psychicznych, które wyciska na nas los, źli ludzie i nieme pytanie: W imię czego przez życie towarzyszy nam tyle nieszczęść i bólu? – będzie się przewijać przez całą moją późniejszą twórczość”.
Za punkt przełomowy uznawany jest krzyż, który Rząsa wyrzeźbił na grób Antoniego Kenara. Uczłowieczony przez cierpienie, umęczony Chrystus był dla zwykłego ludu nie do przyjęcia. Tą rzeźbą artysta przełamał tradycyjną kościelną ikonografię. Halina Kenarowa pisała, że „w zastygły w słodkawej konwencji XIX wieku i tylko już umowny znak – wlał własne przeżycie dojmującego ludzkiego bólu”.
„…boję się jedynie chodzenia do kościoła…”
Antoni Rząsa rzeźbił ukrzyżowanego Chrystusa, Frasobliwego, Biczowanego, rzeźbił Pietę, św. Franciszka, św. Annę. To rzeźby sakralne, głęboko religijne. Rząsa nie uważał się za katolika, interesował się religiami Wschodu, buddyzmem. Nie wrócił do Kościoła od czasu, gdy spowiadając się z czytania „zakazanych” książek, został przez kapłana wyrzucony ze świątyni. „(…) coś załamało się we mnie na zawsze”.
Mimo tego doświadczenia, był człowiekiem wierzącym i religijnym, kontaktował się z Bogiem, rozmawiał z Nim, spierał i kłócił. „Nie boję się piekła, boję się jedynie chodzenia do kościoła, abym nie znienawidził swej wiary. Chodzi o obrazę Boga, to kiedy mi zmarła nagle matka, kiedy zmarł brat (…) kłóciłem się w rozpaczy ze swym Bogiem, nazywając Go tyranem bezwzględnym, wyrzekałem, kląłem i szydziłem z Niego. Gdy zmarł Kenar, podobnie przeżywałem, ale nigdy nie starałem się obrazić swgo Boga dłutem”.
Cykle rzeźb „Krzyże”, „Chrystusy”, „Piety” nie powstawały po to, by się przed nimi modlić. Rząsa nie tworzył współczesnej sztuki dewocyjnej. Jego Chrystus to udręczony człowiek. Chrystus z twarzą cierpiącego człowieka. Piety to Matki: partyzantów, walczącej Warszawy, przemijania. Pieta to polska kobieta.
Może nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bliska chrześcijaństwu była jego intuicja. Wydawało mu się, że nie rzeźbi Syna Bożego, że wykorzystując symbol krzyża jako znak cierpienia rzeźbi człowieka. A on po prostu w każdym cierpiącym człowieku widział Chrystusa.
Tak, Chrystus ma twarz umęczonego chorobą Profesora Kenara. Ma twarz cierpiących i pozbawianych godności więźniów Oświęcimia. Matka Chrystusa ma twarz matek żegnających swoich synów wyruszających na wojnę, ma twarz matek ofiar bomby w Hiroszimie.
Zmagając się z wiarą, w której wyrastał i wobec której później się buntował, w sztuce znalazł wyraz swojej modlitwy. Modlił się rzeźbami. To nie była łatwa modlitwa, szczera, prawdziwa, osobista. „Praca to moja straszna broń, moja broń ostateczna…” – pisał. I dalej: „ja się solidaryzuję z ludźmi i staram się bronić tego człowieka. Przed czym? Sam nie wiem, ale przed czymś się broni, bo odczuwam to”.
Antoni Rząsa nie lubił sprzedawać swoich rzeźb. Uczył rzeźby w zakopiańskim liceum im. Kenara do roku 1973. Zmarł siedem lat później i został pochowany na Pęksowym Brzyzku, w Zakopanem. Jego prace znajdują się mi.in w zbiorach Muzeum Narodowego w Warszawie, Krakowie i Poznaniu, w wielu kolekcjach prywatnych na świecie, a także w Muzeum Watykańskim. Wystawa Rząsa – Hasior. Razem oglądaliśmy te drzewa w zakopiańskiej Galerii Władysława Hasiora otwarta jest do 27 lutego. Rzeźby Antoniego Rząsy można oglądać przez cały rok w jego galerii przy ul. Bogdańskiego. Pozostawił po sobie także ogromny zbiór listów, z których do tej pory wydane zostały niewielkie fragmenty. Z nich pochodzą cytaty użyte w tekście.