Po wielu latach wędrowania z miejsca na miejsce Hasior znalazł miejsce na stałe. Swoją galerię umieścił w budynku, w którym przed wojną leżakowali chorzy na gruźlicę z sanatorium „Warszawianka” w Zakopanem. Leżakownię przerobił i odtąd można było oglądać jego prace w jego własnej autorskiej galerii, w której miał pracownię i gdzie także zamieszkał i prowadził „świetlicę powiatową”, czyli miejsce spotkań i rozmów. Było to w 1985 r. To był czas, gdy artyści przeważnie bojkotowali państwowe instytucje wystawiennicze, a tymczasem Hasior podczas uroczystego otwarcia galerii odbierał medal czterdziestolecia Polski Ludowej od ówczesnego ministra kultury i sztuki, a wśród obecnych był m.in. I sekretarz Komitetu Miejskiego PZPR w Zakopanem. Galeria Hasiora istnieje do dziś. Obecnie jest częścią Muzeum Tatrzańskiego, a jego prace, tworzące jedność ze światłami, dźwiękami i muzyką puszczanymi z głośników, wciąż robią wrażenie. Ta zaaranżowana przez artystę przestrzeń sprawia wrażenie wejścia w jakiś odrealniony świat, pełen magii, trochę surrealistyczny i czasami niepokojący.
Teraz, w 25. rocznicę śmierci artysty, wiele prac z Zakopanego, a także z innych muzeów i kolekcji prywatnych, przyjechało do Warszawy i eksponowane są na wystawie w Zamku Królewskim. Wystawa nosi tytuł „Hasior. Trwałość przeżycia” i prowadzi nas przez wszystkie okresy twórczości artysty. Jego język jest rozpoznawalny i tak charakterystyczny, że uważany jest za klasyka, choć przecież jego sztuka była w pewnym momencie awangardowa i budziła kontrowersje. Kuratorka wystawy Katarzyna Rogalska, komentując jej tytuł, powiedziała, że Hasior wierzył w siłę wyobraźni, uważając ją za piąty żywioł. Uważał, że w sztuce liczą się przede wszystkim emocje i przeżycia, i to one są trwalsze od materiałów, z jakich tworzył.
Asamblaże
„Zacząłem od bardzo infantylnych rysunków, jak to czynili Jankowie Muzykanci strugający fujarki na pastwisku przy krowach” – pisał w niewielkiej książeczce Myśli o sztuce. O Janku Muzykancie lubił wspominać wypytującym go o początki dziennikarzom, tak jakby chciał wskazać kierunek dla swojej sztuki. Jako nastolatek uczył się w zakopiańskiej szkole plastycznej Antoniego Kenara, więc ta ludowość rzeźbiona w drewnie była mu rzeczywiście bliska. Po studiach na Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie powrócił zresztą do tej szkoły już jako nauczyciel. Ale przedtem, zaraz po studiach, wyjechał do Paryża jako stypendysta francuskiego ministra kultury. Jak można się spodziewać, pobyt w Paryżu był dla niego ważnym wydarzeniem. W 1958 r. wyjazd na Zachód, i to jeszcze do mekki artystów, miasta muzeów i galerii, był czymś, o czym marzył każdy twórca. Oczywiście, że istotne jest ujrzenie na własne oczy dzieł sztuki dawnej, ale także obserwacja trendów w sztuce współczesnej i awangardowej. To tam zobaczył dzieła surrealistów i dadaistów oraz być może pierwsze asamblaże Jeana Dubuffeta. Asamblaż to trójwymiarowe dzieło sztuki wykonane z przedmiotów codziennego użytku: odpadków, fragmentów, specjalnie spreparowanych części. Połączone ze sobą, tworzą coś w rodzaju przestrzennego kolażu. Dubuffet twierdził, że zestawienie ze sobą niepasujących do siebie części tworzy nową treść, nadając jej dodatkowe znaczenia.
Ciekawe, że zawarte w Dzienniku podróży refleksje Hasiora na temat tej nowej sztuki nie są pozytywne. Pisał o nich, że to „potargane, przypalone płótna, gałęzie, lusterka, szmaty i kości przyklejone do powierzchni obrazów, mniej lub więcej zamalowanych”, a „wszystkie rzeźby – te ruchome, dźwiękowe, świetlne, te z blachy i te z bandaży – to żałosna rekwizytornia…”. Myślę, że wiele osób zwiedzających po latach jego galerię pomyślało to samo, bo Hasior, tak początkowo niechętny asamblażom, stał się ich czołowym przedstawicielem w Polsce. Pierwszym jego dziełem, które powstało zaraz po powrocie z Paryża, jest Święty Józef przypominający ludowego świątka, lecz wykonany ze znalezionych przedmiotów: drewnianej deski i doczepionych do korpusu niczym skrzydła części żuchwy jakiegoś zwierzęcia. Od tego czasu szczególną wagę przywiązywał do przedmiotów zdegradowanych, odwiedzając targi, poddasza znajomych i śmietniki. Zbierał to, co wyrzucano: zepsute zabawki, rzeczy niepotrzebne, stare, nie do użytku. Najsłynniejszą z tych prac jest wózek dziecięcy wypełniony piaskiem, do której artysta powtykał niewielkie krzyże i palące się świeczki. Praca zatytułowana Czarny krajobraz poświęcona była dzieciom – ofiarom wojny na Zamojszczyźnie.
W asamblażach Hasiora pewne elementy niepokojąco się powtarzają: potłuczone szkło, kawałki lustra, chleb, zdeformowane lalki, noże, samoloty, fragmenty manekina. Większość z nich tworzy surrealistyczną wizję przeżytej traumy, wspomnienie zła wojny, zniszczenia, krzywdy, śmierci. Są jak gdyby scenografią teatralną horroru, który Hasior przeżył, będąc nastoletnim chłopcem. Uniwersalizm tych przeżyć i ich aktualność przeraża.
Sztandary
Asamblaże jako obiekty zmieniły się w sztandary, które początkowo Hasior wykorzystywał w swoich happeningach (choć nie lubił i nie używał tego terminu). Zainspirowały go kościelne sztandary, ludowa pobożność, ale także tradycje wojskowych proporców. Po raz pierwszy zaprezentowane zostały w czasie obchodów Święta Kwitnącej Jabłoni na Podhalu w 1973 r. W procesji po łąkach ze sztandarami szli członkowie ochotniczej straży pożarnej w mundurach. Hasior mówił, że czerpiąc z tradycji, tworzy własne sztandary, subiektywne, prywatne. W Myślach o sztuce pisał: „Najpierw było takie optyczne oczarowanie samą urodą sztandaru. Ale nie tylko: był również i cel – zdezynfekowanie wiary, jaką nosimy w sobie, w sztandary, które nie zawsze spełniają obietnice złotem na nim wyszyte”. Ogromna płachta tkaniny zawieszona jest tradycyjnie na drewnianym stelażu jak proporzec. Niektóre to po prostu materiał z aplikacjami, inne przybierają charakterystyczną dla asamblaży formę przestrzenną. Pokazywane w formie performatywnej, w procesji łączącej się z sytuacją święta, sugerują, że dla Hasiora liczył się pewien rytuał, obrzęd. Początkowo Hasior chciał z tej obrzędowości zadrwić, jednak szybko uległ jej czarowi i często wykorzystywał. Jego procesje były jednak pozbawione atmosfery sztywnego oficjalnego wydarzenia, żywiołowość i radość były ważnymi ich elementami.
Rzeźby
Kopał doły w ziemi, uzupełniał je metalowym stelażem, czasem dodawał drut kolczasty i zalewał betonem. Kiedy zastygł, wyciągał je z ziemi dźwig. Nazywał je „Wyrwane z ziemi”. Cały proces przypominał ekshumację. Pisał o tym tak: „Wyciągnąłem pierwszy odlew z ziemi. Poczułem radość z udanego eksperymentu, a jednocześnie doznałem wstrząsu na widok tej ekshumacji. Obmyłem rzeźbę z ziemi, zobaczyłem w niej storturowanego «Sebastiana», zapaliłem mu w piersi płomień. (…) Ekspresja kształtu rzeźbiarskiego wyciągniętego z ziemi zawsze gwarantuje niespodziankę twórczą. To jest jak zdumienie na widok drzewa wydartego z korzeniami z gleby – wtedy ujawnia się energia biologicznej formy o zaskakujących kształtach”.
Hasior wykorzystał właśnie tę metodę, wykonując pomniki, które stoją na ulicach i placach wielu miast Europy, np. Płonącą Pietę w Kopenhadze czy Słoneczny rydwan w szwedzkim Södertälje. Pomniki, które przyniosły Hasiorowi największą sławę, obecne są na wystawie w formie fotografii i filmów. Mowa tu oczywiście o żelaznych Organach, które stoją na przełęczy Snozka. Wykonane zostały w okazji obchodów rocznicy powstania Milicji Obywatelskiej, a umieszczona na pomniku inskrypcja głosi: „Wiernym synom Ojczyzny poległym na Podhalu w walce o utrwalenie władzy ludowej”. Monument składa się z mechanizmów, które pod wpływem wiatru miały wydawać dźwięki. Pomnik jednak żadnego dźwięku nie wydał, a Hasior z jego powodu stanął w ogniu krytyki ze strony środowiska.
---
Hasior. Trwałość przeżycia
Zamek Królewski w Warszawie
wystawa czynna do 8 września