Logo Przewdonik Katolicki

Zdążyć przed kryzysem

Monika Białkowska
fot. Agnieszka Robakowska

Nie chodzi o to, żeby narzekać albo się skarżyć – na proboszczów, biskupów, świeckich czy okoliczności życia. Chodzi o to, żeby księża ze swoimi ciężarami nie zostawali sami. I co ważniejsze, żeby sytuacje kryzysowe diagnozować i reagować, zanim zamienią się w czyjś dramat.

Ostatnich kilka tygodni sprawiło, że pękać zaczęła tama milczenia. Spektakularne i publiczne porzucenia kapłaństwa. Samobójstwa księży. Nadal jednak, kiedy ktoś odważa się powiedzieć, że księżom też może być trudno, słyszy: – Wiedzieli, co wybierają. Wiedzieli, na co się decydują.
W uszach wielu księży brzmi to bezwzględnie. Wiedzieli. Wiedzieli tak samo, jak młody małżonek wie, że będzie miał trudną teściową – a przecież ta wiedza nie gwarantuje, że teściowa nie wywoła małżeńskiego trzęsienia ziemi. W kapłaństwie, podobnie jak w małżeństwie, jest wiele sytuacji kryzysogennych, wpisanych w samą istotę posługi i często z nią nierozdzielnych. Sztuka radzenia sobie z nimi to jedno (pisał o tym ks. Stopka w poprzednim numerze PK). Ale świeccy żyjący w Kościele, jeśli chcą świadomie brać za swoich kapłanów odpowiedzialność, nie mogą nie rozumieć, w których momentach ich kapłani są szczególnie narażeni na kryzys. Choćby po to, żeby w odpowiednim momencie i w odpowiedni sposób być obok.
 
Samotność
Dom dla księży emerytów. Dawny proboszcz przeszedł na emeryturę wcześniej niż inni, stan zdrowia nie pozwalał mu dłużej pracować. Dziś porusza się już tylko na wózku inwalidzkim. Co mu doskwiera? Bezczynność. Poczucie bycia niepotrzebnym. I samotność. Jest z pokolenia wojennych dzieci, wychował się w domu dziecka. Rodziny żadnej nie ma. Z parafii nikt nie przyjedzie, tam już kilku proboszczów po nim się zmieniło. Kto by go pamiętał po dwudziestu latach? Młody kleryk, który regularnie chodzi pomagać księżom emerytom, mówi: – Ja tak nie chcę żyć.
Ksiądz w ósmym roku kapłaństwa przyznaje: – To była jedna z przyczyn mojego kryzysu. Patrzyłem na starych księży i myślałem, że ja tak nie chcę skończyć.
Proboszcz po sześćdziesiątce dopiero po dłuższej rozmowie przyznaje. Nie, nie ma już nikogo, kto by miał odwagę powiedzieć mu: „przesadziłeś, stary”, albo po prostu „głupi jesteś”. To brzmi brutalnie, ale w tej brutalnie przerysowanej formie jest oznaką relacji partnerskiej i prywatnej, w której dwie osoby są sobie równe, bez wzajemnej zależności, bez dystansu i bez lęku. Bez zachowania takich relacji łatwo jest uwierzyć, że jest się „najmądrzejszym we wsi” i stać specjalistą od wszystkiego. Trzeba rozumieć, żeby rozpoznać, że taki właśnie jest trujący owoc samotności.
Henry Nouwen w książce Intymność pisze o księdzu:  „Będąc przyjacielem wszystkich, nierzadko sam nie ma przyjaciół. (...) Paradoks polega na tym, że ten, kogo uczono kochać wszystkich, w rzeczywistości znajduje się bez przyjaciół. Otworzywszy się na każdego obcego, nie pozostawił przestrzeni dla nikogo bliskiego. Kruszą się mury otaczające jego prywatność i nie ma już miejsca, w którym może pozostać ze sobą. Ksiądz, który dał tak wiele z siebie, ma niewyczerpaną potrzebę ciągłego przebywania z innymi po to, aby doznać poczucia spełnienia. Tak oto ksiądz popada w kryzys. Pozbawiony życia duchowego oraz dobrego przyjaciela, jest jak miedź dźwięcząca albo cymbał brzmiący”.
Księża przyznają, że mają świadomość tego, jak bardzo im szkodzi taka samotność na niechcianym piedestale. – Parafianie nawet przy mojej otwartości starają się traktować mnie z poważaniem – słyszę. – Uśmiechają się. Nie krytykują. Nie powiedzą złego słowa. Nawet jak pytam, to tylko chwalą. Potem dowiaduję się tylko, że gdzieś na boku komentują, kontestują, krytykują. A ja bym chciał tylko, żebyśmy byli wobec siebie szczerzy i normalni.
 
Niesamodzielność
Ksiądz w dwunastym roku kapłaństwa mówi: – W seminarium wciąż powtarza nam się o dojrzałości i odpowiedzialności. Słyszymy: „Ludzie w waszym wieku mają rodziny, pracują, domy utrzymują”. To oczywiście jest prawda. Nie zmienia to faktu, że tuż po skończeniu seminarium dorosłych mężczyzn między 25. a 35. rokiem życia traktuje się trochę jak dzieci, niezdolne do samodzielności, decyzyjności, kreatywności. Niektórzy proboszczowie mają problem z traktowaniem młodych księży jako partnerów do rozmów, do tworzenia wspólnej i spójnej wizji duszpasterstwa, słowem, traktuje się jak chłopców, fircyków w sutannach. To rodzi frustrację.
Inny wikariusz przyznaje, że proboszcz zamyka przed nim biuro parafialne, nie pozwala mu tam wchodzić. Kilka lat temu zdarzyło się, że wikariusz spał w samochodzie, bo „za późno” wrócił na plebanię, więc proboszcz zamknął ją tak, żeby nie mógł dostać się do środka.
Proboszczowie dla odmiany – ci, którzy mają do czynienia z wikariuszami – niemal zgodnie przyznają, że „młodzi do niczego się nie nadają”, „nie są kreatywni”, „chcą zrobić swoje i mieć święty spokój”.
Te sytuacje nie pokazują winy proboszczów ani winy młodych księży. Pokazują, jak trudny w życiu księdza jest brak prawidłowych, braterskich relacji: zwłaszcza w sytuacji, gdy nie ma żadnej innej wspólnoty (choćby własnej rodziny), w której może odreagować konflikt z przełożonym czy podwładnym.
 
Cudza odpowiedzialność
– Idąc do seminarium, wiedziałem, że mój wybór wiąże się z posłuszeństwem, a to z kolei z pracą i życiem w miejscu, którego nie będę sobie wybierał – mówi ksiądz z jedenastoletnim stażem. – Wtedy wydawało mi się, że nie będę miał z tym problemu. Technicznie to nadal nie jest problem. Pracowałem już w czterech parafiach. Potrafię się spakować, ludzie pomagają załatwić kartony i transport. Ale czekam na czas, kiedy będę już proboszczem i będę mógł zaplanować swoją pracę. W mojej diecezji pismo z wyznaczeniem nowej placówki dostaję w połowie czerwca, na początku lipca muszę już mieszkać gdzie indziej. Wszystkie plany wakacyjne biorą wtedy w łeb: pielgrzymka, oaza, wyjazd z ministrantami. Czuję za to odpowiedzialny, ale jednocześnie bezradny. Nie chcę zostawiać dzieciaków z niespełnionymi obietnicami, ale nie mogę nie wypełnić polecenia biskupa. Prywatny urlop, nawet ten już opłacony, też staje pod znakiem zapytania, bo jeśli nowy proboszcz zaplanował w tym czasie swój urlop, ja wyjechać nie mogę. I te niekończące się pytania ludzi: „Dlaczego nam księdza zabierają?”. Co mam odpowiadać? Że takie jest życie? Najchętniej bym znikał bez żadnych pożegnań, żeby się nie tłumaczyć za to, na co nie mam wpływu.
 
Kompleks zbawienia
Są rzeczy, na które księża się nie skarżą, bo ich nie zauważają, wydają im się tak normalne. Wystarczy jednak przyjrzeć się bliżej ich życiu, żeby zobaczyć permanentne przepracowanie. Świecki nauczyciel wraca po zajęciach w szkole do domu, zjada obiad z żoną i w zasadzie ma wolne – nawet jeśli musi zająć się dziećmi czy sprzątnąć dom. Wikariusz uczący religii w planie dnia ma jeszcze Mszę św., różaniec, spotkanie z narzeczonymi, z bierzmowanymi, z dziećmi pierwszokomunijnymi, odprawę u proboszcza, odpust w sąsiedniej parafii, dyżur w biurze parafialnym, a jeszcze ktoś umówi się na indywidualną rozmowę albo spowiedź. Niedziela, która dla świeckich jest dniem odpoczynku, dla nich oznacza jeszcze intensywniejszą pracę. Księża przyznają (niestety!), że po wyjściu z seminarium często przestają czytać cokolwiek, bo nie wystarcza im na to czasu. Przepracowanie i wynikające z niego zmęczenie sprawiają, że ksiądz jest podatniejszy na duchowe kryzysy – a brak intelektualnego rozwoju tę sytuację dodatkowo pogarsza.
Henry J.M. Nouwen zauważa: „Bardzo szybko może stać się ofiarą tego, co obserwatorzy nazywają »kompleksem zbawienia«. Jest obecny prawie wszędzie tam, gdzie rozciąga się jego terytorium. Żadna grupa biblijna, zebranie z rodzicami, zbiórka harcerska, grupa czcicieli Imienia Świętego ani inne towarzyskie, finansowe czy pobożne spotkanie nie może się bez niego obyć. Rozmawia prawie z każdym, kto chce z nim rozmawiać, udziela rad parafianom w kłopotach, doradza małżeństwom, uczy w szkole i jest stale osiągalny dla wszystkich w potrzebie, może z wyjątkiem samego siebie. Rzadko wymawia się od zaproszenia, sporadycznie mówi »nie« i tylko niekiedy wycofuje się do własnego pokoju. Zostaje za to nagrodzony. Jest popularny i lubiany przez parafian. Mówią o nim, że jest miły, uprzejmy i rozumiejący. »Ten człowiek naprawdę poświęcił się ludziom. Przynajmniej on rozumie, o co chodzi. Jest dla nas przez cały czas«. Rzeczywiście, przez cały czas. Z dumą mówi swoim kolegom, że sypia zaledwie pięć godzin dziennie, że nie ma możliwości, aby cokolwiek przeczytać z wyjątkiem brewiarza, i że nie ma nawet jednej godziny wolnej. Wiecie, co to jest? Kompleks zbawienia w pełnym rozkwicie. Jak długo to może trwać? Dwa, cztery, może pięć lat, a potem sprawy zaczynają wyglądać zupełnie inaczej. Nie zdołał, na co miał nadzieję, przemienić otaczającego go świata. Ludzie zbytnio nie zmienili się od zeszłego roku. Ciągle powracają te same, stare problemy, ale już nie wyglądają tak ekscytująco. W jego pokoju nie przybyły żadne nowe książki ani idee. Wtedy z wolna pojawia się, czasami bardzo przejmujące, uczucie otępienia i nudy i rodzi się pytanie: »Co ja właściwie tu robię? Nic tak naprawdę się nie zmieniło, a ja zaczynam mieć dość zajęć, ludzi i siebie«. Zaczyna dominować zmęczenie – fizyczne z powodu braku snu; psychiczne z braku motywacji; i duchowe z braku inspiracji – które wkrótce prowadzi do obojętnej rezygnacji, narastającego rozdrażnienia czy nawet niszczącej depresji”.
 
Bez dystansu
– Myślałem, że to posłuszeństwo będzie dla mnie największym problemem – przyznaje ksiądz w siedemnastym roku kapłaństwa. – Okazało się, że największą trudność sprawia mi celibat. I wcale nie chodzi o to, że brakuje mi seksu. Po prostu nie lubię wracać do pustego domu. Czasem myślę, że dobrze by było, gdyby ktoś na mnie czekał, gdyby można było komuś opowiedzieć o całym dniu. Nikt nie czeka, więc siadam do komputera i zabieram się do kolejnej pracy, żeby o tym nie myśleć i żeby zrobić coś pożytecznego. I jakoś leci…
Nouwen zauważa w tym coś więcej niż tylko sam brak drugiego człowieka do pogadania. Pisze o tym, że ksiądz w zasadzie nigdy nie wychodzi z pracy. „Kapłan nigdy nie wychodzi z domu do pracy, a po wypełnieniu codziennych obowiązków nie wraca, by zastać w nim kogoś, kto pomoże mu nabrać pewnego dystansu. Zawsze jest w domu i nigdy w nim nie jest; zawsze pracuje i nigdy nie jest w pracy, zawsze nosi swój służbowy uniform, bez względu na porę czy rodzaj działalności. (…) Ksiądz, który mieszka na probostwie i cały dzień jest wśród swoich kolegów, jest w pewnym sensie zawsze w swoim biurze. Ludzie mogą go wezwać w każdej chwili i nigdy nie jest całkowicie wyłączony ze swojej pracy. W rezultacie może odczuwać, że jest zajęty dzień i noc, chociaż ani nie pracuje ciężko, ani dobrze nie odpoczywa. Taki ksiądz ma pewne stałe zajęcia, ale poza tym jego praca jest przypadkowa. Nigdy nie jest całkiem pewny, co będzie robił przez następne kilka godzin. Dla człowieka o wysokim poczuciu obowiązku może to być ogromnie frustrujące. Brak satysfakcji może wywołać uczucie, że »nie dosyć dużo zrobił«, i zmuszać go, aby robił więcej w wolnym czasie, a w efekcie rozczarowanie sobą tylko się zwiększa. Kiedy granice pomiędzy dniem a nocą, pracą a zabawą, obowiązkiem a hobby stają się rozmazane, życie traci swój rytm i przestaje mieć jasno określone ramy. Takie »niezdrowe życie« może zabić inspirację i kreatywność, czyniąc z człowieka raczej ofiarę niż organizatora swojego czasu. Ksiądz jest zawsze w biegu i rzadko się zatrzymuje, żeby zastanowić się nad sensem i rezultatami swojego pracowitego życia. Czasem wydaje się, że boi się zatrzymać i pomyśleć, boi się odkryć, że być zajętym i zmęczonym to nie to samo, co być użytecznym”.
 
Kolosy upadają
Ów lęk przed zatrzymaniem i odkryciem prawdy o sobie wydaje się być zrozumiały. Jeśli jednak się z nim nie zmierzymy – zarówno księża, jak i towarzyszącym im świeccy – w wielu przypadkach na ratowanie się z kryzysu może być już za późno.
W jednym z klasztorów żeńskich matka ksieni obserwuje swoje siostry i wie, kiedy i które trzeba wysłać na większe zakupy, żeby odpoczęły chwilę od klasztornego rytmu. „Jestem zmęczony, pozwólcie mi na dwa dni bez ludzi”. „Proszę księdza, to było niemądre posunięcie”. „Proszę księdza, to było kiepskie kazanie”. „A teraz przez godzinę posiedzę i poczytam kryminał”. „Niestety, to ode mnie nie zależy”. Na tym również polega troska o powołanie, na tym polega zapobieganie kryzysom: na mówieniu sobie prawdy, na budowaniu relacji, na umiejętnym odpoczywaniu. Na nieustannym czuwaniu, żeby się nie wypalić do granicy frustracji. Kto przyzna, że nie jest herosem, znajdzie ludzi, którzy pomogą mu walczyć. Samotne kolosy upadają łatwiej.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki