Logo Przewdonik Katolicki

Wiara to ryzyko zaufania

Joanna Mazur
FOT.ANDREA HANDL/WWW.MOMENTUUM.DE. Łukasz Nauman. Mąż Izy, ojciec Dawida, Wiktorii i Oliwii. Z wykształcenia dziennikarz. Od czterech lat mieszka i ewangelizuje z rodziną w Szwecji.

O wyzwaniach i Kościele w Szwecji z Łukaszem Naumanem rozmawia Joanna Mazur

Żyjesz ze swoją rodziną w Szwecji. Większość Polaków przyjechała tu za pracą. Jaka jest twoja historia?
– Wyjechaliśmy cztery lata temu do Uppsali, do szkoły biblijnej założonej przez Ulfa Ekmana. Myślałem wtedy, że mam swoje życie, swoją pracę, nie mogę tego wszystkiego tak po prostu zostawić. Pewnego dnia odczytaliśmy fragment z 55. rozdziału Księgi Izajasza – „O, wszyscy spragnieni, przyjdźcie do wody, przyjdźcie, choć nie macie pieniędzy! Kupujcie i spożywajcie, dalejże, kupujcie bez pieniędzy”. Odczytaliśmy je jako skierowane do nas. Ono było potwierdzeniem, że powinniśmy wyjechać. Nie mieliśmy pieniędzy, w Polsce żyliśmy „od pierwszego do pierwszego”.  Wyjechaliśmy do Szwecji. Planowaliśmy zostać dziewięć miesięcy, tyle trwała szkoła biblijna, a jesteśmy do dziś. Rozeznaliśmy, że powinniśmy zostać dłużej. Wyczekujemy powrotu. Ja nie do końca zintegrowałem się ze Szwecją. Kochamy ten kraj, jesteśmy za niego wdzięczni Bogu, ale sercem jesteśmy w Polsce.
 
Rozumiem, że potem już poszło gładko.
– Ten czas w Szwecji to czas pustyni i wyciszenia. Katolicyzm w Szwecji to mniejszość. W Uppsali jest jedna katolicka parafia. Ludzie wyssali protestantyzm z mlekiem matki, teraz szerzy się ateizm. W naszej parafii w niedzielę są trzy Msze św. Polska Msza w Uppsali jest tylko raz w miesiącu. Pustynia ma jednak jedną dobrą cechę: ciszę. W Polsce byłem wypalony. Pracowałem w kilku miejscach, służyłem we wspólnocie i w stowarzyszeniu. Ledwo zipałem. Gdyby nie ten wyjazd, to może bym padł na zawał (śmiech). A tu przez pierwszy rok mieszkaliśmy w czerwonym domku z XVIII w., z piecem, w którym paliło się owsem. Miałem taki metalowy kubełek, do którego wsypywałem owies i myślałem sobie: jak mi dobrze! Odpoczywałem w tej prostocie. Zacząłem patrzeć w niebo.
 
Biblia często jest jedną z książek, która kurzy się na półce i jest czytana raz w roku podczas wigilii. Wy dla słowa Bożego zostawiliście swój kraj, pracę, plany…
– Wiara rodzi się ze słuchania słowa Bożego. Jeżeli chcemy, aby rosła, nie możemy pozwolić, żeby Pismo Święte się kurzyło. Ja lubię rano przy śniadaniu przeczytać z synem czytania z dnia. Potem krótko sobie o nich rozmawiamy. Uczę go wzrastania w klimacie Słowa. Ono jest ziarnem. W królestwie Bożym wszystko zaczyna się od Słowa. Mamy je siać, podlewać, chronić i nasłoneczniać.
 
Ziarno musi obumrzeć…
– Ludzie boją się tego słowa, ale i tak każdy z nas umrze. Ks. Piotr Pawlukiewicz powiedział kiedyś: „Umrzyj, zanim umrzesz, a nie umrzesz, kiedy umrzesz”. Każdy w jakiś sposób obumiera, poświęcając się w rodzinie, wspólnocie czy pracy. Ten proces nabiera głębokiego sensu, gdy się go przeżywa z Jezusem. Bicepsy ci nie wyrosną, jeżeli weźmiesz sterydy i usiądziesz, musisz jeszcze podjąć wysiłek. Dla mnie takim wyzwaniem jest choćby wychowanie dzieci.

Napisałeś kiedyś, że rodzina jest dla ciebie najważniejszą sprawą zaraz po Panu Bogu.
– W rodzinie wychodzi cała prawda o nas. Nasze zdjęcia są piękne, ale wszyscy mamy swoje za uszami (śmiech). Jesteśmy słabi, ale miłość w rodzinie zakrywa wiele grzechów. To poligon przebaczenia i kochania „pomimo”, a nie „za”. Pewnie nigdy bym się nie dowiedział, kim jestem, gdybym nie miał rodziny. Chodziłbym z poczuciem, że jestem w porządku, a ci, którzy mają w rodzinie problemy, powinni się nawrócić. W małżeństwie mamy siebie jak na patelni. Najpiękniejszy jest ten moment, kiedy dowiadujesz się, że jesteś kochany „pomimo”. To esencja chrześcijaństwa. Jezus nas tak ukochał. Moje dzieci najlepiej wiedzą, kim jestem, i wiele razy musiałem pójść do mojego syna i powiedzieć: „Dawid, przepraszam cię, że to zrobiłem. Bez ściemy. Zawaliłem”. I on wtedy mówi: „Przebaczam ci”. Uczymy dzieci, żeby nie mówiły, że nic się nie stało, ale że przebaczają. Kiedyś Wiktoria mówi do Dawida: „Kocham cię”. A on na to: „Nie kochasz mnie! Gdybyś mnie kochała, to byś ze mną pokój posprzątała”. I masz od razu weryfikację, bo nie liczą się słowa, ale czyny. Najbardziej staram się o miłość do żony, bo jak między nami coś się psuje, to rzutuje to na dzieci. One są z nami tylko przez jakiś czas. My je „wkładamy do łuku” i wypuszczamy jak strzały w przyszłość.
 
Dla wielu rozmowa z Bogiem to abstrakcja. Potrafimy na modlitwie mówić, ale trudniej jest nauczyć się słuchać.
– Myślę, że to jest chrześcijańskie abecadło. Jeżeli słowo Boże mówi, że jesteśmy domownikami Boga, to znaczy, że chodzimy po Jego domu. Poważnie bym się zmartwił, gdyby mój syn przestał ze mną rozmawiać. Posłałbym go na terapię. Przyzwyczailiśmy się mówić do Boga, a nie z Nim rozmawiać. Nasze modlitwy to lista zakupów, a nie prawdziwy dialog. Wyobraź sobie, że nic nie mówię do mojej żony przez dziesięć lat małżeństwa. Jeżeli powiem „kocham cię” raz, na ślubnym kobiercu, to nie wystarczy. Musimy zabiegać o siebie. Tak samo jest w relacji z Bogiem. Mówisz Bogu, że Go kochasz? Trudno nam zrozumieć tajemnicę Trójcy. A Bóg jest w Trójcy, bo ceni sobie relację, rozmowę i bliskość. Aby ci coś powiedzieć, może użyć słów, które ktoś do ciebie powie albo fragmentu z Pisma Świętego. Fascynujące jest uczenie się, jak słuchać Boga!
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki