Nie wiem, co kierowało panią Agatą. Zwykle w takich sytuacjach posądza się autora o chęć wypromowania się albo zarobku. Może motywacją jest rzeczywiście pragnienie opowiedzenia o fenomenie muzycznego „klanu” i sile miłości rodziców? Danuta i Stanisław stworzyli niezwykłą wieź między sobą i dziewięciorgiem dzieci, choć postawili wszystko na jedną kartę. Może to też chęć uleczenia ran? Najstarsza córka państwa Steczkowskich jako kilkunastoletnia dziewczyna usłyszała od obcej kobiety na ulicy: „Jesteś wstrętna, bo jesteś dzieckiem księdza”. Po latach w jednym z wywiadów mówi: „Wszystko, co napisałam, to prawda. Nasi rodzice tak nas wychowali, że kłamstwo było niedopuszczalne. Nie można było patrzeć matce czy ojcu w oczy i kłamać”. Jak twierdzi, wbrew temu, co obwieszczają plotkarskie media, wcale nie chce ujawniać światu rodzinnych tajemnic, a jedynie uwolnić prawdę od kłamstw i plotek. Taka intencja mnie przekonuje, choć zastanawiam się, czy warto robić to w taki sposób.
Kiedy parę lat temu czytałam Marzenia i tajemnice Danuty Wałęsy, z kart książki wyłonił się obraz kobiety szczerej, prostolinijnej, bardzo silnej i zranionej zarazem; chwilami drażniąca, chwilami fascynująca lektura, w ogólnym rozrachunku zostawiła wrażenie na plus. I refleksję o tym, jakim policzkiem dla Lecha Wałęsy musiały być nie tylko niektóre fragmenty, ale i sam fakt, że jego żona zdecydowała się na taki krok. Ale może ona też w jakiś sposób leczyła swoje rany? Z jednej strony bardzo jej kibicowałam, z drugiej myślałam: przecież jednak ten mąż teraz cierpi.
A gdy swego czasu Natalia Przybysz wyznała prawdę o dokonanej aborcji, pierwsze o czym pomyślałam, to: kobieto, co na to Twoje dzieci? Są jeszcze małe, ale gdy podrosną, może zapytają: dlaczego zabiłaś moją siostrę/brata – i czemu opowiedziałaś o tym światu w taki sposób? Czasem ciężar niesionych doświadczeń jest tak wielki, że dochodzi się do ściany i jedyne, czego się pragnie, to z ulgą go zrzucić. Ale wyznając publicznie tajemnicę, trzeba liczyć się z echem, jakie wywoła.
Na koniec – całkiem inne wyznanie. Andrzej Sowa, Ocalony. Ćpunk w Kościele. Książki nie czytałam, ale pamiętam spotkanie z Andrzejem podczas jednego z poznańskich Forów Duszpasterskich. Niezwykłe świadectwo: balangi, narkotyki, kradzieże, napaści i... szczury zjadające jego ciało; potem nawrócenie i pomaganie uzależnionym młodym. To była publiczna spowiedź – choć zupełnie nie w rodzaju niezdrowego ekshibicjonizmu – wyjawienie grzechów, sekretów. Ale własnych, nie cudzych. Po to, by powiedzieć o tym, jak dobry jest Bóg. Po to, by może komuś pomóc, kogoś ochronić.
Chyba najlepiej właśnie tak wyznawać marzenia i tajemnice. Obowiązuje prosta reguła: miłości, nieranienia, szukania dobra drugiego człowieka.