Mało które wydarzenie w historii świata oceniane jest przez pryzmat tylu nieporozumień i świadomych zakłamań, co rewolucja rosyjska 1917 r. Można nawet powiedzieć, że upamiętniając dziś stulecie tego wydarzenia – wszystko jedno w jakiej intencji – na ogół nie wiemy, co wspominamy. Spróbujmy więc uporządkować fakty i naprostować przekłamania.
Nie październik, nie listopad
Rewolucja 1917 r. była jedna i wybuchła w lutym. Wtedy bowiem lud Piotrogrodu (tak od wybuchu wojny z Niemcami zwano Petersburg) zbuntował się i doprowadził do abdykacji cara – wydarzenia bezprecedensowego w historii Rosji. Jak długo trwała? To zależy jak liczyć. Kilka lat – jeśli za dalszy ciąg rewolucji uznać wewnętrzne i zewnętrzne walki o utrwalenie władzy, toczone w całym wielkim kraju. Kilka miesięcy – jeśli brać pod uwagę, kto ostatecznie przechwycił ster rządów w Piotrogrodzie i Moskwie, dwóch najważniejszych rosyjskich miastach; drugą bowiem (nie pierwszą!) pod względem ważności datą był tutaj listopad 1917 r., kiedy to władzę w owych ośrodkach przejęli bolszewicy. Listopadowy pucz bolszewicki był jednak tylko wydarzeniem w ramach rozpoczętej w lutym rewolucji, nie zaś, jak przez dziesięciolecia utrzymywała komunistyczna propaganda, osobną rewolucją październikową (według obowiązującego wówczas w Rosji kalendarza juliańskiego rozpoczęła się ona w nocy z 24 na 25 października). Niestety ten błąd, prawem owczego pędu, nadal jest powtarzany w szkołach i w mediach, a nawet na niektórych wyższych uczelniach.
Dlaczego wybuchła? Na pewno nie z powodu wzmożonego ucisku klasowego, jak uczono w PRL-owskich szkołach. Rosja początku XX w. była państwem jeśli nie do końca normalnym, to na pewno dobrze prosperującym. Rosyjskie zboże dosłownie zalewało rynki całego świata, co powoli, acz skutecznie podnosiło poziom ogólnonarodowego dobrobytu. Również poziom wolności obywatelskich – co może zaskakiwać najbardziej – był zupełnie niezły. Rosja ostatnich lat przed 1917 r. to naprawdę inny kraj niż ten, który znamy z lektury Syzyfowych prac Stefana Żeromskiego. Cenzura co prawda istniała, ale ingerowała w wyjątkowych wypadkach. Niezawisłe sądy działały według europejskich standardów. Również w więzieniach skazańców traktowano godziwie. Co ciekawe, humanitarny poziom rosyjskich więzień przetrwał nawet do pierwszych lat bolszewickiego reżimu, do kiedy nie wybito starej kadry „klawiszy”, pamiętających dobre carskie czasy.
Rewolucja wybuchła więc nie dlatego, że system uciskał lud, lecz przeciwnie – z powodu rosnącego liberalizmu tegoż systemu. To paradoks, ale w takich właśnie okolicznościach wybuchała większość rewolucji, na czele z francuską. Kiedy znienawidzony reżim stara się poprawić, ludzie, zapewne słusznie, odbierają to jako oznakę słabości – i ruszają na barykady.
Wojna pałacom, pokój chatom
Kto ją wywołał? Rosyjscy socjaliści, ale nie bolszewicy. Ci na początku 1917 r. byli w rozsypce, a ich przywódca Władimir Ulianow zwany Leninem wegetował na wygnaniu w odległej Szwajcarii. Na czele rewolucji lutowej stanęli eserowcy (socjaliści-rewolucjoniści), anarchiści i mieńszewicy (mniejszościowa frakcja rosyjskiej socjaldemokracji, w odróżnieniu od frakcji większości, czyli bolszewików). Bolszewicy doszedłszy do władzy – o czym za chwilę – tępili nie tylko „białych” (zwolenników poprzedniego systemu w Rosji – red.), ale także swoich „kolegów po fachu”, czyli socjalistów innych orientacji. W pewnym sensie mieli rację: gdyby ich nie wymordowali, to tamci przejęliby rządy w odmienionej przez rewolucję Rosji.
Jaki program mieli bolszewicy? Wcale nie społeczny, socjalne frazesy zostawili oni eserowcom, anarchistom i mieńszewikom. W 1917 r. bolszewicy ruszyli do walki o rząd dusz pod hasłem „wojna pałacom, pokój chatom”. Według nich oznaczało to, że walczyć ze sobą mogą władcy, a „lud pracujący miast i wsi” we wszystkich krajach ma wspólne interesy i nie powinien sam ze sobą wojować.
Prawda wyglądała inaczej. Rosja w 1917 r. toczyła śmiertelną walkę z Niemcami. Co w tej sytuacji zrobili bolszewicy? Zawarli z wrogiem natychmiastowy pokój, którego skutkiem było oddanie Niemcom obszarów aż po Don i przedmieścia Piotrogrodu. To wprawiło w osłupienie patriotycznie nastrojonych Rosjan, czyli większość narodu. Nie należało się jednak dziwić bolszewikom, gdyż ich powodzenie uwarunkowane było faktem, iż stali się niemiecką agenturą. W połowie 1917 r. kajzerowski sztab dogadał się bowiem z Leninem, którego Niemcy dostarczyli do Rosji w zaplombowanym wagonie. Lenin, świetny psycholog tłumu, dotarłszy do rodzinnego kraju uderzył w czuły punkt: ludzie byli już skrajnie zmęczeni trwającą trzy lata wojną. Po rzuceniu wiadomego hasła żołnierze masowo opuszczali niemiecki front i wracali do domów. Stąd wzięła się popularność bolszewików i ostateczne zwycięstwo listopadowego puczu. Jak by jednak nie było, to nie kto inny, ale Niemcy dokonali tutaj pierwszego impulsu. Bez ich skutecznego eksportu „broni chemicznej” w postaci Lenina, zarazek bolszewickiego nihilizmu nie opanowałby Rosjan.
Prymitywna sprawiedliwość
Społeczne hasła bolszewików nie były oryginalne, gdyż z podobnymi występowały inne odłamy rosyjskich socjalistów. Czymś nowym był natomiast slogan „grab zagrabione!” – ta mocno sprymityzowana wersja programu socjalnej sprawiedliwości trafić miała do najniższych instynktów rosyjskiego ludu. Bolszewicy jednak przeliczyli się co do chłopów. Ci bowiem, zamiast rabować i wyrzynać swoich dotychczasowych panów, dzielili ich majątek spokojnie i sprawiedliwie, nierzadko zostawiając zdeklasowanym szlachcicom dwory i kawałki ziemi. Opowieści o krwawym odwecie zrewolucjonizowanej rosyjskiej wsi to kolejna bajka wymyślona przez komunistów. Rosyjscy chłopi, podobnie jak chłopi w Polsce, byli mocno religijni i nie w głowie im były pogromy. Krwawy rozdział historii rosyjskiej wsi zaczął się dopiero z momentem jej pacyfikacji przez bolszewików.
Kogo więc reprezentowali bolszewicy? W sumie... samych siebie. Chłopi po staremu wierzyli w Boga i w cara. By nad nimi zapanować, „czerwoni” przez trzy lata (1918–1921) dławili ich opór (największe powstanie chłopskie przeciw bolszewikom odbyło się w guberni tambowskiej), topiąc we krwi wioskę po wiosce. Kto miał okazję oglądać rosyjski film Była sobie baba, ten wie, o co chodzi. Inteligencja sprzyjała eserowcom. Powstanie w Jarosławiu (w lipcu 1918 r.) władza musiała uśmierzać za pomocą artylerii i lotnictwa, które obróciły w perzynę to historyczne miasto. Robotnicy, ukochana klasa partii Lenina, popierali raczej mieńszewików i anarchistów. Oni również szybko przystąpili do antybolszewickich strajków.
Jednak to właśnie bolszewikom ostatecznie udało się utrzymać władzę nad Rosją. Jak tego dokonali? Dzięki sprytowi i sporemu łutowi szczęścia.
„Prawowici” włodarze
Przede wszystkim ich atutem był fakt utrzymania Moskwy i Piotrogrodu. Dzierżąc za pomocą terroru władzę w tych miastach, występowali z pozycji gospodarzy państwa, dziedziczących ten olbrzymi mechanizm po caracie. To zaś dawało im szereg korzyści. Po pierwsze militarnych, gdyż dzięki ich zasobom mogli stawić zbrojny opór przeciwnikom (białogwardzistom oraz obcym interwentom), podobnie jak w latach 1941–1943 stawiali skuteczny opór Hitlerowi, mimo że toczyli walkę w samym centrum swojego kraju. Po drugie – dyplomatycznych, bo kto ma stolicę, ten z czasem doczeka się międzynarodowego uznania. Po trzecie wreszcie, należy pamiętać, że Rosjanie, choć w 1917 r. ujawnili swój anarchizm, mają głęboko zakorzeniony respekt dla silnej i scentralizowanej władzy państwowej – jaka by ona nie była. Przeciętny Rosjanin, nawet jeśli nie był entuzjastą bolszewików, chcąc nie chcąc zaczynał na nich patrzeć jako na „prawowitych” włodarzy państwa, którzy walcząc z przeciwnikami, poskramiają „buntowników”. Ta cecha ujawniła się chociażby w 1920 r., kiedy to podczas wojny z Polską zmobilizowano do Armii Czerwonej tysiące byłych oficerów carskiej armii. Bolszewicy uczynili to pod hasłem „obrony ojczyzny” – tym samym, które publicznie wyśmiewali zaledwie dwa lata wcześniej.
Podany przykład wskazuje na kolejny atut bolszewików: ich umiejętność przystosowania się do zmieniającej się sytuacji. Umiejętność graniczącą z cynizmem, gdyż potrafili oni, jak nikt inny, z dnia na dzień zmieniać poglądy o 180 stopni, jeśli tylko zaszła taka potrzeba. W 1918 r., w imię umocnienia władzy, oddali Niemcom – dotychczasowym śmiertelnym wrogom – dużą część swojego terytorium, nie zważając na to, że reszta Rosjan okrzyknęła ich zdrajcami. Kilka miesięcy potem, gdy runęły wilhelmowskie Niemcy, bolszewicy, wolni od zobowiązań, ruszyli, by odbijać utracone tereny. Zwycięzcom nikt już nie wypominał agenturalnej przeszłości.
Dokręcanie śruby
Podobnego zwrotu dokonali w 1921 r., wprowadzając tzw. nową ekonomiczną politykę (NEP). Czerwona Rosja była wówczas skrajnie osłabiona rewolucją, wojną domową oraz walką z zagranicznymi interwentami. „Wszystko się rozłazi, wali w gruzy, nie ma się na czym oprzeć, nie ma za co uchwycić. Wyłaniało się zagadnienie: czy wyczerpanemu, zrujnowanemu, zrozpaczonemu krajowi starczy soków żywotnych do podtrzymania nowego ustroju i uratowania swej niezawisłości? Żywności nie było. Armii nie było. Koleje w zupełnej dezorganizacji” – pisał o tym czasie Lew Trocki, jeden z bolszewickich przywódców. Wygłodniała i zdeterminowana ludność gotowa była jednym silnym ruchem zrzucić znienawidzone czerwone jarzmo. Bolszewicy uprzedzili to jednak swoim ruchem. NEP był w istocie cichym powrotem do kapitalizmu. Władza nie posunęła się co prawda do oddania właścicielom dużych fabryk, ale dziesiątki tysięcy drobnych przedsiębiorców znowu mogło otworzyć swoje zakłady. Miało to dwojaki skutek: zniwelowało poziom społecznego gniewu oraz – co ważniejsze – odtworzyło strukturalne podstawy do wyżywienia fizycznie wyczerpanej populacji. Dzięki temu po kilku latach Rosjan udało się moralnie rozbroić oraz odkarmić (przypominam, że nie było to zasługą bolszewików, ale uwolnionej, oddolnej przedsiębiorczości samych Rosjan). Wtedy Stalin z hukiem odwołał NEP, dokręcił ideologiczną śrubę i rozpoczął nową fazę rządów terroru.
Ten cynizm bolszewików dał im przewagę nad konkurencją. Ani mieńszewikom, ani eserowcom, ani też anarchistom nie przyszło do głowy, aby w imię doraźnych korzyści sprzeniewierzyć zasady, wypisane na własnych czerwonych sztandarach. Aparatczycy Lenina i Stalina takimi skrupułami się nie przejmowali, i to oni z czasem posłali „do piachu” kolegów socjalistów z bratnich partii, choć to eserowcom i innym, nie zaś bolszewikom, zawierzyła większość Rosjan. Z czasem też, na pustej scenie, to bolszewicy zaczęli pisać własną, jedynie słuszną wizję najnowszej historii. Kłopot w tym, że owa wersja nadal pokutuje w głowach przedstawicieli współczesnego pokolenia.