Logo Przewdonik Katolicki

Pomnik dla Lenina?

Paweł Stachowiak
FOT. DE AGOSINI PICTURE LIBRARY/PAP-PHOTOSHOT

Pomimo że Rosja, Niemcy i Austria znajdowały się w różnych obozach, wszystkie przegrały. Dla nas decydująca była klęska Rosji. Gdyby znalazła się ona w gronie zwycięzców, na pełną niepodległość nie mielibyśmy najmniejszych szans.

Każdy z Czytelników, który ma za sobą doświadczenie peerelowskiej szkoły, pamięta zapewne jak nauczano w niej historii Polski. Uczciwi i odważni nauczyciele zawsze potrafili przemycić wiedzę o wydarzeniach niemiłych komunistycznej władzy i starali się, aby uczniowie byli odporni na „jedynie słuszną” interpretację przeszłości.
Jednym z dogmatów ówczesnego programu nauczania historii było twierdzenie, że odzyskanie niepodległości w 1918 r. zawdzięcza Polska rewolucji październikowej i jej wodzowi Włodzimierzowi Leninowi. Opowieść była prosta: to Deklaracja praw narodów Rosji ogłoszona przez rząd bolszewicki 15 listopada 1917 r., mówiąca o „prawie narodów Rosji do swobodnego samookreślenia aż do oddzielenia się i utworzenia samodzielnego państwa”, otworzyła nam bramy do suwerenności, bez niej nie byłoby niepodległej Polski. To była klasyka peerelowskiej polityki historycznej, która miała zaszczepić przekonanie o słuszności i niezbędności sojuszu polsko-sowieckiego oraz o tym, że jest on jedyną gwarancją istnienia Polski na mapie.
Już George Orwell zauważył skłonność komunistycznego totalizmu do specyficznej formy kłamstwa – przekształcania znaczenia słów w ich przeciwieństwo. I tak w jego powieści Rok 1984 instytucja szerząca terror i otoczona powszechnym strachem nazywa się ministerstwem miłości, a inna, cenzurująca i zakłamująca rzeczywistość – ministerstwem prawdy. Komunistyczna opowieść, w której bolszewicy i stworzone przez nich imperium są twórcami i stróżami polskiej niepodległości, należy właśnie do takich orwellowskich praktyk.
Ten wniosek nie może jednak skłonić nas do rezygnacji z analizy rzeczywistej roli rosyjskiego dramatu, który rozegrał się u schyłku Wielkiej Wojny, a była to dla Polski rola absolutnie kluczowa. Pozwolę sobie nawet na opinię, że nie powstałaby Polska w takim kształcie, jak stało się to po 1918 r., gdyby nie pucz bolszewicki (błędnie zwany rewolucją) i jego konsekwencje. Stąd prowokacyjnie brzmiące pytanie zawarte w tytule i niepokojące przypuszczenie, że peerelowska szkoła miała być może w tym przypadku rację. Aby te wątpliwości wyjaśnić, musimy cofnąć się do 1917 r. i postarać się zrozumieć, co oznaczały ówczesne zmiany w Rosji dla naszych niepodległościowych ambicji.
 
Albo niepodległość, albo całość
Rosja carska była jednym z najważniejszych uczestników I wojny światowej. W sojuszu z Francją i Wielką Brytanią, później także z USA uczestniczyła w wojnie z Niemcami, Austro-Węgrami i ich sojusznikami. Dla państw Ententy, toczących mordercze i wyczerpujące boje na froncie zachodnim, była Rosja wybawieniem. Gdyby nie ona, to być może już w 1914 r. Niemcy wkroczyliby do Paryża. To, co Bismarck nazwał niegdyś „koszmarem koalicji”, czyli konieczność walki Niemiec na dwu frontach, chroniło Zachód przed klęską.
Dlatego nikt z polityków Zachodu nie odczuwał żadnej potrzeby i nie widział żadnego interesu w tym, aby poruszać kwestie, które mogłyby rozsierdzić rosyjskiego sojusznika. Wystrzegano się zatem jakichkolwiek aluzji do sprawy polskiej, uznając, że jest to wewnętrzna sprawa Rosji. Dlatego u początku wojny i w pierwszym jej okresie wszyscy, którzy myśleli o pełnej niepodległości, musieli stawiać na klęskę Rosji, a zatem – jak się wtedy zdawało – również państw zachodnich. Jedynie taki obrót spraw mógł bowiem dać szansę na zbudowanie niepodległego państwa polskiego, niestety tylko na ziemiach zaboru rosyjskiego. Taki był pogląd Józefa Piłsudskiego, który zaowocował walką Legionów u boku państw centralnych. Zwycięstwo Rosji i jej zachodnich sojuszników nie dawało nadziei na pełną niepodległość. Można było jedynie oczekiwać jakiejś formy autonomii ziem polskich i włączenia zaborów pruskiego i austriackiego do Rosji. To była wizja Romana Dmowskiego: wszyscy Polacy zjednoczeni, ale bez niepodległości, jedynie z możliwie szeroką autonomią.
Upraszczając nieco: gdy w 1914 r. zagrały armaty, wydawać się mogło, że Polska może się odrodzić jako niepodległe, ale niewielkie państwo, albo być dużą, ale tylko autonomiczną częścią imperium rosyjskiego. Albo niepodległość, albo całość – tertium non datur.
 
Raz na dwa tysiące lat
Jeśli spojrzymy na mapę Polski w okresie międzywojennym, to zobaczymy, że było to państwo, które nie pasuje do żadnej z dwóch zarysowanych powyżej wizji. W jego skład weszły ziemie wszystkich trzech zaborów, a kraj cieszył się pełną suwerennością: a zatem i niepodległość, i całość. Jak udało się wygrać ten niezwykły los na historycznej loterii, jak niemożliwe stało się możliwym?
W tym właśnie miejscu do naszej opowieści wkracza Rosja i los, który spotkał ją u schyłku wojny. Rok 1917 okazał się czasem końca wiekowego imperium carów. Najpierw w lutym upadła monarchia i na jej miejsce pojawiła się republika. Kraj pogrążył się w chaosie, na którym budowali swą siłę bolszewicy, konsekwentnie i świadomie przygotowujący zbrojne przejęcie władzy. W październiku 1917 r. dopełnił się los rosyjskiej demokracji. Lenin i Trocki przeprowadzili zamach stanu, bo tym była w istocie tzw. rewolucja październikowa, i ustanowili dyktaturę jednej partii. Jednym z pierwszych aktów nowej władzy był „dekret o pokoju” – deklaracja wzywająca do zaprzestania działań zbrojnych „bez aneksji i kontrybucji” i ogłaszająca wycofanie się Rosji z wojny.
Zaczęły się negocjacje pokojowe między państwami centralnymi i rządem bolszewickim w Brześciu nad Bugiem. Ich przebieg był zaskakujący. Niemcy domagali się, aby Rosja oddała Litwę, Łotwę i Estonię oraz uznała niepodległość Ukrainy. Delegacja rosyjska, której przewodniczył Lew Trocki, nie przyjęła tych warunków i wyjechała z Brześcia, oświadczając, że jednostronnie kończy udział w wojnie i zaczyna demobilizację armii. Jak to później sprawdzili niezwykle skrupulatni eksperci strony niemieckiej, był to pierwszy taki przypadek zakończenia konfliktu od czasów walk starożytnych Greków ze Scytami przed ponad dwoma tysiącami lat! Niemieckie wojska wykorzystały okazję i ruszyły na wschód, zbliżając się do Piotrogrodu, jak nazywano wtedy rosyjską stolicę. Na południu Niemcy i Austriacy zajęli całość terytorium Ukrainy, Krym i doszli aż do Morza Azowskiego. Rosja przegrała, komunistyczne władze były na łasce i niełasce zwycięzców.
W tej sytuacji Lenin postanowił jednak podpisać traktat pokojowy. Delegacja bolszewicka wróciła do Brześcia i parafowała 3 marca 1918 r. upokarzający dla siebie traktat brzeski. Była to absolutna klęska Rosji, traciła ona wszystkie tereny, które zdobyła w ciągu poprzednich trzech stuleci, wracała do granic Wielkiego Księstwa Moskiewskiego sprzed panowania Iwana Groźnego. Dla Lenina była to cena utrzymania się u władzy i jak się okazało warto było ją zapłacić.
 
Lenin – niemiecki agent
Dla Polaków klęska Rosji została jednak przyćmiona poprzez bardzo dla nas niekorzystne postanowienia traktatu brzeskiego. Po pierwsze, mimo starań nie dopuszczono do negocjacji reprezentantów polskiego państewka funkcjonującego pod niemiecka kuratela od Aktu 5 listopada 1916 r. Po drugie, Niemcy zaaprobowali udział w brzeskich obradach delegacji rodzącej się wówczas i wciąż słabej państwowości ukraińskiej. Najgorszym zaś okazało się to, że interesy ukraińskie były wspierane przez przedstawicieli państw centralnych ze szkodą dla Polski. Traktat przewidywał, że nowe państwo ukraińskie zostanie poszerzone o ziemię chełmską, na zachód od Bugu. Niemcy postawili na Ukrainę, jako oś systemu „Mitteleuropy”, który chcieli budować na gruzach potęgi rosyjskiej. Po tym fakcie nie było już na ziemiach polskich nikogo, kto żywiłby jeszcze jakieś złudzenia co do niemieckich intencji. Ich zwycięstwo oznaczało, że nowa Polska będzie malutkim państewkiem o mocno ograniczonej suwerenności.
W rzeczywistości jednak, co nie wszyscy od razu dostrzegli, klęska carskiego imperium otwierała przed Polską całkiem nowe i niespodziewane perspektywy. Najważniejszym było to, że przestawał istnieć sojusz Zachodu z Rosją, który pokrywał sprawę polską całunem milczenia, czyniąc ją wewnętrzną kwestią rosyjską. Nie bez przyczyny deklaracja prezydenta Wilsona mówiąca o prawie Polski do niepodległości pojawiła się dopiero po dojściu bolszewików do władzy, gdy Rosja nie była już sojusznikiem Zachodu.
Na naszą korzyść działał jeszcze jeden fakt: powszechne wówczas przekonanie, że bolszewicy i ich przywódca są w istocie agentami niemieckimi. Świadczyć o tym miał choćby ów słynny pociąg, który oddali Niemcy do dyspozycji Leninowi, aby mógł w kwietniu 1917 r. powrócić do Rosji z emigracji w Szwajcarii. Niemcy umożliwili wyjazd do kraju wielu rosyjskim emigrantom-rewolucjonistom, ale w przypadku wodza bolszewików była to inwestycja szczególnie udana. Za cenę wagonu i lokomotywy oraz nieco węgla i wody wpuścili na teren swego przeciwnika wirus rewolucji, który w ciągu kilku miesięcy doprowadził Rosję do klęski. Później, już w 1918 r., co najmniej kilkakrotnie ratowali Niemcy słabą jeszcze władzę bolszewików. Bez tej pomocy w lipcu 1918 r. straciliby oni zapewne władzę w starciu z wewnętrzną opozycją, partią lewicowych eserowców. Wsparcie niemieckie dla bolszewickiego reżimu jest całkowicie zrozumiałe. Tylko Lenin i jego towarzysze gwarantowali Niemcom takie ustępstwa jak te z Brześcia. Tylko oni dla utrzymania władzy skłonni byli do działań będących w jawnej sprzeczności z racją stanu Rosji. Nikt, nawet inne rosyjskie ugrupowania rewolucyjne, nie aprobowały takiej polityki. Trudno się zatem dziwić, że na Zachodzie Lenin miał opinię niemieckiego agenta, a Rosja pod rządami bolszewików uchodziła za kraj faktycznie uzależniony przez Niemcy.
 
Mimowolna zasługa
To był właśnie ów zwycięski los na historycznej loterii. Dał nam szansę na realizację tego, co przed wojną i w pierwszej jej fazie wydawało się nierealne – całość i niepodległość jednocześnie! Gdy w listopadzie 1918 r. kończyła się Wielka Wojna, gdy klęska na froncie zachodnim i wewnętrzna rewolucja przyniosły upadek państw centralnych, okazało się, że wśród przegranych znaleźli się wszyscy trzej zaborcy. Pomimo że Rosja, Niemcy i Austria znajdowały się w różnych obozach, wszystkie przegrały. Dla Polski decydująca była klęska Rosji. Gdyby znalazła się ona w gronie zwycięzców, na pełną niepodległość nie mielibyśmy najmniejszych szans. Maksimum tego, co moglibyśmy otrzymać, to program Dmowskiego: autonomiczna Polska, złożona z ziem wszystkich zaborów, ale do Bugu, na pewno nie dalej na wschód. Zachód w imię interesu swego rosyjskiego sojusznika zaaprobowałby takie rozwiązanie. Ten scenariusz znamy, został zrealizowany w latach 1944–1945. Tylko klęska Rosji umożliwiała nam uzyskanie pełnej niepodległości i dawała szansę na utworzenie państwa dużego, potencjalnie silnego.
Czy zatem peerelowska narracja historyczna mówiła prawdę? Czy Leninowi należy się pomnik? Każdy uważny czytelnik tego tekstu dostrzegł zapewne, że nie da się na te pytania odpowiedzieć twierdząco. Bolszewicy nie mieli zamiaru szanować żadnej suwerenności. Doktryna rewolucji światowej, którą wyznawali, zakładała, że prędzej czy później wszystkie kraje – a więc i Polska – zostaną zjednoczone w jednej wielkiej, światowej republice rad. Wszelkie kroki przez nich podejmowane służyć miały temu celowi. To co dla nas tak korzystne, stało się przypadkiem. Jeśli było zasługą bolszewików to całkowicie mimowolną.
Klęska Rosji i Niemiec oznaczała sukces Polski, niestety tylko w krótkiej perspektywie. Któż mógł wtedy przypuszczać, co wyrośnie z chaosu rewolucji i wojny, które dały nam upragnioną niepodległość? Któż był w stanie przewidzieć, że przy tej okazji uwolnione zostaną demony, które dwadzieścia lat później tę niepodległość zdławią?

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki