Logo Przewdonik Katolicki

Za wolność waszą i naszą

Jacek Borkowicz
Widowisko plenerowe w Ossowie pod Warszawą, 12 sierpnia 2018 r. Rekonstruktorzy odtworzyli przebieg walk z bolszewikami, stoczonych w Ossowie w 1920 r. fot. Paweł Supernak/PAP

Obecność w polskich szeregach Ukraińców i Rosjan świadczy o tym, że wojna 1920 była nie tylko walką o Polskę, lecz także batalią o swobodę wszystkich uciskanych narodów.

W decydującym boju pod Warszawą (15–17 sierpnia) stanowili razem kilkadziesiąt tysięcy, choć tylko kilka tysięcy zdążono dopuścić do walki. To realny procentowy wkład w obronę naszego kraju przed bolszewickim najazdem. Jeśli chodzi o udział serca, mówią o nim wyraźnie napisy na licznych nagrobkach poległych, jakie znaleźć można na prawosławnym cmentarzu na Woli.

Ukraińcy
Byli naszym najważniejszym sojusznikiem – między tymi, którzy realnie stanęli do walki. W bojach pod Kijowem, na Polesiu i pod Warszawą żołnierze armii Ukraińskiej Republiki Ludowej (URL) walczyli mężnie, ponosząc duże straty. Spośród ich grona wymienić należy przynajmniej gen. Marka Bezruczkę, który bohatersko i zwycięsko dowodził obroną Zamościa.
Przymierze z demokratyczną Ukrainą stanowiło podstawę naszej wspólnej wyprawy na Kijów. W wojnie domowej, jaka rozpętała się w wyniku rewolucji 1917 r., Ukraina stanowiła prawdziwy kocioł walczących ze sobą formacji, reprezentujących najróżniejsze frakcje polityczne i narodowościowe. Dość powiedzieć, że Kijów przechodził wtedy z rąk do rąk kilkanaście razy. Dla świadomych narodowo Ukraińców znad Dniepru optowanie za URL, której politycznym kierownikiem i wodzem naczelnym był Symon Petlura, stanowiło wybór racjonalny i niejako naturalny.
Wojsko URL walczyło najpierw na dwie strony – na wschodzie z bolszewikami, na zachodzie z Polakami. Wzięci w dwa ognie, wykrwawieni w nierównych bojach Ukraińcy Petlury zdecydowali się w końcu na radykalny krok. Przymierze z niedawnym wrogiem gwarantować im miało uzyskanie niepodległego państwa, choć bez Wołynia, który przypaść miał Polsce. Polacy respektowali te ustalenia. Podczas wyprawy kijowskiej na osobisty rozkaz Piłsudskiego wstrzymano się od jakichkolwiek rekwizycji należących wcześniej do Polaków majątków ziemskich, które w wyniku rewolucji dostały się w ręce ukraińskich chłopów. Teraz miały one stanowić własność URL.
Ukraińcom Petlury stawia się zarzut, że niedostatecznie pomogli Polakom, nie wykorzystując danej im od losu szansy. Owszem, w bojach na Ukrainie walczyło ich zaledwie 3–4 tysiące. Jednak w momencie przełamania przez bolszewików polskiego frontu i oddania Kijowa do boju szykowało się kolejnych kilkanaście tysięcy ukraińskich rekrutów. Nie zdążyli wejść do walki z powodu szybkich postępów czerwonej ofensywy.

Rosjanie
Pod względem liczebności było ich chyba nawet więcej niż ukraińskich petlurowców. Stanowili jednak środowisko bardziej zróżnicowane. Biali oficerowie, którzy po rewolucji znaleźli schronienie w Polsce, w rozmaity sposób patrzyli na kwestię militarnej współpracy z Polakami. Jedni woleli u nas tylko przeczekać, by z czasem połączyć się z formacjami białych Rosjan, walczących z bolszewikami. Inni od razu postawili na przymierze z Polską. Gdy jednak w wojnie domowej stroną zwycięską zaczęli okazywać się czerwoni, a siły białych stopniały, dla olbrzymiej większości emigrantów wybór stawał się oczywisty.
Byli też z nami rosyjscy demokraci, z wybitną polityczną sylwetką w postaci Borysa Sawinkowa. Przewodził on partii socjalistów-rewolucjonistów, zwanej w skrócie eserami. To oni, a nie bolszewicy, byli autentycznymi reprezentantami rosyjskiej rewolucji, dlatego też bolszewicka Rosja zaciekle z nimi walczyła. Sawinkow, świetnie mówiący po polsku, był nadto osobistym przyjacielem Piłsudskiego, z którym łączyły go wspomnienia wspólnych akcji bojowych przeciw carskiemu reżimowi.
Pod egidą Sawinkowa zawiązał się w Polsce polityczny komitet, którego wojskowa sekcja prowadziła akcję naboru ochotników do rosyjskiego korpusu, mającego walczyć ramię w ramię z Polakami. Płomienną kampanię na rzecz tej współpracy rozwinął Dymitr Mereżkowski, pisarz i późniejszy kilkakrotny kandydat do Nagrody Nobla. Część spośród tych ochotników zdążyła wziąć udział po stronie polskiej w bitwie o Warszawę.

Kozacy
Należy liczyć ich osobno, gdyż „rosyjscy Kozacy” niekoniecznie czuli się Rosjanami, a już na pewno woleli bić się pod własnymi sztandarami. Dotyczyło to szczególnie Kozaków znad rzeki Kubań, potomków Zaporożców, przesiedlonych na przedgórze Kaukazu przez carycę Katarzynę. Zachowali oni mowę ukraińską i w sytuacji wojny domowej ogłosili nawet niepodległość Kubania. Jak większość Kozaków, nienawidzili jednak haseł, które niósł ze sobą bolszewizm. Stawiało ich to w pozycji naszych naturalnych sojuszników.
Niestety, siedziby Kozaków leżały daleko na wschód, a pomiędzy nimi a nami znajdował się kilkusetkilometrowy pas czerwonej władzy sowieckiej. W tej sytuacji Kozacy znad Donu, Kubania i Tereku musieli ryzykować, przedzierając się na zachód przez wrogie terytorium. Ci, którym się to udało, zmobilizowani zostali w Polsce do oddziałów esaułów Aleksandra Salnikowa i Nikołaja Frołowa (esauł to kozacki odpowiednik rotmistrza). Byli i tacy, którzy przymusowo zwerbowani w szeregi konnicy Armii Czerwonej, na froncie przeszli na polską stronę. Tak uczynił oddział esauła Wadima Jakowlewa. Wszyscy wymienieni wzięli udział w walce z bolszewikami.

Białorusini
Tych było najmniej, gdyż narodowe formacje białoruskie były najsłabsze. Ale i tak nie sposób nie wymienić tutaj imienia gen. Stanisława Bułak-Bałachowicza, nazywanego „drugim Kmicicem”, w którego szeregach walczyli liczni Białorusini.
Warto także wspomnieć o tysiącach szeregowych żołnierzy białoruskiego i ukraińskiego pochodzenia, którzy wzięci z poboru na terenach wschodniej Polski, walczyli za naszą wolność w mundurach żołnierzy Wojska Polskiego.

„Przepraszam”
Po sierpniowej wygranej pod Warszawą wyczerpana wojną Polska podpisała z bolszewikami zawieszenie broni, którego ukoronowaniem był w 1921 r. pokój w Rydze. Ale dla naszych rosyjskich, ukraińskich i białoruskich sojuszników taki obrót spraw stanowił tragedię. Pozbawiał ich bowiem dalszej możliwości walki o wyzwolenie ich własnych ojczyzn.
Jesienią 1920 r., w dramatycznym, ostatnim rozdziale tej wojny, żołnierze Petlury i Bałachowicza, pozbawieni polskiego wsparcia, sami stawiali czoła bolszewikom. Mimo ich desperacji i początkowych sukcesów nie mieli jednak szans. Wyparci przez przeważające siły sowieckiej Rosji, zostali wycofani z frontu i zatrzymani w polskich obozach internowania.
W jednym z nich, w Szczypiornie pod Kaliszem, odwiedził Ukraińców sam marszałek Piłsudski. Powiedział do nich wtedy: „Panowie, ja was przepraszam, ja was bardzo przepraszam”. Więcej słów wypowiadać nie należało.
Sawinkowa i Mereżkowskiego wydalono z Polski na skutek zabiegów dyplomacji Związku Sowieckiego, z którym Polska utrzymywała teraz oficjalne stosunki. Później Sawinkow, podstępem sprowadzony z Paryża do ZSSR, został zamordowany w więzieniu czerwonej bezpieki.
Co powodowało ludźmi, którzy zdecydowali się wystąpić zbrojnie, ramię w ramię z Polakami, przeciwko tym, z którymi łączyła ich mowa, a nierzadko i wiara? Bo przecież w ateistycznej Armii Czerwonej walczyli przede wszystkim zwykli Rosjanie, zmobilizowani w drodze poboru. Otóż nasi ochotniczy sojusznicy dobrze wiedzieli, czego bronią. Oni pierwsi poznali, czym są rządy sowieckie, które pod hasłem ogólnego wyzwolenia „klas pracujących” niosły zniewolenie nie tylko wszystkim klasom społecznym, ale także wszystkim narodom, zamieszkującym byłe imperium carów. Z samymi Rosjanami na czele. Pod względem tego pierwszego doświadczenia Ukraińcy, Rosjanie i inni, wspomagając nas w walce, uprzedzili o jedno pokolenie los Polaków, którzy pod Tobrukiem i Monte Cassino bili się „za wolność waszą i naszą”.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki