Oczywiście tak jak każda śmierć wzbudza emocje, współczucie i łzy, tak i w tym przypadku tego nie brakowało. Jednak społeczeństwo w Wielkiej Brytanii podchodzi do takich zdarzeń raczej na chłodno. Przez lata zamachy przeprowadzane przez Irlandzką Armię Republikańską przynosiły dużo więcej ofiar. Ginęli ludzie, były setki rannych, straty materialne sięgały miliardów funtów. Jeśli kogoś dziwi, że zwykli Brytyjczycy nie łączą terroryzmu z religią, niech uświadomi sobie, że przez kilkadziesiąt lat zagrożenie nie przychodziło od strony islamskich terrorystów, ale katolickich zamachowców. Zamachów organizowanych przez IRA było tyle, że Brytyjczykom (szczególnie tym starszym) po prostu spowszedniały. Ale przecież to nie religie zabijają, lecz ich wyznawcy.
Atak na moście Westminsterskim był jednym z takich wydarzeń, do których trudno się nie odnieść. Zbyt dużo ludzi mieszkających w Zjednoczonym Królestwie przynajmniej raz w życiu odwiedziło okolice parlamentu, dlatego też tak wielu odebrało ten atak bardzo osobiście. To jest centrum miasta i niejeden londyńczyk dwa razy dziennie przejeżdża w pobliżu samochodem, autobusem czy metrem.
Chronologia
Zamachowcowi Khalidowi Masoodowi wystarczyły tylko 82 sekundy, żeby pozbawić życia cztery osoby i spowodować obrażenia u blisko czterdziestu przechodniów. Tyle właśnie upłynęło od godziny 14.40, kiedy Masood wjechał na chodnik i zaczął swój śmiertelny rajd po Westminster Bridge. Pierwsze zgłoszenie telefoniczne na numer alarmowy odnotowano 50 sekund później. Szczęście w nieszczęściu, że po drugiej stronie rzeki stoi jeden z największych szpitali w Londynie, Szpital św. Tomasza. To stamtąd – początkowo często na piechotę – docierała pomoc dla rannych. Zanim na most Westminsterski dotarły pierwsze ambulanse, pomocy starali się udzielać przechodnie. Co ciekawe, czas ataku zbiegł się z kilkoma innymi wydarzeniami. Przez most właśnie przejeżdżał były polski minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski. W okolice parlamentu zmierzał na spotkanie z premier Theresą May prezes PiS Jarosław Kaczyński. Przez most w stronę nowej siedziby Scotland Yardu szli policjanci, którzy chwilę wcześniej w parlamencie zostali odznaczeni za odwagę na służbie. Razem z nimi szedł komendant główny Scotland Yardu (to dlatego właśnie nie mógł poprowadzić śledztwa, ponieważ według brytyjskiego prawa był świadkiem zdarzenia). W końcu właśnie przed wejściem do budynku parlamentu stali policjanci z ochrony jednego z brytyjskich ministrów. Ten zbieg okoliczności spowodował, że reakcja na atak była niemal natychmiastowa. To właśnie jeden z ochroniarzy ministra oddał strzały w stronę napastnika. Gdyby Masood dostał się do pierwszego budynku Pałacu Westminsterskiego (to w nim obradują obie izby brytyjskiego parlamentu), doszłoby do jeszcze większej masakry. W głównej sali właśnie odbywała się wystawa i było tam mnóstwo ludzi. Jak szybka była reakcja brytyjskich służb, niech świadczy fakt, że jedna z poszkodowanych kobiet, która z mostu wpadła do Tamizy, w ciągu kilku minut została wyłowiona przez łódź straży pożarnej. Pierwsi uzbrojeni policjanci przyjechali na miejsce w kilkadziesiąt sekund od oddania strzałów do napastnika.
Pamiętamy, ale się nie boimy
Tak w skrócie można opisać zachowanie londyńczyków. To, że ulice po ataku opustoszały, a na drugi dzień rano większość ludzi poszła do pracy w centrum na piechotę, wynikało raczej z pragmatyzmu niż ze strachu. W Londynie nawet krótkotrwałe zamknięcie jednej stacji metra czy odcinka ulicy powoduje w czasie godzin szczytu koszmarne opóźnienia.
Do pracy dzień po ataku i pierwszych aresztowaniach stawiły się jak zwykle setki pracowników urzędów i rządowych instytucji zlokalizowanych wokół parlamentu. Otwarcie Westminster Bridge i okolicznych ulic zajęło służbom mniej niż 24 godziny. Ale po wydarzeniach ze środy 22 marca nie było śladu tylko przez chwilę. Zaraz potem zaczęły się pojawiać kwiaty na moście i na płocie parlamentu. Policjant Keith Palmer, który pierwszy stawił opór napastnikowi oraz poseł Tobias Ellwood, który go później reanimował stali się bohaterami. Tym bardziej że obaj byli w przeszłości żołnierzami, a to w społeczeństwie brytyjskim jest bardzo szanowany zawód.
Ci, którzy myślą, że zamach spowodował niechęć do islamu mogą poczuć się zawiedzeni. W niedzielę na moście Westminsterskim utworzono ludzki łańcuch, aby uczcić ofiary. Obok siebie stanęły dziesiątki kobiet: muzułmanek, katoliczek, protestantek, żydówek i ateistek. To pokazuje, jakie panują nastroje w społeczeństwie. Dla przeciętnego Anglika nie ma znaczenia czy zamachowiec był muzułmaninem, katolikiem, gejem czy rowerzystą. Był po prostu złym człowiekiem. Oczywiście ta narracja może szybko się zmienić, a po demonstracji jedności może pozostać tylko wspomnienie. Wystarczy tylko, że społeczność muzułmańska nie odetnie się wyraźnie od ekstremistów i tzw. kaznodziejów nienawiści nauczających w brytyjskich meczetach. Wystarczy, że wybuchnie większa bomba od tych, które zabijały w londyńskim metrze w lipcu 2005 r., a media po następnym zamachu przestaną być politycznie poprawne.
Gesty i działania
Jeszcze tego samego dnia, kiedy Khalid Masood rozpoczął swój śmiertelny rajd, na jednym z głównych placów Londynu, Trafalgar Square, rozpoczęło się czuwanie upamiętniające ofiary zamachu. Czuwanie prowadził obecny burmistrz Londynu Sadiq Khan – muzułmanin. Na drugi dzień dokładnie o godzinie 9.33 uczczono minutą ciszy śmierć policjanta Keitha Palmera, a przed siedzibą New Scotland Yard zapalono znicze. Godzina nie była przypadkowa. Keith Palmer na pagonach swojego munduru nosił numer PC 933. Dwa dni później w Westminster Abbey odbyło się nabożeństwo ekumeniczne, w którym brali udział księża katoliccy, rabinowie, pastorzy różnych obrządków i muzułmańscy imamowie. Wszyscy w geście pokoju obejmowali się po nabożeństwie, a kamery stacji telewizyjnych przekazywały ten obrazek w świat. Właśnie takie gesty pokazują, że ekstremiści przegrywają moralną walkę o rząd dusz zwykłych ludzi.
Oczywiście można uznać to wszystko za puste gesty i oskarżać rząd Zjednoczonego Królestwa, że nic nie zrobił i nie zapobiegł śmierci niewinnych obywateli i turystów. Że policjanci powinni nosić ze sobą broń i reagować w odpowiedni sposób. Jednak jest to podstawowy błąd w myśleniu ludzi, którzy nie znają specyfiki Wysp i jej kultury. W zeszłym roku brytyjska policja nie oddała ani jednego strzału w kierunku osób, które posługiwały się bronią w trakcie dokonywania przestępstwa. W tym samym czasie w podobnych sytuacjach w USA zginęły setki ludzi. Główna zasada, która przyświeca stróżom prawa w Wielkiej Brytanii, to przede wszystkim zapobiegać. Policjant ma być przyjaznym urzędnikiem, a nie psem pilnującym obejścia. Przez takie działania, według danych brytyjskiej policji, w ciągu ostatnich dwóch lat udało się zapobiec dziesięciu poważnym zamachom terrorystycznym, a funkcjonariusze prowadzą około 500 dochodzeń w sprawie domniemanych terrorystów. Tutaj z policją się współpracuje dla dobra społecznego: dla Brytyjczyków policjant to osoba, do której można zwrócić się o pomoc w każdej sprawie. Policjanci na Wyspach nie są rozliczani z ilości wystawionych mandatów, a z jakości kontaktów z obywatelami. Może trudno zrozumieć przeciętnego Brytyjczyka. Może łatwo dać się ponieść emocjom nienawiści czy miłości. Jednak kiedy po ataku islamskiego ekstremisty jedziemy taksówką, której śniadej karnacji kierowca mówi, że widocznie „Bóg tak chciał”, potrafi się zjeżyć włos na głowie. Być może niektóre różnice kulturowe są po prostu nie do przejścia?