Do silnej eksplozji w centrum Oslo doszło w piątek 22 lipca ok. godz. 15:20. Wybuch zabił siedem osób, ranił kolejnych 17. Eksplozja spowodowała wybicie większości okien w 17-piętrowym budynku biurowym w dzielnicy rządowej. W budynku tym swoją siedzibę miał premier Norwegii Jens Stoltenberg. Natychmiast rozpoczęto ewakuację całej dzielnicy. Nad miastem długo unosiła się chmura dymu. Centralne ulice pełne były kawałków muru i szkła, zostały zniszczone samochody, krążyli zszokowani i poranieni ludzie. Zaledwie policzono zabitych i rannych w Oslo, Norwegią wstrząsnęła kolejna tragedia.
Zaczęły przychodzić informacje, że na wyspie Utoya, gdzie odbywał się zjazd młodzieżówki Norweskiej Partii Pracy, doszło do strzelaniny i są ofiary. Świadkowie relacjonowali, że napastnik w policyjnym mundurze strzelał na oślep do młodych ludzi, którzy usiłowali chronić się, skacząc do wody. 15-letnia obozowiczka o imieniu Elise opowiadała, że słyszała strzały, ale gdy zobaczyła mężczyznę o wyglądzie policjanta, pomyślała, że jest bezpieczna. Następnie na jej oczach człowiek ten otworzył ogień do młodych ludzi.
– Najpierw strzelał do ludzi na wyspie, a potem zaczął strzelać do tych, którzy wskoczyli do wody – relacjonowała dziewczyna. Dodała, że schroniła się za tą samą skałą, na której stał napastnik. – Słyszałam jego oddech – mówiła. Według świadków, mężczyzna zachęcał ludzi, by zbliżyli się, a następnie otwierał ogień. Często po oddaniu strzału zmieniał broń i strzelał po raz drugi w głowę, by upewnić się, że jego ofiara nie żyje. Bilans strzelaniny jest dramatyczny: ponad 80 osób, w większości nastolatków, zabitych i niemal stu rannych, w tym wielu ciężko. W obu zamachach zginęło ponad 90 osób i są to najtragiczniejsze wydarzenia w Norwegii od zakończenia II wojny światowej oraz największy zamach w Europie od czasu ataku terrorystycznego w Hiszpanii w 2004 r.
Początkowo o przeprowadzenie ataku podejrzewano, podobnie jak w innych tego typu przypadkach, islamskie organizacje terrorystyczne. Okazało się jednak, że stoi za nimi Norweg, 32-letni Anders Behring Breivik, który został ujęty na wyspie Utoya.
Dlaczego to zrobił?
Małomówny, spokojny, nie wzbudzał podejrzeń sąsiadów. Miły i sympatyczny – tak mówiły o nim osoby, które pracowały z nim wcześniej w firmie telekomunikacyjnej. Ale od lat narastała w nim frustracja z powodu szybko powiększającej się rzeszy muzułmanów w Europie i ich wpływu na kulturę i politykę Zachodu. – Uważa, że to, co zrobił, jest ohydne, ale konieczne – mówił jego prawnik Geir Lippestad.
Przed piątkowym zamachem Breivik zamieścił w internecie nagrany na wideo manifest. Opublikował też 1500-stronicowy pamiętnik-manifest pod tytułem 2083. Europejska Deklaracja Niepodległości, w którym opisuje przygotowania do ataku i uzasadnia jego powody. Z jego słów wynika, że uważał się za rycerza, który prowadzi krucjatę przeciwko islamowi. A także przeciwko przepojonym marksistowską ideologią rządom, które prowadzą do zawłaszczenia Europy przez muzułmanów. „Wcale nie nienawidzę muzułmanów. Są wspaniali muzułmanie w Europie, a niektórzy byli moimi przyjaciółmi. Ale to nie znaczy, że zaakceptuję obecność islamu w Europie. Wszyscy, którzy się nie zasymilują w 100 procentach, powinni być deportowani, kiedy przejmiemy władzę” – pisał. O coraz większe ustępstwa wobec muzułmanów obwiniał rządzącą Partię Pracy Jensa Stoltenberga popierającą politykę wielokulturowości. Dlatego za cel ataków wybrał siedzibę premiera i obóz partyjnej młodzieżówki. „Będę nazywany największym nazistowskim potworem od czasu II wojny światowej” – pisał wprost Breivik. W 1999 r. wstąpił do skrajnie prawicowej Partii Postępu, która na fali antyimigranckich nastrojów stała się drugim największym ugrupowaniem w parlamencie. W latach 2002–2004 należał też do partyjnej młodzieżówki. Nie chciał się jednak podporządkować obowiązującym zasadom, a kiedy się z nim nie zgadzano, wychodził z sali. Ugrupowanie odcina się teraz od Breivika, który w 2006 r. został wyrzucony z partii.
Według policji do ataku przygotowywał się od kilku lat. Kilka miesięcy temu z myślą o jego przeprowadzeniu wynajął farmę dwie godziny drogi od Oslo. Kiedy kupił sześć ton nawozu sztucznego potrzebnego do skonstruowania bomby, nie wzbudził podejrzeń. Jak wielu Norwegów uprawiających myślistwo, miał pozwolenie na broń. „Kiedy już zdecydujesz się uderzyć, lepiej zabić za dużo niż za mało. Inaczej stracisz ideologiczną moc swego działania” – napisał w jednym z ostatnich swoich wpisów w internecie. Jak zaznaczył wcześniej w swoim manifeście, liczył, że zamach odmieni społeczeństwo i stanie się początkiem antyislamskiej rewolucji.
Na jego domniemanym profilu na Facebooku można też znaleźć wpisy świadczące o sympatii dla Winstona Churchilla i Maxa Manusa, norweskiego bohatera II wojny światowej. Pisał, że jest konserwatystą, chrześcijaninem, miłośnikiem myślistwa i kulturystyki. Lubił muzykę poważną. Należał też do loży masońskiej.
Policja zawiodła
Policyjne śledztwo nie wykazało do tej pory, by Breivik miał wspólników. Najprawdopodobniej działał sam. Gromy spadły za to na samą policję, która nie tylko nie zapobiegła przeprowadzeniu zamachu, ale przez opieszałe działania dopuściła, że ofiar masakry jest znacznie więcej, niż mogłoby być. Zamachowiec przez niemal półtorej godziny strzelał do młodzieży na wyspie Utoya, zanim został pojmany. Pierwsze informacje o strzelaninie pojawiły już kilkanaście minut po tym, jak do niej doszło. Jednak policji zajęło ponad godzinę dotarcie na wyspę. Okazało się, że łódź, którą policjanci chcieli dostać się na wyspę, przecieka i trzeba ściągać następną. Sporo czasu zajęło też przetransportowanie z Oslo specjalnej jednostki interwencyjnej. Musiała jechać samochodami, gdyż okazało się, że w promieniu 60 km nie ma żadnego helikoptera.
Policja tłumaczy, że działała najszybciej jak tylko się dało. „Proszę o zrozumienie faktu, że wysłanie specjalnej formacji zbrojnej wymaga czasu. Trzeba zawiadomić personel, musi on zaopatrzyć się w wyposażenie ochronne i broń oraz dotrzeć na miejsce akcji” – głosi wydane przez policję oświadczenie.
Bez sprawiedliwej kary?
Sprawcy masakry, który już przyznał się do winy, grozi maksymalnie 21 lat więzienia. W Norwegii nie funkcjonuje bowiem kara dożywocia. Kara śmierci została zniesiona w tym kraju na początku XX w. Głównym celem systemu karnego jest zaś resocjalizacja. – To oznacza, że wyjdzie z więzienia po 16 latach. Może nawet po 14 latach. Potem będzie wolnym człowiekiem. A zabił tyle osób. Nie mamy prawa, które mogłoby ukarać za to, co zrobił – mówią norwescy dziennikarze.
Do tego norweskie więzienia należą do najłagodniejszych w Europie, a standard jest w nich bardzo wysoki. Mają jak najbardziej przypominać zewnętrzny świat. Wiele zakładów ma charakter półotwarty. Cele nie mają krat, a na każde 10–12 cel przypada wspólna kuchnia i pokój wypoczynkowy. Strażnicy nie noszą broni, wielu z nich to kobiety, co ma wpływać na obniżenie agresji wśród osadzonych.
Chrześcijanie pod pręgierzem
Jest jeszcze jeden wątek związany z tą olbrzymią tragedią, na który warto zwrócić uwagę. Fakt, że morderca sam określił się mianem chrześcijanina sprawił, że natychmiast pojawiły się dziesiątki komentarzy atakujących religię, a w szczególności chrześcijaństwo. Wielu, także polskich publicystów, pisze o nim wprost jako o chrześcijańskim ekstremiście i spekuluje, czy Europie grozi teraz fala ataków ze strony osób wierzących. Cała sytuacja stała się kolejnym pretekstem do ataku na wartości chrześcijańskie. A przecież to, co zrobił i to, co głosił w swoim manifeście Breivik, nie ma z chrześcijańskimi wartościami nic wspólnego. Jest ich zaprzeczeniem. W jego przypadku odwoływanie się do chrześcijańskiego dziedzictwa służy jedynie instrumentalnie jako narzędzie antyislamskie. Warto o tym pamiętać.