Nowa premier nie pozostawia złudzeń. Jej rząd obrał kurs na wyjście z Unii Europejskiej. David Davis został powołany na stanowisko ministra do spraw wyjścia Wielkiej Brytanii z UE, a kolejni ministrowie w bardziej lub mniej otwarty sposób mówią na temat tego, co może się stać po wystąpieniu ze struktur Unii Europejskiej. Mimo zapewnień i uspokajania Polaków przez przedstawicieli polskiego rządu i parlamentu o zapewnieniu Polakom bezpieczeństwa, ze strony brytyjskiej płyną często niepokojące sygnały.
Polska racja stanu
Po rasistowskich atakach na Polaków mieszkających na Wyspach brytyjscy politycy odwiedzili polskie ośrodki i instytucje w Londynie i zapewniali, że nasi rodacy są mile widziani w Wielkiej Brytanii. Po nich na miejscu pojawili się przedstawiciele polskich władz. Na czele delegacji stanął marszałek Senatu Stanisław Karczewski, a oprócz kilku senatorów pojawili się wiceszef MSZ Jan Dziedziczak, szef Gabinetu Prezydenta i działającego w Kancelarii Prezydenta Biura ds. Kontaktów z Polakami za Granicą Adam Kwiatkowski oraz szef sejmowej komisji ds. łączności z Polakami za granicą Michał Dworczyk.
Prosto z lotniska pojechali do Polskiego Ośrodka Społeczno-Kulturalnego zaatakowanego przez nieznanych sprawców kilka tygodni temu. Wizyta trzeciej co do ważności osoby w państwie polskim mogła robić wrażenie i na taki efekt była obliczona. Dla Polaków padły ważne zapewnienia. Stanisław Karczewski przez cały dzień wizyty w Wielkiej Brytanii zapewniał, że przyjechał wraz z delegacją do Londynu, aby spotkać się z Polonią i Polakami, aby rozmawiać o ich problemach i oczekiwaniach po referendum w sprawie wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej. Marszałek Senatu dyplomatycznie podziękował brytyjskim politykom za wsparcie okazane po ksenofobicznych atakach na Polaków, a zgromadzonym w auli POSK-u dziennikarzom powiedział, że „teraz i my przyłączyliśmy się do tego wsparcia. Swoją obecnością pokazaliśmy, że nie zostawimy bez niego Polaków tutaj pracujących, Polaków, którzy tworzą fragment Polski, ale zarazem tworzą fragment brytyjskiej gospodarki”.
Większy wpływ na brytyjską politykę mogą mieć rozmowy ministra Witolda Waszczykowskiego ze swoim brytyjskim odpowiednikiem, Borisem Johnsonem. Wiceminister MSZ Jan Dziedziczak mówił w Londynie, że „sprawa naszych rodaków w UK jest jedną z najważniejszych spraw poruszanych w relacjach polsko-brytyjskich”. Zapewnił, że po zakończonym referendum w sprawie wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej polski prezydent oraz polski rząd, na różnych szczeblach, poruszali sprawę obywateli polskich pozostających w UK. Polaków jednak to chyba nie uspokaja, ponieważ kolejki po obywatelstwo brytyjskie nie maleją.
Brytyjski punkt widzenia
Pomimo że na mapie Wielka Brytania jest coraz mniejsza, to jednak jej siła oddziaływania na cały świat jest spora. To przez wspomnienie dawnego Imperium Brytyjskiego „nad którym słońce nie zachodzi nigdy” część Brytyjczyków głosowała za wyjściem z UE. David Cameron po ogłoszeniu wyników referendum nie chciał mieć „krwi na rękach” i podał się do dymisji. Po zmianie rządu Cameron, jeśli pojawia się w brytyjskich mediach, to wygląda na bardzo zadowolonego i wypoczętego, czego nie można było powiedzieć o nim przez ostatnich kilka lat. Widać, że fotel premiera oddał z ulgą. Jego rezygnacja natomiast rozpoczęła wielkie przetasowanie w brytyjskiej polityce.
Po różnych zakulisowych grach politycznych rodem z powieści House of Cards lorda Michaela Dobbsa, na placu boju o fotel lidera Partii Konserwatywnej i premiera brytyjskiego rządu, pozostała jedynie Theresa May. Po kolei wykruszały się kolejni kandydaci, co doprowadziło do tego, że zamiast w październiku, nowego brytyjskiego premiera poznaliśmy już w lipcu.
Theresa May nie potrafi, jak na razie, być gwarantem spójnego przekazu na temat losu emigrantów mieszkających w Zjednoczonym Królestwie. Specjaliści mówią, że to generalnie nie ma znaczenia, bo brytyjski rząd musi prowadzić spójną politykę, a nie realizować prywatnych celów opierających się na opiniach poszczególnych polityków, nawet jeśli są to zasiadający w nowym rządzie ministrowie. Jest jednak pewne, że wiele posunięć Brytyjczyków większość emigrantów może przyjąć z niedowierzaniem. Pierwszy szok emigranci – i nie tylko – mogli przeżyć w momencie, kiedy okazało się, że ministrem spraw zagranicznych zostanie były burmistrz Londynu, Boris Johnson. Szok tym większy, że pomimo zapewnień o bezpieczeństwie emigrantów, ministrem został jeden z największych zwolenników Brexitu, który niejednokrotnie podkreślał, że Unia to największe zło, bo wprowadziła emigrantów, którzy z kolei są odpowiedzialni za zapaść brytyjskiej gospodarki, brytyjskiego systemu zdrowia i szeregu innych rzeczy, o których przeciętny Polak mieszkający w UK nie ma nawet pojęcia. Jak po tylu złych słowach wystosowanych w kierunku emigrantów, można brać poważnie słowa jednego z najważniejszych ministrów Theresy May?
Szum informacyjny
Minister Waszczykowski o sytuacji Polaków rozmawiał jeszcze z Philipem Hammondem, poprzednim ministrem spraw zagranicznych. Po wyborze nowego rządu podobną rozmowę odbył z nowym ministrem Borisem Johnsonem. Tu nastąpiło lekkie zaskoczenie, ponieważ Johnson nagle zmienił zdanie i w rozmowie ze swoim polskim odpowiednikiem powiedział, że chciałby, żeby Polacy pozostali na Wyspach. Mało tego, Waszczykowski dostał zapewnienie, że prawa wszystkich obywateli Unii będą respektowane. W tej drugiej wypowiedzi jest pewien haczyk, bo to właśnie brytyjski rząd ustanawia te prawa, zatem mogą one stać się nagle niekorzystne dla emigrantów. Jednakowoż właśnie przez brytyjski rząd będą te prawa respektowane.
Theresa May przed referendum starała się nie zajmować otwartego stanowiska wobec wyjścia Wielkiej Brytanii z UE, jednak od lat znana była z krytyki instytucji Unii Europejskiej. Była też zwolenniczką ograniczenia emigracji z krajów Unii. Brytyjska bulwarówka „The Mirror” zebrała kilka wypowiedzi pani premier na temat UE.
Jednym z jej stwierdzeń było – tu cytat dosłowny: „As part of the negotiation we will need to look at this question of people who are here in the UK from the EU… Nobody necessarily stays anywhere forever”. Pierwszą część wypowiedzi można przetłumaczyć tak: „W ramach negocjacji musimy zobaczyć, jacy ludzie z Unii Europejskiej mieszkają w Wielkiej Brytanii…”. Potem następują słowa, które są lekko oderwane od siebie i nie wiadomo jak należy je prawidłowo interpretować: „Nikt niekoniecznie pozostaje wszędzie na zawsze”.
Pani premier nigdy nie sprecyzowała tej wypowiedzi osobiście. Jednak jej minister do spraw wyjścia z UE David Davis, cytowany przez dziennik „The Independent”, powiedział, że „UK może deportować nowych emigrantów z UE i dalej mieć dobrą ofertę w sprawie wspólnego rynku unijnego”. W tej samej rozmowie dodał, że „[brytyjski rząd po referendum] ma mandat do kontroli swoich granic i do przywrócenia kontroli nad krajem”. Na marginesie należy dodać, że Wielka Brytania nigdy nie była pozbawiona kontroli nad swoimi granicami – nie jest sygnatariuszem układu z Schengen – a decyzję o wpuszczeniu na rynek pracy emigrantów z UE podjęła samodzielnie.
To nie jedyny rozdźwięk pomiędzy tym, co mówią poszczególni ministrowie i stanem faktycznym, w jakim znalazła się Wielka Brytania po unijnym referendum. Obecny rząd twierdzi, że ma wiążący mandat brytyjskiego społeczeństwa. Nie wiadomo jednak, jaki pogląd w tej kwestii będzie miał brytyjski parlament, w którym już we wrześniu będzie dyskutowana sprawa wniosku społecznego dotyczącego drugiego referendum unijnego. Nie wiadomo, jak zachowa się parlament Szkocji i jaką decyzję podejmie rząd Irlandii Północnej, który już zapowiedział, że nie zrezygnuje z otwartej granicy z Irlandią. Nie wiadomo też, czy Izba Lordów zatwierdzi – z prawnego punktu widzenia – decyzję o Brexicie. Na razie więcej jest niewiadomych i póki te niewiadome nie zostaną wyjaśnione, polscy emigranci nie mogą czuć się pewnie w Wielkiej Brytanii.