Logo Przewdonik Katolicki

Brexit krąży nad Europą

Łukasz Dulęba
Fot. ROBERT PERRY/epa_pap

Mimo wyborczego triumfu, liczba problemów premiera Davida Camerona nie maleje. Przed Brytyjczykami stoi widmo opuszczenia Unii Europejskiej i radzenia sobie z gospodarką na własny rachunek.

O ile w majowych wyborach parlamentarnych spodziewano się minimalnego zwycięstwa Partii Konserwatywnej, zwyżkującej w ostatnich sondażach przedwyborczych, o tyle rozmiary tego zwycięstwa dla wszystkich komentatorów były sporym zaskoczeniem. Wszystkie badania opinii publicznej wskazywały na kolejny tzw. hung parliament, czyli zawieszony parlament, w którym żadna z partii nie posiada większości. W takiej sytuacji partie zmuszone byłyby do utworzenia koalicji, co miało miejsce pięć lat temu, bądź w wyniku braku porozumienia zwycięzcy skłonni byliby do utworzenia rządu mniejszościowego. Tymczasem torysi pod wodzą obecnego premiera Davida Camerona uzyskali bezwzględną większość miejsc w parlamencie, co daje im możliwość samodzielnych rządów przez kolejnych pięć lat.
 
Lista przegranych
Największym zaskoczeniem tegorocznych wyborów są rozmiary porażki Partii Pracy. Co prawda laburzyści otrzymali więcej głosów niż w ostatnich wyborach, ale nie na tyle dużo, by mogli zdetronizować Partię Konserwatywną. Szczególnie bolesna jest porażka w Szkocji, gdzie sukces odniosła Szkocka Partia Narodowa (SNP). Z ramienia Partii Pracy do Izby Gmin nie dostali się prominentni politycy, m.in. Ed Balls, odpowiedzialny za program gospodarczy Partii Pracy, który w wypadku wygranej był typowany na sekretarza Skarbu, oraz Douglas Alexander, będący ministrem spraw zagranicznych w gabinecie cieni laburzystów. Skalę porażki oddaje fakt, że ten ostatni swoje miejsce w Westminsterze oddał 20-letniej Mhairi Black, będącej najmłodszą parlamentarzystką od… 1667 r. Klęska lewicy spowodowała, że Ed Miliband, lider Partii Pracy, zrezygnował z jej przewodnictwa. O tym, kto obejmie stery na lewicy, zadecydują wybory partyjne, których rozstrzygnięcie zaplanowano na wrzesień. Zdaniem wielu komentatorów duże szanse na fotel lidera Partii Pracy ma Andrew Burnham, który podczas ogłaszania swojej kandydatury swoje poglądy umiejscowił w „sercu Partii Pracy”.
 
Wielkimi przegranymi tych wyborów są zarówno Liberalni Demokraci (LibDem), jak i  eurosceptycy z Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa (UKIP). Liberalni Demokraci zawiedli swoich wyborców, nie dotrzymując obietnic wyborczych sprzed 2010 r. Trzykrotne podwyższenie czesnego za studia wywołało falę niezadowolenia publicznego, którego głównym celem był Nick Clegg, lider ugrupowania. Były wicepremier co prawda pozostał na swoim stanowisku przewodniczącego partii, ale po tych wyborach w ławach Izby Gmin zasiądzie jedynie 8 deputowanych LibDem, co w porównaniu z wyborami z 2010 r., w których partia wygrała w 54 okręgach i utworzyła koalicję, oznacza sromotną klęskę. Innego pogromcę miała UKIP, którym okazał się być system wyborczy. Mimo że w całym kraju partia Nigela Farage'a zdobyła ponad 12 proc. głosów, to w ostatecznym podziale przypadł im tylko jeden mandat. Do Izby Gmin nie dostał się jej charyzmatyczny lider, który oddał się do dyspozycji władzom partii, ta jednak z powodu braku innego rozpoznawalnego polityka w swoich szeregach odrzuciła rezygnację Farage'a.
W majowych wyborach wielki sukces odnieśli szkoccy narodowcy, przejmując większość okręgów w Szkocji, która do tej pory była matecznikiem Partii Pracy. Po wielkiej i głośnej kampanii referendalnej w 2014 r., która co prawda nie przyniosła dla zwolenników niepodległości pozytywnego rozstrzygnięcia, popularność Szkockiej Partii Narodowej nie zmalała. Wiatru w żagle szkockim secesjonistom dodała zmiana lidera. Na czele partii stanęła ambitna i energiczna  Nicola Sturgeon. Co prawda nowa liderka zapowiedziała, że sukces SNP nie oznacza nowego referendum, ale komentatorzy wskazują, że sama liczna obecność szkockich secesjonistów jest znakiem czasu. Świetny wynik SNP to ostrzeżenie, że pogłębia się różnica w oczekiwaniach wyborców. Dla wielu z nich rządzące elity dbają jedynie o rozwój Londynu, generujący ponad 20 proc. PKB, zapominając o innych regionach kraju.
 
Wewnątrzpartyjna opozycja
Największy zwycięzca tegorocznych wyborów, obecny premier David Cameron stoi przed nie lada zadaniem. Przyszłości jego rządów zagrażają trzy rzeczy: perspektywa wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej, secesjonistyczne ambicje Szkocji oraz sytuacja wewnątrz Partii Konserwatywnej. Torysi bowiem nie stanowią monolitu. Do tej pory w wielu sprawach, takich jak reforma Izby Lordów czy kwestie europejskie, Cameron nie znalazł poparcia w szeregach swoich deputowanych. Przez ostatnich pięć lat posłowie jego partii ponad sto razy sprzeciwiali się działaniom własnego rządu. Silnie spolaryzowana Partia Konserwatywna może stać się największym przeciwnikiem, blokując działania administracji Camerona. Zdaniem prof. Philipa Cowley’a z Uniwersytetu w Nottingham „tym, co może dyscyplinować posłów z tylnych ław tzw. backbenchers jest referendum w sprawie opuszczenia Unii Europejskiej”. A dyscyplina jest bardzo potrzebna Cameronowi, gdyż jego przewaga w parlamencie wynosi dokładnie 16 głosów.
 
Sam Cameron nie jest zwolennikiem wystąpienia z unijnych struktur, ale opowiada się za znaczącymi zmianami, które polegać mają na przeniesieniu części uprawnień z powrotem do krajów członkowskich. Do tej pory groźba zwołania referendum miała przede wszystkim pełnić rolę straszaka na Brukselę, z którą rząd Camerona chciał negocjować umowę stowarzyszeniową. Na datę ewentualnego referendum wyznaczono 2017 r., zakładając, że przy przegranych wyborach problem sam się rozwiąże. Cameron świetnie rozumie konsekwencje wyjścia z Unii, gdyż wiąże się to przede wszystkim z ogromnymi stratami finansowymi. Jako jedno z pierwszych straci londyńskie City, pełniące rolę europejskiej stolicy finansowej. Ograniczenie eksportu do krajów Unii, który obecnie stanowi 15 proc. brytyjskiego PKB, może zdaniem badaczy z London School of Economics spowodować zapaść gospodarczą, przypominającą kryzys finansowy z 2009 r. Cel na najbliższy czas to namówić Brytyjczyków oraz Brukselę, aby Brexit zamienić na Fixit (ang. fix it – napraw to).

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki