Przedwojenne zoo to raj. Potem następuje trzęsienie ziemi, czyli wojna oraz związane z nią dylematy. Jedni wybierają zło, inni dobro i ratują około trzystu osób ryzykując własnym życiem. Wszystko dobrze się kończy, bo z tych ukrywanych w zoo Żydów niemal wszyscy przeżyją wojnę. Historia jest jak najbardziej prawdziwa, a fakty, w ogólnych zarysach, scenarzyści i reżyserka zachowali. Można się czepiać, że Żabińscy nie wyglądali aż tak atrakcyjnie, że Antonina nie była delikatną i drobną kobietą, a Jan nosił okulary i dość mocno łysiał już na początku wojny, ale to tylko drobiazgi. Podobnie pozmieniano szczegóły dotyczące pomocy Żydom. Kto chce znać prawdę, powinien przeczytać nie książkę napisaną przez amerykańską pisarkę Diane Ackerman, według której napisano scenariusz do filmu, ale wznowione właśnie po kilkudziesięciu latach wspomnienia Antoniny Żabińskiej Ludzie i zwierzęta. No i koniecznie zobaczyć otwartą kilka lat temu wystawę w willi, w której Żabińscy mieszkali. W piwnicy zachowały się nawet malunki na ścianach wykonane przez ukrywających się Żydów.
Zwierzęta i ludzie
Zastanawiam się, dlaczego o takich osobach jak Antonina i Jan Żabińscy czy Irena Sendlerowa muszą nam przypominać twórcy zza oceanu. Nie do wiary, że żaden polski reżyser nie podjął tego tematu. Nawet więcej: mamy tylu świetnych biografów i żaden nie sięgnął po historię Żabińskich. A historia jest rzeczywiście nieprawdopodobna, bardzo malownicza i niemal fantastyczna. Chociażby ze względu na miejsce. Warszawskie zoo zostało otwarte w 1928 r., a jego organizatorem i pierwszym dyrektorem był Jan Żabiński. Razem z żoną mieszkali w modernistycznej willi na terenie ogrodu zoologicznego. Poznali się w latach 20. w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie. Jan był zoologiem i prowadził badania w katedrze Zoologii i Fizjologii Zwierząt, Antonia była archiwistką, która bardzo kochała zwierzęta. Ich dom był prawdziwą arką Noego: pełen zwierząt chorych i słabych, które leczyli i pielęgnowali. W końcu oswojone tam zostawały: prosiak, borsuk, szczur piżmowy, królik i inne. Jan powtarzał: „Nie wystarczy badać zwierząt z bezpiecznej odległości - trzeba z nimi mieszkać, żeby naprawdę poznać ich obyczaje i psychologię”. Zwierzęta więc mogły się swobodnie poruszać po pokojach, a Janowi objeżdżającemu zoo rowerem towarzyszył często łoś Adam (w filmie zamiast Jana na rowerze po zoo jeździ Antonina, tymczasem ona spacerowała z rysiami na smyczy). Prowadzili pogadanki w radio, pisali o zwierzętach i należeli do Międzynarodowego Stowarzyszenia Dyrektorów Ogrodów Zoologicznych, a jesienią 1939 r. w Warszawie mieli gościć członków stowarzyszenia na dorocznym zjeździe. Wśród nich z pewnością miał być dyrektor berlińskiego zoo Lutz Heck, którego warszawski ogród ciekawił z kilku powodów: afrykańskich psów, pierwszej urodzonej w niewoli zebry Grevy’ego i słoniątka - dwunastego na świecie urodzonego w niewoli. Spodziewano się także brata Lutza, Heinza, dyrektora zoo w Monachium. W filmie Lutz Heck odgrywa ważną rolę jako naukowiec w mundurze SS. W rzeczywistości do SS nie należał, choć na rozkaz Goeringa razem z bratem próbował odtworzyć tura, tyle że nie w Warszawie. Co nie znaczy, że Warszawie nie był: zabrał do swojego zoo najlepsze okazy, a na pozostałe… urządził polowanie.
Arka dla ludzi
Piękny to obraz dla filmu: dzikie zwierzęta biegające po pustych ulicach dużego miasta. Oto Warszawa po pierwszym bombardowaniu. Bomba najpierw uderzyła w wybieg dla niedźwiedzi. Tak kończy się raj, a zaczyna się piekło. Żabińscy nadal mieszkają w swojej willi, choć na terenie ogrodu stacjonowało kilkudziesięciu niemieckich żołnierzy. Nie tylko. Najpierw w pustej bażanciarni ukrywali się członkowie Szarych Szeregów. Potem, gdy powstało getto, Jan od razu zaczął organizować pomoc dla Żydów. Ilu pomógł? Dokładnie chyba sam nie wiedział. Córka państwa Żabińskich myśli, że około stu, inne źródła podają liczby nawet powyżej trzystu.
Niektórzy zostają dłużej, inni tylko na chwilę. Otrzymują podrabiane dokumenty, farbuje się im włosy zdobycznym perhydrolem (czasem się nie udaje i wychodzą ognisto rudzi, więc włosy trzeba ścinać na krótko). Jan współpracuje z Żegotą i z AK, jest wykładowcą na tajnym uniwersytecie. Ale najbardziej niesamowite jest to, że willa Żabińskich staje się prawdziwą Bożą Arką, w której ratowane jest życie ludzkie i poczucie człowieczeństwa. Film pokazuje garstkę uratowanych Żydów, którzy późnym wieczorem mogą wyjść z piwnic, szaf i strychów na salony, by słuchać muzyki, pić nalewkę z kieliszków. Zachować tę resztkę pozorów, która sprawia, że czują się ludzko. W rzeczywistości w willi ukrywały się tłumy (kilkadziesiąt osób), a reszta w pustych klatkach po dzikich zwierzętach. Na dźwięk fortepianu mieli uciekać podziemnymi tunelami. W myśl przysłowia, że najciemniej jest pod latarnią, Antonina zdjęła nawet firanki z okien. Wszystko to działo się pod okiem żołnierzy Wehrmachtu.
To nie jest wybitny film o Holokauście ani o odwadze. Wszystko jest tutaj zbyt wygładzone i przewidywalne niczym w kinie familijnym. Nowozelandzka reżyserka Niki Caro zrobiła bajkę o dobrych Polakach i złych Niemcach i chyba właśnie taki miała zamiar. Ciepłe słoneczne kolory, fotogeniczne dzikie zwierzęta, piękna i łagodna Antonina (Jessica Chastain), niedobry lecz przystojny Lutz (Daniel Bruhl). Udało się nawet wpleść w tę historię wzruszające sceny z doktorem Korczakiem i jego dziećmi. Nawet ukrywający się w piwnicach willi Żydzi mają równo przystrzyżone brody. Ale jeśli przyjmiemy to wszystko za dobrą monetę, jeśli uznamy ten bajkowy język i tę bajkową stylistykę, to spodoba nam się film o tym, że można być dobrym w obliczu demonicznego zła. Ani słowa o tym, że strach był tak wielki, że i Jan, i Antonina nosili przy sobie fiolkę z cyjankiem.
Happy end
1 sierpnia Jan Żabiński poszedł walczyć w Powstaniu Warszawskim jako porucznik. Został ranny w szyję, ale przeżył. Kula ominęła wszystkie najważniejsze naczynia krwionośne, przełyk, krtań, nerwy i kręgosłup. Wrócił do Warszawy z obozu jenieckiego w 1946 r. Zoo zostało otwarte trzy lata później, ale Janowi nie układała się współpraca z komunistycznymi władzami. W 1965 r. Jan i Antonina zostali odznaczeni medalem Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata. Ona zmarła w 1971 r., on trzy lata później.