W Kościele mamy dwie skrajne grupy, które różni stosunek do Odnowy w Duchu Świętym. Pierwsza to entuzjaści – ludzie, którzy są co chwilę na Mszach św. z modlitwą o uzdrowienie. Druga to sceptycy, którzy negują charyzmaty i w których jest pewien lęk. Co by Ksiądz Biskup radził jednej i drugiej grupie?
– Najlepszym uzdrowieniem z każdej przesady jest odwrócenie wzroku od siebie. Ważne jest, aby przestać zajmować się tylko sobą i swoimi problemami. Najlepiej zacząć służyć innym. Rok temu jesienią była realizowana we Wrocławiu inicjatywa modlitwy w intencji uchodźców. Wtedy różne wspólnoty z naszego miasta, nie tylko charyzmatyczne, podjęły zobowiązanie finansowe i organizacyjne, żeby przyjąć trzy rodziny chrześcijan arabskich z Syrii. To jest coś uzdrawiającego – przestać zajmować się sobą, a zacząć rozglądać się, gdzie są sprawy Pana Jezusa. To jest sedno. Czy sprawą Pana jest to, abyśmy cały czas wpatrywali się w siebie i w to, czy jesteśmy dostatecznie uzdrowieni? Czy może sprawą Pana Jezusa jest to, że trzy rodziny w Libanie czekały na kogoś, kto jest przyjmie?
Sceptykom powiedziałbym, że fundamentem chrześcijaństwa jest zbawienie przez łaskę. I nawet nasze dobre uczynki to „prezent od Pana Boga”. Charyzmaty pozwalają nam zrozumieć, że to, co czynimy i co jest dobre, nie jest naszą zasługą. Warto modlić się o charyzmaty, ale w połączeniu ze służbą. Charyzmat nie służy mnie, ale innym, i tak należy na niego patrzeć
Myślę, że ważne jest, aby nie ograniczać działania Ducha Świętego do charyzmatów. On może przychodzić na bardzo różne sposoby i nie jestem pewien, czy charyzmaty – i to jeszcze z jakiejś zamkniętej listy – są najważniejsze. Najważniejsze jest, aby trwać w Wieczerniku. Wyczekiwać i dać Duchowi Świętemu miejsce, aby działał tak, jak chce.
Niedawno obchodziliśmy 50-lecie katolickiej Odnowy w Duchu Świętym. Jak Ksiądz Biskup świętował ten jubileusz?
– Nieoczekiwanie kilka tygodni temu znalazłem się w Pittsburghu w Stanach Zjednoczonych, dokładnie w tym miejscu, gdzie wszystko się zaczęło. Wcześniej miałem wielkie pragnienie, aby tam być, ale było to dla mnie nierealne. I tydzień przed obchodami otrzymałem niespodziewaną wiadomość z zaproszeniem, aby przyjechać. To są tego typu działania Boże, które możemy nazywać opatrznościowymi. Nigdy sam bym o tym nie pomyślał. Ani trzydzieści, ani dwadzieścia, ani dziesięć lat temu, ani nawet miesiąc temu. Jako jedyny Polak, byłem wśród 25 osób z całego świata, które zmieściły się w tej małej kaplicy.
Co niezwykłego stało się w tym miejscu?
– Pół wieku temu, na wyjeździe rekolekcyjnym grupa 25 studentów i młodych pracowników naukowych przeżywała rekolekcje o Duchu Świętym. Czytali Dzieje Apostolskie i książkę Krzyż i sztylet. Na modlitwie przeżyli wielogodzinne nawiedzenie Ducha Świętego, które poprowadziło ich do uwielbienia Boga. Nie było to żadne wielkie czy uroczyste wydarzenie. Jednak zapoczątkowało ruch, który dziś liczy 120 mln katolików na całym świecie. To jest styl działania Pana Boga.
To znaczy?
– Chodzi o prostotę. Pan Bóg prowadzi nas do wielkich rzeczy, ale nie zaczyna od nich. Zaczyna od rzeczy małych i prostych. Jest niezwykły kontrast pomiędzy ogromnym ruchem Odnowy a tymi 25 osobami z małej kaplicy w Stanach Zjednoczonych. Dwa tygodnie temu w Pittsburghu spotkałem panią Patti Gallagher Mansfield, która uczestniczyła w wydarzeniu sprzed 50 lat. Jest to osoba bardzo prosta i zwykła – jak sama mówi o sobie. Ona pytała sama siebie – dlaczego tak prosta osoba doświadczyła tak niezwykłej łaski jak wylanie Ducha Świętego? I stwierdziła, że stało się tak, aby inni ludzie uwierzyli, że nie trzeba być kimś niezwykłym, aby doświadczyć Bożej obecności.
Ta prostota jest widoczna w całym Piśmie Świętym – Mojżesz i Dawid zostali powołani jako pasterze. Bóg przyszedł do nich w zwykłej codzienności. My także mamy zacząć od tego miejsca, w którym jesteśmy – od biurka z komputerem czy ławki w szkole. Boże działanie jest mocniejsze w miejscu, w którym jestem codziennie, niż w miejscu niezwykłym.
Czy ta prostota ma dotyczyć także naszej modlitwy?
– Jeżeli mamy uwielbiać Boga jak Jezus, to musimy stać się prości. Jeżeli czujemy się „duchowymi arystokratami”, to trzeba się zdegradować i stać się kimś prostym w Duchu Świętym. Prostym wobec Boga. Możemy pokazać Bogu – zobacz, moje ręce są puste – stąd ten piękny modlitewny gest uniesionych rąk. W ten sposób wyrażam to, że jestem kimś, kto wszystko musi otrzymać „z góry”, od Ojca.
Nawet na modlitwie, która powinna oddawać Bogu chwałę, możemy cały czas koncentrować się na sobie…
– Tak. Jest taki popularny obrazek, na którym widnieje tron, a na tym tronie moje „ja”. To tron mojego życia. Powinniśmy się „zdetronizować” na rzecz Jezusa. To jest Jego miejsce, a nasze jest obok, tam gdzie możemy oddawać Mu cześć. Jeżeli tego nie zrobimy, spędzimy całe nasze duchowe życie w towarzystwie tylko jednej osoby – siebie. Nie jest to zbyt ciekawe towarzystwo (śmiech). Najciekawszym towarzystwem jest Jezus Chrystus.
W modlitwie nie chodzi o to, żeby było nam wygodnie, albo żeby modlitwa nam coś dawała. Nie chodzi o to, aby znaleźć najlepszy dla nas czas na modlitwę. To jest ciągłe wpatrywanie się w lustro. Musimy zmienić perspektywę i zapytać się, jakich czcicieli chce mieć Bóg. Starożytni mnisi nie pytali, który czas będzie na modlitwę najlepszy. Oni czytali słowo Boże, w którym było napisane – siedem razy dziennie oddaję Ci cześć. I robili tak, jak jest napisane.
Jak Ksiądz biskup widzi wpływ wspólnot Odnowy w Duchu Świętym na nasz kraj? Czy widać już jakieś owoce?
– W ostatnim czasie widzę bardzo krzepiące dowody na to, że ruch zaczyna wpływać na kształt chrześcijaństwa w Polsce. Mam tu na myśli wydarzenie Wielkiej Pokuty na Jasnej Górze. Inicjatywa, która wyszła ze środowisk charyzmatycznych, zaczęła ogarniać serca ludzi spoza ruchu i dotarła do ponad 100 tys. Polaków. A pokuta narodu to jest serce Biblii. To przykład sztandarowy i najbardziej obiecujący. Chciałbym, abyśmy dalej szli w tym kierunku.
Bp Andrzej Siemieniewski. Od 2006 r. biskup pomocniczy archidiecezji wrocławskiej. Profesor teologii. Opiekun wspólnot Rodzin Nazaretańskich. Ma 60 lat.