Nikt nie ma dziś wątpliwości, że ruchy charyzmatyczne zajmują w Kościele ważne miejsce. Od wielu lat mówią o tym papieże, czasem, jak Benedykt XVI, dając wręcz własne świadectwo: „Przekonałem się, że w momencie trudnym dla Kościoła, kiedy mówiło się o «zimie Kościoła», Duch Święty przygotowywał nową wiosnę, a w sercach młodych budziła się radość z faktu bycia chrześcijanami, doświadczenie żywej wiary, radość z przynależności do katolicyzmu, z życia w Kościele, który jest żywym Ciałem Chrystusa i pielgrzymującym ludem Bożym”.
Świętość i misja
Kongregacja Nauki Wiary w 2016 roku wydała list Iuvenescit Ecclesia do biskupów Kościoła katolickiego na temat relacji między darami hierarchicznymi a charyzmatycznymi dla życia i misji Kościoła. Podane w nim zostały między innymi kryteria rozeznawania darów charyzmatycznych potrzebne do tego, żeby uniknąć podążania za fałszem.
Zgodnie z dokumentem Kongregacji charyzmat zawsze musi służyć świętości w Kościele, pomnażaniu miłości i dążeniu do jej doskonałości. Powinien również angażować człowieka w misyjne głoszenie Ewangelii, stawać się bodźcem dla ewangelizacji, dla realizacji misji apostolskiej Kościoła. Nierozłącznie musi być związany z katolickim wyznaniem wiary i nie wykraczać poza to, co Kościół podaje do wierzenia, oraz z synowskim odniesieniem do papieża, jako trwałego i widzialnego źródła jedności Kościoła. Żaden charyzmat w Kościele nie może kwestionować innych charyzmatów, ma za to być gotowy do wzajemnej współpracy, ponieważ „autentyczna nowość wzbudzona przez Ducha nie potrzebuje rzucać cienia na inne duchowości i dary, aby potwierdzić samą siebie”.
Mówienie o niebezpieczeństwach czy zagrożeniach, na które w szczególny sposób podatne są ruchy charyzmatyczne, żadną miarą nie ma na celu kwestionowania ich w całości. Nie oznacza też, że wszystkie ruchy czy wspólnoty charyzmatyczne są owymi zagrożeniami skażone. Nic bardziej mylnego. Jeśli trzeba mówić o takich zagrożeniach to przede wszystkim dlatego, żeby dbać o wspólnoty w Kościele i o bezpieczeństwo ludzi wierzących tam, gdzie są oni szczególnie bezbronni.
Emocje i rozum
Bezbronność ta wynika po pierwsze ze specyfiki ruchów charyzmatycznych, polegającej na silnych emocjach, jakie dochodzą w nich do głosu. Człowiek działający pod wpływem takich emocji automatycznie ogranicza swoje rozumowanie. Czasem dzieje się to za jego zgodą, czasem bez niej.
Wątpliwości może i powinna wręcz budzić sytuacja, w której całe doświadczenie religijne człowieka redukowane jest wyłącznie do emocji. Oczywiście bez przeżyć wiara i religijność jako takie nie istnieją, ale nieustannie powinny również dochodzić do głosu wolna wola człowieka i jego rozum. Tymczasem muzyka, różnego rodzaju efekty dźwiękowe, katatonia monotonnie powtarzanych wersów czy nietypowe zachowania innych uczestników prowadzić mogą do transu czy histerii. To jest stan, w którym człowiek w łatwy sposób może stać się ofiarą manipulacji. Zdarza się również, że ludzie uczestniczący w takich przeżyciach płacą za to stanami lękowymi, rozbiciem osobowości albo po prostu od takich spotkań się uzależniają.
Lider i władza
To, czy człowiek w transie albo pod wpływem wielkiego emocjonalnego przeżycia stanie się ofiarą manipulatora, zależy już nie od tego, czy na manipulację jest odporny (bo ludzi odpornych nie ma), tylko od tego, czy taki manipulator znajdzie się w pobliżu. Tu postawić należy pytanie o liderów ruchów charyzmatycznych. Mogą być nimi ludzie dojrzali, odpowiednio uformowani, bez wewnętrznej potrzeby sprawowania władzy – wówczas nie ma czego się obawiać. Jednak trzeba być świadomym, że w ruchach charyzmatycznych wspólnota będzie dokładnie taka, jaki jest jej lider. Nad liderem zaś często nikt nie ma realnej władzy – zwłaszcza wówczas, gdy ten powołuje się na wskazania pochodzące wprost od Ducha Świętego lub na „wolę Bożą”. Jeśli lider ulegnie pokusie duchowej władzy albo uzna, że jego własna wiedza i doświadczenie są wystarczającym kryterium prawdy, wówczas wspólnota i przełożeni mogą przez długi czas nie zauważać, że zamiast do Boga prowadzi on wyłącznie do siebie samego.
Doświadczenie i autorytet
Takie zagubienie lidera wspólnoty ma swoje korzenie w innym zagrożeniu, które czyha na wszystkich chrześcijan, a szczególnie narażone na nie są właśnie grupy charyzmatyczne. Chodzi o dowartościowanie, a wręcz prymat subiektywnego doświadczenia, postawiony ponad autorytetem Kościoła czy przełożonych.
Oczywiście człowiek wszystkie decyzje ma obowiązek podejmować w wolności własnego sumienia. Nie może jednak nigdy twierdzić, że jego osobiste doświadczenie, wizja czy głos, który słyszy, jest rzeczywiście głosem Boga – zwłaszcza gdy ów „głos” każe mu stanąć w nieposłuszeństwie wobec Kościoła. Niestety zdarza się, że lider, a za nim cała wspólnota stają w opozycji do kościelnej hierarchii, kwestionują autorytet i prawo podejmowania decyzji przez przełożonego zakonnego czy biskupa, czasem wręcz odłączają się od Kościoła. Tymczasem cała długa tradycja Kościoła uczy nas, że Duch Święty działa przede wszystkim przez autorytet Kościoła. To posłuszeństwo Kościołowi było sprawdzianem mistyków, a święci uciekali przed mistycznymi doświadczeniami (które dopadały ich, jak św. Teresę Wielką, choćby w kuchni). Św. Jan od Krzyża uczył, że cokolwiek się nam zjawia, to nie jest Bóg, i jeśli się na owej zjawie zatrzymujemy, przestajemy dążyć do Boga.
Wewnętrzne doświadczenie człowieka nie jest absolutnym kryterium prawdy. Nikt nie może mieć pewności, że Bóg bezpośrednio przemówił do niego samego albo do jego duchowego przewodnika. Z pewnością zaś to, co Bóg w ten sposób „powiedział”, nie jest ważniejsze od oficjalnego nauczania Kościoła.
Wiara i rozum
Niezależnie od tego, z czego wynika to przekonanie o wizjach, objawieniach czy poznaniu prawdy przez nas samych czy przez lidera wspólnoty, zawsze musi być poddane weryfikacji przez Kościół, ale i przez rozum, bo może być zwykłą symulacją albo wręcz manipulacją. Brak odwołania się do rozumu czy wręcz jego deprecjonowanie jest błędem, który łatwo może pojawić się we wspólnotach charyzmatycznych. Jeśli równolegle do przeżyć nie prowadzi się tam formacji intelektualnej, jeśli głównym punktem odniesienia pozostają własne uczucia i samopoczucie człowieka, łatwo jest wpaść w fanatyzm czy fundamentalizm i zamienić wspólnotę katolicką w sektę.
Wyobraźnia i dystans
Wspomniane wcześniej przekonanie o bezpośrednim doświadczeniu Boga objawiającego nam pełną prawdę, z wyłączeniem sakramentów czy Kościoła, ma w Kościele swoją długą historię. Już w 172 roku w ekstazę wpadał niejaki Montanus, głoszący bliski koniec świata i uważający, że to właśnie każe mu mówić Duch Święty. Szybko znaleźli się jego naśladowcy i zaczęto mówić nawet o „mistycznej zarazie”. Czuli, że są powołani do doskonalszego życia, modlili się wprowadzając się w euforię, która miała być dowodem na prawdziwość ich doświadczeń. Wiele wieków później w Hiszpanii pojawili się tak zwani „alumbrados”, którzy również odrzucali pośrednictwo Kościoła, lekceważyli teologię, uważali się za tych, którzy mają szczególną relację z Bogiem. Porzucali pracę zarobkową, medytowali wprowadzając się w trans, a każde skojarzenie pojawiające się w transie odbierali jako wolę Boga. Kobiety nie wstępowały do zakonów, za to składały rozmaite śluby – powszechnie nazywano je „świętoszkami”. Z problemem tego ruchu poradziła sobie Inkwizycja, w dość łagodnej swojej odmianie.
Tymczasem św. Jan od Krzyża pisał tak: „Jakaś dusza doszła już do czwartego stopnia medytacji i podczas swego skupienia słyszy jakieś słowa wewnętrzne, które od razu uznaje za pochodzące od Boga; przypuszcza, że tak naprawdę jest i powtarza: „Bóg mi to powiedział, Bóg mi odpowiedział w ten sposób”. Tymczasem nie zaszło nic podobnego. Jak już to zaznaczyliśmy, to są dusze, które najczęściej mówią same do siebie. Co więcej, pragnienie tych słów i uczuć, które nurtuje te dusze, wiedzie je do tego, że same sobie udzielają tych odpowiedzi, a wyobrażają sobie, że to sam Bóg odpowiada im i przemawia do nich. W rezultacie popadają w wielkie ekstrawagancje”.
Przekonanie o objawieniu nam (czy liderowi) pełnej prawdy wynikać może z różnego rodzaju zaburzeń, z emocji, z wcześniejszych doświadczeń, może być również działaniem szatana. Człowiek zaś sam z siebie nie ma żadnych narzędzi, żeby to rozpoznać, i na tę swoją niemożność musi pokornie się zgodzić – zachowując dystans wobec produktów własnej wyobraźni.
Cuda i sakramenty
Niebezpieczeństw, które czyhają na zdrową duchowość charyzmatyczną, jest o wiele więcej i pewnie nie sposób tu wymienić je wszystkie. Z pewnością wspomnieć trzeba o nadawaniu przesadnie dużego znaczenia nadzwyczajnym łaskom i znakom, z umniejszaniem roli sakramentów. Nie może być zdrowa wspólnota w Kościele, która oczekuje cudów uzdrowienia, znaku modlitwy językami czy tak zwanych spoczynków w Duchu Świętym, traktując je jako centrum wydarzenia, przy którym Msza Święta jest jedynie „przy okazji”.
Szatan i Bóg
Nie jest również zdrowa wspólnota, która bardziej niż na Bogu skupia się na działaniu czy rzekomych słowach szatana. Szatan nie jest źródłem Objawienia. Jeśli jakikolwiek lider próbuje nauczać, odwołując się nie do słów Boga, ale do słów diabła – niezależnie w jakim celu – powinno to budzić nasz niepokój. Chrześcijanin nie słucha, a tym bardziej nie podejmuje żadnej decyzji pod wpływem głosu szatana, choćby ta decyzja wydawała nam się dobra i słuszna.
Owo skupienie na słowach szatana może również przejawiać się w straszeniu złem, doszukiwaniu się jego działania w każdej przestrzeni ludzkiego życia, przedstawianie wizji świata, w której nieustannie wystawiani jesteśmy na próbę i atakowani; świata, w którym toczy się walka dobra ze złem, a jej rozstrzygnięcie zależy od nas. To rozstrzygnięcie już się dokonało w śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa Chrystusa, a jedynym, co ma zrobić człowiek, to słowem i miłością opowiedzieć się po stronie Jezusa. To opowiedzenie się po jednej ze stron w różnych sytuacjach ludzkiego życia można nazwać walką: jest to jednak wyłącznie walka o siebie, żadną miarą zaś nie walka o świat.
Za straszeniem nieustanną obecnością szatana za naszymi plecami stoi prosta psychologiczna manipulacja. Człowiek przestraszony szuka pomocy i uzależnia się od człowieka, który tę pomoc niesie, czyli zwykle również i tego, który go wcześniej nastraszył. Ten pociesza, „egzorcyzmuje” kogoś przez wiele lat, co tydzień kropi dom wodą święconą i wyrzuca demony z kota. Najczęściej zaś w tych sytuacjach na lęki wystarczyłby przyjaciel, psychoterapeuta albo lekarz, a na duchowe bezpieczeństwo – Komunia Święta. Jeśli lider często, zamiast o Jezusie, opowiada o szatanie, proponuje egzorcyzmy z częstotliwością mycia zębów i zdaje się nam jedyną pomocą w chaosie, to powinien być dla nas poważny sygnał ostrzegawczy.
Uzdrowienia i procesy
Ostrożność zachować należy również wobec tego, co czasem wydaje się nam być najbardziej przekonujące, bo spektakularne, to znaczy wobec uzdrowień. W przypadku cudów potrzebnych do beatyfikacji Kościół prowadzi długie i skomplikowane procesy, oparte na ściśle określonych i wymagających regułach. Chodzi o to, żeby nie podać ludziom do wierzenia czegoś, co cudem nie jest, żeby nie nadużywać autorytetu Kościoła do stwierdzenia czegoś, co może okazać się nieprawdą. – Jedno nieprawdziwe świadectwo bardziej godzi w wiarygodność Kościoła niż przemilczenie znacznie większej liczby prawdziwych – tłumaczy ks. Grzegorz Strzelczyk.
W przypadku uzdrowień w czasie spotkań charyzmatycznych nikt takich badań nie prowadzi. Co więcej, nie sprawdza się nawet tego, czy efekt „uzdrowienia” jest trwały, czy był wynikiem silnego przeżycia, sugestii, efektu placebo czy tym podobnych zjawisk, wytłumaczalnych medycznie. Nawet jeśli efekt „uzdrowienia” ustąpił, nikt nie przyjdzie zgłosić reklamacji: po pierwsze często nie ma dokąd, a po drugie obawiać się będzie oskarżenia o to, że to jego wina, bo wykazał się małą wiarą.