Nie będę oszukiwał: zdarza mi się bywać w niedzielę w galeriach handlowych, choć to sytuacje naprawdę wyjątkowe. Nie mam jednak nic przeciwko temu, by w pierwszy (czy aby na pewno?) dzień tygodnia centra były zamknięte, ale zdaję sobie sprawę, że wielu Polaków taki pomysł odbiera jako zamach na ich wolność. Tyle tylko, że cenę tej wolności płaci około 1,3 mln osób, głównie kobiet, które muszą przychodzić do pracy w niedzielę oraz dni świąteczne. To ich bierze w obronę proponowana ustawa, bo niedziela to, biorąc pod uwagę m.in. obowiązki szkolne dzieci, najdogodniejszy moment na spędzanie czasu z rodziną. – Według sondaży społeczeństwo w tej sprawie podzieliło się idealnie na pół – mówi Alfred Bujara z „Solidarności”. A to w obecnych warunkach politycznych niemalże uwertura do kolejnej awantury.
Zgodnie z obywatelskim projektem, pod którym podpisało się ponad pół miliona osób, zakaz handlu w niedzielę miałby dotyczyć większości sklepów. Wszystkie mogłyby jednak być otwarte w dwie niedziele przed Bożym Narodzeniem, ostatnią niedzielę przed Wielkanocą, a także w ostatnie niedziele stycznia, czerwca i sierpnia oraz pierwszą niedzielę lipca. Zakupy bez przeszkód można będzie za to robić m.in. w małych sklepikach, na stacjach benzynowych, w piekarniach, kwiaciarniach czy aptekach.
Za, a nawet bardzo
– Każdego dnia otrzymujemy pytania od pracowników handlu, chcą wiedzieć na jakim etapie znajdują się prace nad ustawą. Pytają, bo warunki pracy w ich branży należą do najgorszych na rynku, a ograniczenie handlu w niedzielę ma szansę je poprawić – mówi przewodniczący Sekcji Krajowej Pracowników Handlu „Solidarności”. W marcu wszyscy zainteresowani usłyszeli dobrą wiadomość. Rząd poparł obywatelski projekt, choć nie bez uwag. Te nie dotyczyły jednak samej idei, a sposobu jej realizacji. – Cieszymy się, że w stanowisku rady ministrów nie znalazła się rekomendacja dotycząca liczby niedziel w miesiącu, w których handel miałby być ograniczony. To bardzo ważne, bo w ostatnich tygodniach pojawiały się niepokojące wypowiedzi polityków obozu rządzącego, zgodnie z którymi ograniczenia miałyby dotyczyć tylko części niedziel – komentuje Alfred Bujara. Chodzi m.in. o wypowiedź wicepremiera Mateusza Morawieckiego. – Moje osobiste stanowisko jest takie, że ten handel powinien zostać ograniczony. A w jakim zakresie? Tu jestem jak najbardziej otwarty na różne formy kompromisu; czy jedna niedziela, czy dwie niedziele, czy trzy niedziele. Może dwie byłoby dobrze – powiedział minister rozwoju i finansów. – Chętnie podpisałabym się pod całkowitym zakazem handlu w niedziele i święta – powiedziała z kolei minister Elżbieta Rafalska. Dodała jednak, że konieczne jest umiejętne wprowadzenie tych przepisów. – Musimy sobie otwarcie powiedzieć, że nasze niedobre przyzwyczajenia narastały przez wiele lat funkcjonowania handlu w dotychczasowej formule – stwierdziła minister rodziny, pracy i polityki społecznej.
Głos w obronie pełnej puli zabrali też polscy biskupi, a na pierwszym planie wcale nie znalazły się argumenty religijne. Dla biskupów najważniejsze jest dobro osób, które w niedziele i święta muszą iść do pracy. „Nie mamy wątpliwości, że ciągle stoimy przed nową szansą przeżywania niedzieli w całej wspólnocie naszego społeczeństwa jako dnia wzmocnienia sił i odpoczynku, odrodzenia zagubionych więzi rodzinnych i społecznych” – czytamy w oświadczeniu biskupów.
Problem w tym, jak do takiej rewolucyjnej zmiany przekonać ludzi patrzących na problem tylko z perspektywy klienta, dla którego otwarte w niedzielę galerie handlowe to coś oczywistego. Ignorowanie ich głosu to droga donikąd, co pokazał konflikt, jaki wybuchnął w ubiegłym roku przy okazji propozycji zmian w ustawie antyaborcyjnej. Wówczas brak dialogu społecznego poskutkował tym, że ochrona życia nienarodzonych nie została zwiększona, a poparcie dla idei pro life spadło. Trzeba z tego wyciągnąć wnioski.
Nie naśladujmy Węgrów
Sześć lat temu ks. Bogusław Wolański z Legnicy wraz z grupą członków stowarzyszeń katolickich, związkowców i dziennikarzy założył Społeczny Ruch Świętowania Niedzieli. – Prawo jest ważne, ale wszystko zaczyna się od zmiany mentalności – mówi. – Polska jest krajem chrześcijańskim, ale przecież ktoś do tych galerii w niedziele przychodzi. A skoro tylko połowa z nas uważa, że centra handlowe powinny być wtedy zamknięte, to oznacza, że przed nami wszystkimi sporo pracy. Wie o tym też Alfred Bujara z „Solidarności”. – Niby zdania są podzielone, ale kiedy zbieraliśmy podpisy pod obywatelskim projektem ustawy, to tylko raz na 50, a może nawet 100 przypadków trafiał się ktoś, kto zdecydowanie sprzeciwiał się zamykaniu sklepów w niedzielę. Mimo to nie chcemy robić Polakom terapii szokowej, dlatego zaproponowaliśmy rozwiązania mniej radykalne od tych, które obowiązują chociażby w Niemczech.
– O ile nasi zachodni sąsiedzi są przyzwyczajeni, że w niedzielę i święta większych zakupów nie zrobią, o tyle generalnym trendem w Europie jest liberalizowanie zasad dotyczących funkcjonowania handlu – mówi Mateusz Walewski, starszy ekonomista w firmie PwC. – We Francji teoretycznie obowiązuje ogólny zakaz, ale przewidziano od niego… 500 wyjątków, więc jest on praktycznie nieodczuwalny – wyjaśnia.
Z tego trendu wyłamali się Węgrzy, którzy w 2015 r. wprowadzili zakaz handlu, z którego po roku się wycofali. Z woli samych obywateli. – Na Węgrzech osiągnięto efekt krótkotrwały, a nam przecież nie o to chodzi – mówi ks. Bogusław Wolański. – Na dłuższą metę potrzebujemy odpowiedniej formacji, czyli budowania w ludziach chrześcijańskiej tkanki, a także przypomnienia czym jest niedziela i jak ją świętować. Jak zawsze przyda się dobry przykład. Jeśli jako chrześcijanie pokażemy, że niedzielne zakupy to nie jest obowiązkowy punkt programu, to może nam się udać. Ale to wszystko co możemy zrobić, a na efekty przyjdzie nam pewnie trochę poczekać…
Metoda małych kroków
Argumentem przeciwko ograniczaniu handlu w niedzielę jest ekonomia. – Zmiany zawsze generują koszty, ale w tej sytuacji nie mówimy o skutkach w skali makro – wyjaśnia Mateusz Walewski. – Sama branża wcale nie musi odczuć istotnych strat, bo handel przeniesie się na inne dni tygodnia. Po kieszeni dostaną za to ci wszyscy, którzy pracują wokół handlu, m.in. punkty usługowe, restauracje, firmy eventowe czy ochroniarskie. Szacujemy, że skutki mogą dotknąć 36 tys. pracowników i spowodować spadek przychodu w handlu i branżach pokrewnych w wysokości 10 mld zł. Nie jest to katastrofa, ale warto wiedzieć o potencjalnych konsekwencjach tej zmiany – mówi ekspert PwC.
Co ciekawe z doświadczeń węgierskich wynika, że zamknięcie sklepów w niedzielę wcale nie musi odbić się gospodarczą czkawką: według ekspertów ograniczenia nie spowodowały ani spadku sprzedaży, ani spadku zatrudnienia, a niedzielne zakupy przeniosły się do internetu (więcej pisaliśmy o tym w „Przewodniku Katolickim” 27/2016).
– To dobry czas na zmiany, bo bezrobocie jest rekordowo niskie – mówi Alfred Bujara. I wspomina: – W 1989 r. słyszałem, że potrzebujemy 10 lat by dogonić Zachód. Fajnie, myślałem, będę wtedy przed czterdziestką. Od tamtego czasu minęło 27 lat i co? Nadal słyszymy, że musimy gonić i to jeszcze przez kilka dekad. Nie ma na co czekać.
Według minister Elżbiety Rafalskiej prace nad ustawą mogą potrwać trzy lub cztery miesiące, co oznacza, że zmiany mogą zacząć obowiązywać pod koniec roku. – Może powinniśmy wprowadzić rozwiązania na próbę, np. zamknąć sklepy w jedną niedzielę w miesiącu? Albo tak jak w Wielkiej Brytanii, wprowadzić zakaz handlu tylko do pewnej godziny – proponuje Mateusz Walewski. Podobną propozycję znajdujemy też w stanowisku rządu: warto rozważyć etapowe wprowadzanie zmian, co pozwoliłoby na bieżącą analizę skutków społecznych i ekonomicznych nowych rozwiązań.
– Przekonuje mnie metoda małych kroków – mówi ks. Bogusław Wolański. – Na początek może to być jedna czy dwie niedziele w miesiącu. To wystarczy, żebyśmy się przekonali, że jest życie poza galeriami handlowymi. A wtedy sami będziemy chcieli więcej – przewiduje. To najlepsza droga do celu, jakim jest zamknięcie dużych sklepów w niedziele i święta. Może nie gwarantuje pełnego sukcesu od razu, ale daje szansę na to, że pracownicy handlu będą mogli cieszyć się wolnymi niedzielami dłużej niż na Węgrzech. A przecież o to w tej zmianie chodzi.