Jest Siostra autorką książki O sytuacjach bez wyjścia w etyce, uhonorowaną nagrodą im. ks. Józefa Tischnera, a także najnowszej Bioetyka. Anatomia sporu. W swoich publikacjach dotyka Siostra spraw nierozwiązywalnych…
– Dylematy moralne niekoniecznie są nierozwiązywalne. Trzeba odróżniać sytuacje, w których nie potrafimy wskazać słusznych odpowiedzi od takich, w których te odpowiedzi właściwie znamy, ale są one dla nas ogromnie trudne do przyjęcia. Z faktu istnienia rozbieżnych opinii co do pewnych kwestii też wcale nie wynika, że są one nierozwiązywalne. Jedna ze stron sporu może się po prostu mylić. Nie uważam się żadną miarą za specjalistę od trudnych do rozstrzygnięcia problemów. Odróżnijmy sferę praktyczną od teoretycznej, mądrość życiową od wiedzy. Etyk-ekspert to nie jest najszczęśliwsze określenie, ponieważ wiedza na temat teoretycznego rozstrzygnięcia trudnych problemów nie jest równoznaczna z umiejętnością wprowadzenia tych rozwiązań w życie. Nawet jeśli na płaszczyźnie teoretycznej przyjmiemy tego typu określenie – podobnie jak we wszelkich dziedzinach wiedzy, to po pierwsze etyk-ekspert nie zna prostych odpowiedzi na wszystkie pytania (bo życie jest bardziej złożone niż teoria), po wtóre zaś, nie jest ideałem, który przedstawia pewien porządek normatywny, uznawany za słuszny i równocześnie prawie w stu procentach te wszystkie normy wprowadza w życie. Któż z nas jest tak mądry albo tak zarozumiały, żeby mógł powiedzieć, że to mu się udaje?
To dobre pytanie: czy etyk, który jest specjalistą od pewnych teorii, musi to wprowadzać w życie?
– Powiedzmy raczej tak: powinien, zważywszy na spójność przekazu i uczciwość wobec tych, którym określone normy głosi. Niestety, nie jest wykluczone, że etyk nieszczędzący innym mądrych rad będzie w rzeczywistości totalnym draniem. Tak się niestety zdarza, a najlepszymi demaskatorami tego typu moralnej hipokryzji są często młodzi ludzie, którzy z reguły bacznie przyglądają się nauczycielom moralności. Kiedy odkryją, że zachowanie wychowawcy nie koresponduje z tym, co głosi, bywają niemiłosierni (i słusznie!), dobrze jednak, by zdawali sobie sprawę, że ludzie idealni pod względem moralnym nie istnieją. Nie zawsze udaje nam się zrealizować własne moralne ideały, nie jesteśmy automatami – jesteśmy wolni, a nasza wola bywa słaba. W bezprecedensowych sytuacjach trudno nam odczytać moralną słuszność działania, popełniamy błędy.
Czy te bezprecedensowe sytuacje są też bezkompromisowe? To znaczy: czy one sprawiają, że nie da się osiągnąć kompromisu? Siostra twierdzi, że kompromis jest pewnym sposobem rozwiązywania problemów, a mnie uczono, że gdy następuje kompromis, wszystkie strony sporu przegrywają.
– Kompromis jest przegraną, bo żeby go osiągnąć, każda ze stron musi z czegoś zrezygnować. Kompromis żadnej ze stron w pełni nie zadowala, dlatego kompromisy bywają krótkie. Obowiązująca w Polsce ustawa aborcyjna była wyrazem takiego właśnie kompromisu. Ponieważ w kwestiach moralnych kompromisu w istocie nie ma, kompromis prawny nie wpłynął na zmianę stanowisk moralnych. Ustawa aborcyjna dla jednych jest zbyt liberalna, a dla drugich zbyt konserwatywna, dlatego też nadal jest przedmiotem sporu. Sytuacja bezprecedensowa to nie to samo co kompromis – mianem bezprecedensowego nazywamy takie zdarzenie, które wcześniej nie miało miejsca. Takich bezprecedensowych sytuacji i problemów nie szukamy, raczej to one „dopadają” nas. Są trudne, bo kiedy się pojawiają, nie mamy żadnego wzoru, do którego moglibyśmy się odwołać. W pewnym sensie każdy problem moralny, z którym przychodzi nam się zmierzyć, jest bezprecedensowy, bo nie ma dwóch identycznych pod względem moralnym sytuacji. Nikt nie jest nas w stanie w podejmowaniu decyzji moralnych zastąpić – sami zmagamy się z ich podjęciem, opierając się na wiedzy moralnej i własnym doświadczeniu. Normy moralne są ogólne, podejmowany przez nas trud moralnego rozumowania polega na odniesieniu ich do naszych szczegółowych, niepowtarzalnych sytuacji. Ostatecznie we własnym sumieniu wydajemy sąd o słuszności, względnie niesłuszności, działania. Radzimy się wprawdzie drugich, pytając ich o to, co zrobiliby na naszym miejscu, ale jednocześnie wiemy, że oni nigdy nie będą na naszym miejscu. Słuchanie rad drugich wcale nie jest takie łatwe, umiejętne korzystanie z rad drugich jest elementem cnoty roztropności.
I tak zrobi swoje.
– Cała sztuka korzystania z rad udzielanych nam przez innych polega na tym, żeby odnaleźć to, co w mojej sytuacji jest podobne do „miejsca”, z którego ktoś udziela nam rady, a co nie, i skorzystać z tego, co jest podobne, a nie próbować powielać tego, co jest niepodobne.
Dlaczego jest tak, że są pewne tematy, które w debacie publicznej żyją i powracają i nawet jak jesteśmy nimi zmęczeni – sama Siostra mówiła w tym kontekście o in vitro – to one powracają niczym chimera – co się im odrąbie jedną głowę, to odrastają kolejne? Niby etycy dają odpowiedzi na pytania, a one i tak wracają.
– To zależy od wielu czynników. Dyskusja nad problematyką in vitro mogłaby się wydawać wyciszona, a potem przychodzi czas wyborów i znów powraca jako element biopolitycznych sporów. Czasem jakiś problem moralny związany z postępem biomedycyny wydaje się już rozwiązany, a jednak powraca wraz z nowymi możliwościami zastosowania. Każde pokolenie na nowo musi zmagać się z pytaniem o to, jak dobrze żyć – pytanie Sokratesa wciąż jest aktualne. Nie potrafimy uczyć się na błędach drugich, a na pytanie o dobro moralne odpowiadamy w zmieniających się warunkach. Amerykański bioetyk Leon Kass napisał w roku 1997 artykuł o moralnych aspektach klonowania człowieka (The Wisdom of Repugnance) – w artykule zwrócił uwagę na fakt, że to kolejna faza debaty nad klonowaniem (pierwsza miała miejsce ponad dwadzieścia lat wcześniej po udanym sklonowaniu żab), a to, co ją różni od poprzedniej, to zupełnie inny kontekst historyczno-kulturowy: małżeństwo nie jest już uważane za zasadniczo trwały związek, związki homoseksualne nie są potępiane, in vitro stało się metodą przychodzenia ludzi na świat, samotne matki nie są nikim wyjątkowym. Odpowiadamy niby na to samo pytanie o klonowanie człowieka, ale w zupełnie innym kontekście.
Czyli etyka odpowiada zawsze na te bieżące wydarzenia? Na precedensy, które się pojawiają?
– Etyka jest zawsze – jeśli mówimy o próbie rozstrzygania szczegółowych problemów – „o krok do tyłu” w stosunku do nowych rozstrzygnięć technologicznych. To nie znaczy, że wobec pojawiających się nowych problemów etycy są zupełnie bezradni, jak twierdzą postmodernistyczni przedstawiciele tzw. końca etyki. Etyka dysponuje systemem wartości i wypracowanymi, ogólnymi normami. Przyjmuje też określone rozumienie człowieczeństwa, od którego zależy ostatecznie, co uznawane jest za dobre dla człowieka. Nie jest zatem tak, że kiedy pojawia się nowy problem, etycy dyskutują o nim jak gapie o wypadku samochodowym, co zarzucają im wspomniani wyżej przedstawiciele „końca etyki”. Nowe wyzwania wymagają nowych odpowiedzi, polegających na tym, że w świetle tego, co już odkryliśmy, czego doświadczyliśmy, staramy się zinterpretować nowe problemy. Nie zawsze potrafimy je przewidzieć, co nie znaczy, że etyce brak narzędzi do ich rozstrzygania
W jednym z wywiadów dla „Tygodnika Powszechnego” powiedziała Siostra, że nie ma na świecie człowieka, który nie miałby dylematów moralnych.
– Tak też myślę – życie nie szczędzi nam moralnych problemów, nikt z nas nie jest zwolniony z trudu podejmowania moralnych wyborów. Wyjątkiem byłby ktoś pozwalający innym decydować za siebie, wtedy jednak rezygnowałby z czegoś, co jest głęboko ludzkie – rozumnego i wolnego działania.
Mógłbym wystawić Siostrę na próbę i zapytać: a co z Jezusem, który też był człowiekiem?
– Ale był też Bogiem. Znał odpowiedzi, których my nie znamy. Nie miał też problemu ze słabą wolą.
A gdy człowiek żyje w dużej indoktrynacji, np. religijnej? Mam na myśli na przykład fanatycznych muzułmanów, ale przecież również fundamentalistyczne grupy chrześcijańskie. Takie osoby też nie mają dylematów moralnych?
– Może mają inne. Człowiek ślepo posłuszny, rezygnujący z moralnego rozeznawania i podejmowania osobistych decyzji pozbawia sam siebie tego, przez co jest podobny do Boga: rozumności i wolności. Przecież to Bóg uczynił człowieka rozumnym i wolnym. Gdzie indziej objawia się rozumność i wolność człowieka, jak nie właśnie w sferze moralnej? Człowiek ślepo posłuszny zachowuje się jak automat, ktoś, kto go do takiego zachowania zmusza, narusza jego fundamentalne, moralne prawa.
Wolność jest potrzebna, by zaistniała moralność.
– Bez wolności nie ma moralności ani odpowiedzialności. „Zaprogramowany człowiek” działałby jak żeton wrzucony do automatu. Nasza moralność nie jest jednak zaprogramowana – z mozołem szukamy odpowiedzi na nękające nas pytania.
Jak Kościół może włączyć się w debatę publiczną, żeby na temat kwestii etycznych, bioetycznych być na czasie? W kwestii in vitro, przynajmniej w Kościele w Polsce było to o kilkanaście lat za późno. Czy to kwestia naukowej kwerendy, posiadania w swoim gronie autorytetów naukowych, które by wspierały Kościół?
– Debata na temat „in vitro” była od lat prowadzona w Polsce przez związanych z Kościołem ludzi, ale pozostawała w obrębie teologicznych i filozoficznych fakultetów, także konferencji, na których spotykało się dość nieliczne grono. Temat nie przedostał się do świadomości publicznej. Dyskutowanymi społecznie problemami odnoszącymi się do ochrony życia były głównie aborcja i eutanazja. Może powodem takiego stanu rzeczy było to, że problematyka in vitro jest dość złożona i wymaga więcej wiedzy. Nie jestem przekonana co do tego, że najlepszym miejscem na przekazywanie tej wiedzy jest homilia w czasie Mszy św., biologiczne detale na temat wspomaganego rozrodu człowieka to raczej lekcje biologii, a nauczanie Kościoła na temat kwestii bioetycznych winno być przekazywane na katechezie, nie tylko tej szkolnej, także na katechezie dla dorosłych, kursach przedmałżeńskich itd. To sytuacje, w których można zadawać pytania, wyjaśniać wątpliwości, a nawet spierać się z przekazującymi naukę Kościoła. Zależy nam przecież na dojrzałych wyznawcach, czyli takich, którzy rozumieją moralne przesłanie Kościoła, potrafią wskazać racje za przyjęciem określonego stanowiska. Żeby taką dojrzałość osiągnąć, potrzeba wiedzy i czasu na jej przemyślenie. Za moralnym przesłaniem Kościoła w kwestiach bioetycznych stoją nadto racje, które nie mają czysto religijnego charakteru – są racjonalne, a więc możliwe do przyjęcia również dla tych, którzy nie są ludźmi wierzącymi. To ważne, bo jeśli Kościół broni określonych stanowisk w dyskusji na temat obrony życia, włączając się w szeroką debatę społeczną, nikogo nie indoktrynuje, broni ludzkiego życia, którego wartość nie jest uzasadniana jedynie w kategoriach religijnych. Winniśmy, jak sądzę, pokazywać tę wartość bardziej w sensie pozytywnym, wskazywać piękno ludzkiego życia wraz z całym dramatyzmem jego przemijania, nie koncentrować się jedynie na sformułowanej w sposób negatywny normie „nie zabijaj”. Może jeśli w szczególny sposób młodym ludziom będziemy wskazywali na różnorodne wymiary tego życia i uda nam się ich przekonać jak jest ono cenne, nie będą aborcji, eutanazji czy zapłodnienia in vitro uznawali za opcje możliwe do przyjęcia.