Logo Przewdonik Katolicki

Franciszek nie robi niczego nowego

Małgorzata Bilska
fot. Grzegorz Galazka/East News

Na pierwszy synod w Jerozolimie Piotr zwołał przecież apostołów, starszych i braci, a w tym zbiorczym terminie mieszczą się też siostry. To nie byli ludzie mający święcenia! – rozmowa z kard. Grzegorzem Rysiem

Przez cały miesiąc uczestniczył Ksiądz Kardynał w obradach synodu biskupów na temat synodalności w Rzymie. Już na poziomie nazwy pojawia się pierwszy problem, bo w spotkaniu uczestniczyli nie tylko biskupi. Zatem dopytam: czy to na pewno synod biskupów?
– To, co się wydarza aktualnie w Kościele łacińskim, czyli synod o synodalności, jest XVI Synodem Biskupów. To było tysiąc razy podkreślane, zarówno przez papieża Franciszka, jak i przez sekretariat synodu, a więc kard. Mario Grecha i kard. Jeana-Claude’a Hollericha itd., a także przez wszystkich, którzy bezpośrednio za synod odpowiadają. Synod biskupów jest instytucją powołaną do życia przez papieża Pawła VI; nawiązuje ona do całej tradycji Kościoła, również – wschodniej.
W debacie na temat synodalności często odwołujemy się właśnie do doświadczeń Kościołów wschodnich (zarówno katolickich, jak i prawosławnych), które na obradach w Rzymie miały przedstawicieli. Prezentowali oni swoje doświadczenie synodalności. Jest to w sensie ścisłym synodalność biskupia. Ich model synodu jest bardzo zbliżony do tego, co w Kościele łacińskim ma miejsce np. na poziomie konferencji episkopatów. To bardzo podobne struktury. Pozostaje jednak wielkie pytanie o to, w jaki konkretny sposób może być w Kościele reprezentowana jego absolutna większość, czyli ludzie świeccy?

Od 60 lat „uśpiony olbrzym” budzi się i nic…
– Wróćmy do Soboru Watykańskiego II. Kiedy on mówi o Kościele, używa kategorii: Lud Boży, wspólnota oraz (w pięknej definicji z konstytucji Lumen gentium) „sakrament wspólnoty”. We wszystkich tych sformułowaniach punktem wyjścia jest fakt, że wszyscy jesteśmy ochrzczeni. To jest źródło naszej podstawowej godności. Jesteśmy sobie równi w Kościele dlatego, że jesteśmy ochrzczeni. Chrzest wprowadza nas we wspólnotę, ale czyni też za nią odpowiedzialnymi. Każdego na swoją miarę; w miejscu, które zajmuje, w którym żyje. W jego unikalnym powołaniu, w jego charyzmatach, posługach, działaniach i różnych uposażeniach od Ducha Świętego. Każdy ma być też aktywny. Aktywnie uczestniczyć w życiu wspólnoty.
Sobór przypomniał także – i podkreślił – że Lud Boga nosi w sobie sensus fidei albo sensus fidelium, co tłumaczy się jako „zmysł wiary”. Wszystko to pokazuje, że nie ma znaku tożsamości między Ludem Boga a papieżem i biskupami. Nie ma też jednak, z drugiej strony, opozycji Ludu wobec papieża i biskupów.
Jeśli chodzi o papieża, to my bardzo konkretnie wiemy, na czym polega jego miejsce i rola w Kościele. W przypadku biskupów, pojedynczo i razem (tzw. kolegialność), też wiemy, w jaki sposób ich rola jest realizowana. Natomiast jak realizowany jest synodalny wymiar Kościoła w odniesieniu do ludzi świeckich? Wszyscy stanowimy jedną wspólnotę. Ona jest wciąż w drodze wiary. Idziemy nią razem. Ale jak to nasze „razem” się wyraża? Przez jaką konkretną strukturę? Do dziś nie ma na to odpowiedzi… Być może z tego powodu, że najpierw musimy się nawrócić na synodalne myślenie. Dopiero wtedy uda się skutecznie poszukać struktur. Jak na razie ich jeszcze nie ma, albo są, lecz nierzadko uśpione (np. rady duszpasterskie czy ekonomiczne na każdym z poziomów Kościoła).

Stąd – jak rozumiem – pojawiła się konieczność poszerzenia składu uczestników synodu biskupów o członków Kościoła, których problem dotyczy?
– Synod stanowią przede wszystkim biskupi. Dobrze jednak, że nie dyskutują jedynie sami ze sobą. Są z nimi ludzie świeccy, osoby życia konsekrowanego itd. Biskupów jest jednak zdecydowana większość. Na sali było nas 350 osób, z czego 74 katolików „nie-biskupów”, 14 „delegatów braterskich” z innych Kościołów chrześcijańskich. Biskupi stanowili 75 proc. uczestników. Grupą najmniej liczną byli księża. To też nie jest dobre, ich reprezentacja była minimalna. Wszyscy członkowie wspólnoty spoza kolegium biskupów byli traktowani poważnie, co widać po tym, że mieli prawo głosować nad końcowym dokumentem, wypowiadać się na tych samych zasadach co biskupi itd.

To jest nie do pojęcia dla niektórych. Słychać głosy typu: „Ludzie świeccy mają kontrolować biskupów?”, „Od kiedy owce mówią do pasterza?”, „Po co ich zapraszać na synod biskupów?”.
– Owce „mówią” do pasterza od zawsze, odkąd Jezus ustanowił tę owczarnię! Choć znów, w zdecydowany sposób przypomniał o tym 60 lat temu Sobór Watykański II. Co do innych form „zgromadzenia”, to dopiero jesteśmy w procesie dochodzenia do nich.

Czyli na razie ustalamy, czym jest synodalność?
– Myślę, że nikt nie ma wątpliwości co do tego, czym jest synodalność. Najprościej da się ją oddać pojęciem: WSPÓLNOTA. To jest wspólnotowy wymiar Kościoła. Wspólnota nie może być zredukowana do jakiegoś jednego grona.

Synodalność to nasza „wspólnota w działaniu”?
– Wspólnota w misji. Tak, to jest definicja Kościoła. W taki sposób definiuje Kościół niezwykle ważny List Dykasterii Nauki Wiary z 2016 r. Iuvenescit Ecclesia (podpisany jeszcze przez kard. Gerharda Muellera). Kościół jest tam określony jako „tajemnica wspólnoty w misji”. Słowo „tajemnica” podkreśla, że wspólnota Kościoła nie jest jakąkolwiek zbiorowością ludzi. Ma w sobie wymiar misteryjny, ponieważ działa w niej Łaska, Duch Święty. Jest w niej Jezus Chrystus.
W czasie obrad wciąż wracały dwa ważne pojęcia: „dochodzenie do decyzji” i „podejmowanie decyzji”. Nasz Kościół jest hierarchiczny. Jest też Piotrowy i kolegialny. To oznacza, że w bardzo wielu miejscach podjęcie decyzji jest zarezerwowane dla papieża, dla kolegium biskupów lub dla biskupa – ordynariusza danej diecezji. Ale to wcale nie znaczy, że papież, kolegium czy biskup ordynariusz samotnie i w izolacji muszą dochodzić do decyzji. W procesie synodalnym szukamy form i struktur dochodzenia do decyzji. I nikt nie ma wątpliwości, że tym, kto ją ostatecznie podejmie, będzie kompetentny autorytet. Ale cały proces dochodzenia do tej decyzji uwzględnia doświadczenia, głosy, perspektywy innych ochrzczonych. Papież najwyraźniej chce posłuchać każdego, zanim decyzję podejmie. Dlatego zwołał synod.

Brzmi jak oczywistość.
– Rodzą się tutaj kolejne pytania o wszystkie obszary decydowania, zarządzania, autorytetu w Kościele, które nie wymagają żadnych święceń.

Czyli nie są zarezerwowane dla kapłanów. Tymczasem decydują oni o wszystkim zwyczajowo, co jest jednym z objawów klerykalizmu.
– Dlatego bardzo potrzebujemy dziś takiej refleksji. Nigdy dotąd jej nie podjęliśmy. A powinna nas do niej prowokować nasza własna eklezjologia, wyrażona dokumentami Vaticanum II. Dodam, że jest to eklezjologia, która przywraca pierwotny porządek. Zrywa nie z Ewangelią tylko z Kościołem jako wyłącznie (!) monarchią – to znaczy modelem, którego w Ewangelii nie ma. Nigdy nie było.

Monarchia to kalka z rządów świeckich. Czyli to, co dzieje się na synodzie, od dawna było w kościelnych dokumentach?
– W Nowym Testamencie. Problemem nie jest „teoria”, lecz praktyka. Nawykliśmy do tego, że decydując o czyichś ważnych, życiowych sprawach – a mówimy tu o ludziach dorosłych, nie o dzieciach – nie pytamy go o zdanie. Czego ludzie chcą? Czego potrzebują? Na synodzie nawet katalogowaliśmy grupy, których w Kościele nikt raczej do tej pory nie pytał o zdanie! W żadnej sprawie, nawet w ich własnej. To są m.in. ubodzy, którym pomagamy, ale nierzadko nie traktujemy ich właściwie. Nie pytamy ich np., co sami mają do zaoferowania Kościołowi. Podobnie osoby z niepełnosprawnościami. Ale także ludzie młodzi. Traktujemy ich jako adresatów naszych działań, serwujemy różne programy. Synod mówi: nie da się robić rzeczy „dla” młodych, można je robić „z młodymi”. Jeśli „dla nich”, to wyłącznie „z nimi”.
Kolejna grupa to kobiety. Pierwszy głos, jaki padł na synodzie na ten temat, był mocny. Z ust kobiety… Mówiła: mam doktorat z teologii, ale nikt nie chce mnie zatrudnić. Już to, że ja, kobieta, mogłam studiować, było wydarzeniem. Musiałam się przebić. Zrobiłam magisterium, doktorat. Ale jeśli uczelnia katolicka szuka pracownika i ma wybór między kobietą a księdzem lub świeckim mężczyzną na tym samym stopniu kompetencji zawodowych, wybierze jego. Ja nie znajdę pracy, bo… jestem kobietą.
Jest w Kościele ogromne grono ludzi, wielkie grupy, które są bardzo głęboko wierzące, w autentycznej relacji z Bogiem, z charyzmatami od Ducha Świętego, z wykształceniem, ale nikt ich nie pyta o zdanie. Decyduje się ponad ich głowami. A mówimy o nich, że noszą w sobie sensus fidei…

Gdyby na synod biskupów nie zaproszono świeckich, sióstr zakonnych, kobiet i młodych, znowu by ich opisywano, decydowano o nich, ale bez nich. Takie podejście ma różne nazwy: protekcjonalizm jest tu najsłabszy. Słuchając głosów krytyków, przeczytałam podstawowy dokument na temat synodu – list motu proprio Apostolica solicitudo z 1965 r., którym Paweł VI powołał do życia synod biskupów. Było to jakby ciało doradcze (miało pomagać w reformie Kościoła itp.). I odkryłam, że nigdy w historii nie było synodu biskupów, w którym braliby udział tylko biskupi. Paweł VI wymienił tam cztery grupy uczestników, jedną z nich stanowi dziesięciu zakonników. A każdy papież, kiedy to „uzna za stosowne – powiększa liczbę członków Synodu Biskupów, powołując, czy to Biskupów, czy Zakonników, którzy reprezentują Instytuty Zakonne, czy wreszcie biegłych mężów kościelnych, aż do liczby stanowiącej 15 procent członków”. Po 60 latach, w czasie których Kościół zdecydowanie – w teorii – potępił dyskryminację kobiet, docenił aktywność świeckich, zwiększenie puli do 25 proc. może dziwić? Taki był plan Pawła VI.
– To nie jest tak, że Paweł VI wymyślił synodalność. Jeśli ktoś bardzo chce ją kwestionować, będzie miał problem nie z nim, lecz z Panem Jezusem i św. Piotrem. Weźmy Ewangelię św. Łukasza. Jezus wysyła Dwunastu. Potem siedemdziesięciu dwóch. Z tym samym orędziem. Być może do innych środowisk, ale z misją, która jest udziałem w tej samej Misji Jezusowej. I On naprawdę nie pyta Dwunastu, czy może posłać kogoś oprócz nich. To nie jest tak, że kiedy ich wybrał, włożył na nich ręce i uposażył, to już nikt inny nie będzie posłany. Że ich zadanie jest im zastrzeżone. Przeciwnie, Dwunastu musi się ucieszyć posłaniem 72 uczniów! Bo Jezus mówi „żniwo wielkie, ale robotników mało”. A nie obrażać się: „Zabrano nam kompetencje!”, „Wyrwano spod naszego wpływu cały obszar duszpasterstwa!”. Tu nic takiego nie zachodzi. To, co robi synod, jest Jezusowe. Piotrowe i Pawłowe, obecne w Biblii, w Dziejach Apostolskich.
Na pierwszy synod w Jerozolimie Piotr zwołał przecież apostołów, starszych i braci, a w tym zbiorczym terminie mieszczą się też siostry. To nie byli ludzie mający święcenia! My wielu rzeczy nie pamiętamy; nie wiemy. Może częściowo dlatego, że niektóre tłumaczenia Biblii inaczej rozkładają przecinki w Dziejach Apostolskich…

Oooo. Gdzie?
– W wielu lekcjach Dziejów tekst brzmi „starsi, bracia”. U nas nie ma przecinka, jest: „starsi bracia”. To znaczy… prezbiterzy.

Tak jest w Biblii Tysiąclecia?
– W lekcjonarzu.

Dochodzę do wniosku, że opór wobec synodu ma dwie fundamentalne przyczyny. Pierwszą jest lęk przed utratą klerykalnych prerogatyw, które narosły z wiekami. Wcale ich nie było na początku. Druga to niewiedza na temat Ewangelii i zmian, jakie już wprowadził Sobór Watykański II. Mamy nieaktualną wiedzę, przedsoborową mentalność. Bo Franciszek nie robi nic nowego! Ewangelię i aktualne dokumenty Kościoła wciela w praktykę. Prawie nikt z katolików w Polsce nie wie, że jego Kościół od trzech pokoleń potępia grzech dyskryminacji kobiet! To Jan Paweł II poprawił kościelne błędy w… interpretacji Biblii, które posłuszeństwo kobiet i tezę o byciu jednostronną pomocą dla mężczyzn wprost uzasadniały wolą Boga. Wybiórczo cytuje się teorię, mówiąc o macierzyństwie i rodzinie, a milcząc o równości. Tak powstaje wrażenie, że Franciszek robi rewolucję.
– To są stare struktury myślenia, albo raczej – bezmyślności. Teologicznie my już dawno jesteśmy za zakrętem zmian. Kościół, na szczęście, kierowany Duchem Świętym, wrócił do refleksji wprost nowotestamentalnej, do modelu Kościoła z Dziejów Apostolskich. My już tam jesteśmy, ale tylko w teologii. Nie jesteśmy tam na poziomie praktyki. A ten poziom wyznacza teraz papież Franciszek.
Co jest przeciwieństwem synodalności? Klerykalizm. Papież nie burzy synodu biskupów, zapraszając na niego innych czy kładąc duży nacisk na słuchanie. Papież burzy w ten sposób klerykalizm. Żeby biskupi, podejmując decyzje, robili to nie w trybie klerykalnym, lecz słuchając ludzi, których decyzje dotyczą. Chrzest ustanawia między nami równość. Decyzja jest biskupa. Ale styl podejmowania decyzji nie może być antytezą prawdy o równości. To jest prawda teologiczna.

To jest chrześcijaństwo, najwcześniejsza tradycja. Nie ma nic wspólnego z presją lewicy i świata… Wracamy do źródeł?
– Papież Franciszek powtarza w nieskończoność: my nie rozmawiamy o naszych prawach w Kościele na poziomie human rights. Ta rozmowa nie jest na wzór parlamentów na temat tego, jak przestrzegać w danym społeczeństwie praw człowieka. Wychodzimy od zbawienia w Jezusie Chrystusie. Jest ono każdemu aplikowane w Duchu Świętym, począwszy od chrztu. Co chrzest daje? Nie tylko gładzi w nas grzech, ale wyposaża w potrójną godność: kapłana, proroka i króla. To nie są puste słowa. Pora zadać poważne pytanie: na co to się przekłada w funkcjonowaniu naszej wspólnoty? Wewnątrz naszego Kościoła?

Z mojego doświadczenia wynika, że prawie na nic. Mogę co prawda iść do spowiedzi, a po niej przyjąć od księdza Komunię, biernie czerpiąc w mojej wspólnocie z „systemu usług”.
– Konsekwencje uznania faktu chrztu są potężne. Teologicznie wiemy na przykład, że kiedy idziemy na Mszę św., Eucharystię celebrują wszyscy, którzy się zeszli. Wspólnota. A ten, który stoi za ołtarzem, jest na służbie ich kapłaństwa, które nazywamy królewskim.
Nasze myślenie uformowane przez wieki jest jednak takie, że to on jest królem w tym zgromadzeniu, on o wszystkim tu decyduje, bo przewodniczy. On też się czuje, jakby był dysponentem tej liturgii.

Świeccy to poddani. Tak funkcjonował system feudalny, ustrój monarchiczny.
– Jedynym, który rządzi w tej liturgii, jest sam Jezus.

Znamienne, że Paweł VI zaczął dokument o Synodzie Biskupów od kategorii, która nadal u nas mało znaczy: znaku czasu. „Apostolska troska, z jaką śledząc uważnie znaki czasów, staramy się dostosować metody apostolatu do wzrastających wymagań naszych dni i zmieniających się warunków społecznych […]”. Wprowadzenie terminu do teologii było m.in. akceptacją zmian, które jednak trzeba non stop rozeznawać. Co jest z tego świata, co od Boga… On pozwala wciąż od nowa czytać i pojmować Słowo. W drodze, którą idziemy od dwóch tysięcy lat, uczymy się, dojrzewamy. Słowo jest żywe. Czy da się zrozumieć Franciszka bez wiedzy o „znakach czasu”?
– I tak, i nie. Punktem wyjścia dla papieża Franciszka jest misja. Sobór dlatego oznaczał potężną zmianę, że właściwie przez cały wiek XIX aż do 1962 r., kiedy się zaczął, Kościół koncentrował się nie na swojej misji wobec świata tylko na… obronie siebie przed światem. Ponieważ ten dynamicznie się zmieniał – a zmieniał się, nie pytając Kościoła o zdanie – Kościół przyjął postawę absolutnie defensywną. To znaczy pokazywał, gdzie jest granica między chrześcijaństwem a „światem”, definiując ją przy pomocy ekskomuniki. Kto myśli i mówi tak, postępuje w ten a ten sposób, jest ekskomunikowany.

On ma się zmienić, nie my.
– W takim ujęciu pojawia się pytanie o to, czy Kościół jeszcze jest zainteresowany własną misją, którą zdefiniował mu Pan Jezus po zmartwychwstaniu: „Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Uczcie je zachowywać wszystko, co wam przykazałem”. Chodzi o misję, która jest celem istnienia Kościoła.
Paweł VI był mistrzem myślenia, że misja jest możliwa dopiero wtedy, kiedy najpierw czyta się rzeczywistość. Nawet jeszcze lepiej – kiedy ludzi tworzących rzeczywistość się słucha. Ponieważ tylko wtedy to, co do nich mówię, nie trafia w próżnię. Znam adresata, mojego odbiorcę. To też umożliwia mi wejście z nim w dialog.
Dla Pawła VI – przypomnijmy: świętego – misja jest nierozerwalnie związana z dialogiem. Przecież właśnie on napisał encyklikę o dialogu Ecclesiam suam (tytuł mówi „o drogach, którymi Kościół katolicki powinien kroczyć w dobie obecnej przy pełnieniu swej misji”). To tu papież zawarł kategorię „czytanie znaków czasu”. Kościół ma czytać to, jak się zmienia rzeczywistość, jak zmienia się człowiek. Jakie ma dziś przed sobą nowe wyzwania. Jeśli tego nie robimy, głosimy ludziom Ewangelię obok tego, czym żyją.
Więc kluczem do synodu jest słowo MISJA. Dużo o tym rozmawialiśmy na synodzie, to był „refren”, który wychodził ze wszystkich grup roboczych. Nie wolno nam stworzyć z synodalności wartości autotelicznej, to prowadzi do ideologii. Tym razem nie ateistycznej, lecz wewnątrzkościelnej. Myślę, że takie niebezpieczeństwo realnie istnieje. To jest jeden z powodów, dla których niektórzy katolicy odrzucają synodalność, nawet jeśli sami w rzeczy samej ją… uprawiają. Jeśli proboszcz ma w parafii dziesięć wspólnot, konkretnych ludzi, którzy żyją razem w wierze, to jest synodalność! A on mówi – nie chcę żadnej synodalności. Boi się terminu, gdyż nie wie, co się za nim kryje, co przyniesie.

Jak odróżnić, kiedy synodalność jest ideologią, a kiedy nie?
– Ideologią jest wtedy, jeśli chcemy ze sobą w Kościele rozmawiać dla samej rozmowy. Bez perspektywy celu, któremu ma służyć. Bez rozeznawania misji. Bez człowieka, do którego chcemy iść. Synodalność jest tylko szukaniem sposobów, jak do niego dotrzeć. Kiedy zatracamy cel-misję i kiedy gubimy z oczu człowieka, synodalność staje się tylko kolejną ideologią.

Z polskich badań wiemy, że księża/katolicy, mają potężny problem z tym, jak komunikować się dziś z innymi. Język, jakiego ich uczono, jest nieskuteczny. Może jest zbyt mało ludzki, za mało w nim troski, miłości bliźniego?
– Musimy, jak Chrystus, pogodzić prawdę z miłością. Prawda bez miłości też jest ideologią. Aby zrozumieć intencje papieża, wystarczy po prostu słuchać tego, co mówi. W Marsylii,  cytując Blaise’a Pascala, powiedział: „Prawda bez miłości jest bałwanem. Nie wolno przed nią klękać”.

Mam wrażenie, że krytyka synodu działa czasem na zasadzie „złej baletnicy przeszkadza rąbek u spódnicy” i nie chodzi ani o prawdę, ani o wierność doktrynie. Model Kościoła, który słucha, prowadzi dialog wewnątrz wspólnoty, dialoguje z innymi, skutecznie zabija klerykalizm. On stoi na tradycji władzy absolutnej, bezdyskusyjnej; na dość jednostronnej komunikacji z góry. Kto oponował, był potępiany jako nieposłuszny Bogu. Bóg to my! Nikt jawnie nie stanie w obronie klerykalizmu, to jest źle widziane, zatem krytykuje się wszystko to, co można. Może synod jest narzędziem papieża do demontażu klerykalizmu?
– Tak. Na pewno papież nie będzie zmieniał doktryny Kościoła.

Ma Ksiądz Kardynał jakieś obawy co do synodu?
– Nie. Obawy, o jakich słyszę, nie mają nic wspólnego z synodem, który realnie się dzieje. On dotyczy tylko i wyłącznie SYNODALNOŚCI. Tego, że Kościół ma być WSPÓLNOTĄ – w sposób konkretny, realny, rzeczywisty. W której każdy jest traktowany przez drugiego podmiotowo. Co jest w tym złego?

---

Kard. Grzegorz Ryś
Metropolita łódzki; członek Dykasterii ds. Biskupów, Dykasterii ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów; uczestnik pierwszej sesji XVI Zwyczajnego Zgromadzenia Ogólnego Synodu Biskupów, która odbyła się w październiku w Rzymie


 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki