Trudno przypuszczać, by wizyta papieża w Argentynie mogła dojść do skutku teraz, kiedy zwycięski kandydat uczynił z papieża politycznego sparingpartnera, nie przebierając w słowach.
Wcześniej się nie dało
W przeciwieństwie do swoich poprzedników Franciszek nie odwiedził jeszcze nigdy rodzinnego kraju. Do Polski i Niemiec Jan Paweł II i Benedykt XVI wracali często, także z powodu niewielkiej odległości. Franciszek był w regionie kilkukrotnie, nigdy jednak we własnej ojczyźnie. Co ciekawe, kiedy przylatywał w 2013 r. do Rzymu na konklawe, miał już kupiony bilet powrotny do Buenos Aires. Nigdy go jednak nie wykorzystał. Jako papież nie potrzebuje takich biletów, potrzebuje przede wszystkim zaproszenia. I może to jest główną przyczyną tego, że od dziesięciu lat papieska stopa nie stanęła w Argentynie: nie sprzyjał temu klimat panujący w kraju.
Do niedawna słychać było w Watykanie, że może się to niebawem zmienić. Nietrudno było zauważyć, że Stolica Apostolska kibicowała kontrkandydatowi Milei, peroniście Sergio Massie, licząc że dzięki jego zwycięstwu, na początku 2024 r. papież pojawi się w Buenos Aires.
Czemu papież miałby polecieć w pielgrzymkę do Argentyny akurat w tym roku? Od kiedy został wybrany na biskupa Rzymu, rzekome plany jego powrotu do stolicy Argentyny pojawiały się co i rusz. Niektórzy urzędnicy watykańscy utrzymują, że Franciszek pierwotnie odłożył podróż powrotną do domu, aby uniknąć wrażenia „uprzywilejowania” wobec własnej ojczyzny, wskazując, że odwiedzenie „peryferii świata” uczynił priorytetem. Faktem jest jednak, że dziesięć lat to bardzo dużo. Nawet jak na standardy watykańskie.
Polityczne tango
W ostatnich latach mówi się jednak coraz częściej o włączeniu Argentyny do szerszej papieskiej podróży, która mogłaby obejmować Urugwaj i południową Brazylię. W ostatnich miesiącach sam Franciszek kilkakrotnie mówił o tym argentyńskim dziennikarzom, twierdząc, że chciałby wreszcie odwiedzić rodzinny kraj, przede wszystkim, aby się pożegnać. Papież, który w grudniu skończy 87 lat, nigdy nie ukrywał, że pragnie zobaczyć ojczyznę, a zwłaszcza swoją siostrę Marię Elenę, z którą łączy go głęboka więź. „Na pewno chce jechać” – mówi jeden z jego najbliższych przyjaciół, cytowany anonimowo przez francuski dziennik „La Croix”. Chcieć to jedno, móc to drugie – chciałoby się powiedzieć.
Scenariusz dotyczący możliwej papieskiej pielgrzymki ponownie stał się aktualny w Rzymie wraz z drugą turą wyborów prezydenckich w Argentynie, które odbyły się w niedzielę 19 listopada. Rywalizacja, w której „anarchokapitalista” Javier Milei zmierzył się z ministrem rządu peronistów Sergio Massą, została dokładnie przeanalizowana przez Watykan. Starcie to powiedziało bowiem wiele o społeczeństwie, ale i o sytuacji Kościoła w Argentynie. Wyborcze konsekwencje tego starcia dla powrotu papieża do domu są znaczące.
„Jeśli Sergio Massa wygra wybory, papież będzie mógł przylecieć” – słychać było w Watykanie w przeddzień wyborów. „Ale jeśli wybrany zostanie Javier Milei, plany podróży nie zostaną zrealizowane” – mówi jeden z najbardziej entuzjastycznych zwolenników podróży papieża do Ameryki Południowej w Watykanie, który także woli pozostać anonimowy. Niektórzy zbyt pewni swojego Watykańczycy dali jasno do zrozumienia kandydatowi Sergio Massie, że w przypadku wygrania wyborów powinien natychmiast udać się do Watykanu, aby zaprosić papieża do
odwiedzenia rodzinnego kraju. Twierdzono nawet, że powinien to zrobić jeszcze przed prezydencką inauguracją, a już na pewno Watykan miałby stać się celem pierwszej zagranicznej wizyty nowego prezydenta. W tym scenariuszu wizyta ta nastąpić miała przed zaplanowaną na 10 grudnia inauguracją. Wszystko pokrzyżowały jednak wyniki niedzielnych wyborów.
Sergio Massa nie wygrał wyborów prezydenckich. Jego wybór miał być mniejszym złem dla kraju i Kościoła. Watykańscy urzędnicy zwracali uwagę, że w pierwszej dekadzie XXI w. prowadził on aktywną kampanię na rzecz… usunięcia kard. Bergoglia ze stanowiska arcybiskupa Buenos Aires.
Biskupi zapraszają, lud głosuje
Historia zaangażowania Watykanu w argentyńskie wybory to opowieść o tym, że nie należy przedwcześnie dzielić skóry na niedźwiedziu. W Rzymie mówiło się bowiem od dawna, że najbliżsi współpracownicy papieża już zastanawiali się nad możliwym planem podróży na pierwszą połowę 2024 r. Pielgrzymka taka obejmowałaby Buenos Aires, Kordobę i Santiago del Estero, gdzie Franciszek miałby kanonizować Marię Antonię de Paz y Figueroa – XVIII-wieczną argentyńską zakonnicę, apostołkę rekolekcji ignacjańskich, błogosławioną. Stałaby się ona pierwszą świętą Argentyny.
Biskupi argentyńscy kilkakrotnie też zapraszali już Franciszka do złożenia wizyty, ostatnio 7 listopada. „Spotykając się jako zgromadzenie plenarne biskupów, pragniemy wyrazić nasze pragnienie, abyś wkrótce nas odwiedził – czytamy w publicznym oświadczeniu. – W związku z tym jednoczymy się z uczuciami naszego ludu, który pragnie spotkać się ze swoim pasterzem”. Ton przesłania, w którym biskupi poprosili także papieża o wyrażenie „bliskości” z ludem „w tych trudnych czasach”, był niezwykły ze względu na swoją bezpośredniość i otwartość, zaskoczył nawet część urzędników w Watykanie.
Wszystko zależało jednak od wyniku niedzielnych wyborów. Sondaże dawały zwycięstwo Sergio Massie. Jego kontrkandydat, Javier Milei, wielokrotnie prowokował papieża i Watykan, jawnie krytykując katolicką naukę społeczną czy samego Franciszka, także personalnie. Argentyna jest jednym z tych krajów świata, na które z perspektywy Polski patrzeć powinniśmy niejako jak przez odbicie lustrzane. XX wiek to czas ujemnego PKB, upadku kraju, plajty. Kiedy Europa Środkowa święciła triumfy, Argentyna zmagała się z juntą, potem z krachem i serią gospodarczych niepowodzeń. Początek XXI w. nie był inny. Do tego wszystkiego doszedł społeczny darwinizm i polaryzacja. Sergio Massa proponował „długi marsz”, Javier Milei cudowne i radykalne cięcia, w tym w zakresie polityki socjalnej oraz podatkowej. I zaciekłą krytykę Franciszka.
Wielu katolików, w tym duchowni, jeszcze przed wyborami nie próbowało więc ukrywać faktu, że organizują się przeciwko kandydatowi skrajnej prawicy Javierowi Milei, który nie raz obraził papieża. Milei, samozwańczy anarchokapitalista, w pierwszej turze wyborów prezydenckich 22 października zdobył 30 proc. głosów. – Część Kościoła bardzo jasno wyraziła się na temat postulatów Javiera Milei, odrzucając je – powiedział socjolog Marcos Carbonelli, badacz argentyńskiej Krajowej Rady ds. Badań Naukowo-Technicznych (CONICET) i ekspert w dziedzinie dynamiki religijnej narodu, cytowany przez National Catholic Register. Socjolog wskazał, że retoryka Javiera Milei była tematem wielu homilii w całym kraju. Podkreślił także, że podczas wizyty prawicowego kandydata
30 września w mieście Luján, w którym znajduje się bazylika Matki Bożej z Luján, patronki Argentyny, można było zobaczyć dziesiątki transparentów skierowanych przeciwko ideom Milei, a broniących nauki społecznej Kościoła. I choć wielu ekspertów, jak i zwykłych wiernych uważa propozycje Javiera Milei za całkowicie nierealne oraz niewykonalne, jego sposób bycia oraz dynamika prowadzenia kampanii, łącząca efektowne występy publiczne z publicystycznym sarkazmem i przekleństwami, przyciąga wielu entuzjastów, zwłaszcza wśród młodych. Będzie też pewnie analizowana przez Watykan, który od dawna zdaje się szukać klucza w dyskusji z populistycznymi, zarówno lewicowymi, jak i prawicowymi, ruchami.
Jednak z powodu energii i środków, jakie włożone zostały w jego kampanię, wielu mieszkańców kraju uważało, że Javier Milei zwycięży już w pierwszej turze wyborów, a może nawet zostanie wybrany bez konieczności przeprowadzania drugiej tury. W pierwszej turze wyścigu wyborczego znalazł się jednak za Sergio Massą, który po raz pierwszy kandydował na prezydenta w 2015 r. Przyznać trzeba jednak, że różnica wyników pierwszego i drugiego kandydata była niewielka: Sergio Massa zdobył 36 proc., a Javier Milei 30 proc. głosów. W drugiej turze okazało się jednak, że to Javier Milei zostanie prezydentem.
Nie czas na neutralność
Wizyta papieża w ojczystej Argentynie stała się kwestią więcej niż polityczną, mimo że odium polityczności ciążyło na relacjach papieża z władzami własnego kraju od samego początku pontyfikatu. Są to jednak relacje różne od tych, które dotyczyły Jana Pawła II i komunistycznego reżimu rządzącego Polską. Największą bowiem obawą Watykanu i samego papieża zdaje się nie tyle otwarta wrogość czy konflikt z szefostwem państwa, ile wykorzystanie papieskiej wizyty w kontrze do zamiarów samego papieża czy możliwe próby ośmieszenia Kościoła albo Watykanu, na krytyce których Javier Milei zbudował swój elektorat i popularność.
Ana Belén Molina, świecka kobieta pracująca z rdzennymi społecznościami w prowincji Chaco, w północnowschodniej Argentynie, stwierdziła, że od początku kampanii wielu aktywistów w regionie odwiedza domy i rozmawia z ludźmi o ryzyku związanym z głosowaniem na Javiera Milei, którego elektorat stanowią głównie najbiedniejsi i najbardziej zradykalizowani mieszkańcy Argentyny. „Chodzi o to, aby pomóc ludziom uświadomić sobie, że polityczny projekt Javiera Milei jest antyewangeliczny, atakuje naukę społeczną Kościoła i naraża na niebezpieczeństwo 40 lat pracy na rzecz budowania praw socjalnych” – powiedziała, cytowana szeroko w hiszpańskojęzycznych mediach. Aktywistka dodała też, że słowa papieża wypowiedziane wcześniej podczas kampanii prezydenckiej poruszyły dusze wielu argentyńskich katolików, zwłaszcza gdy papież nawiązał do fałszywych proroków, którzy próbują oszukać biednych ludzi, których w rzeczywistości nienawidzą i sami próbują wykorzystać. Podobnego zdania jest wielu Argentyńczyków, także mieszkających poza granicami kraju.
To nie oni jednak przesądzili o wynikach wyborów, a tym samym, o możliwej papieskiej wizycie, która wobec zwycięstwa Javiera Mieli wydaje się po prostu niewykonalna. Nawet gdyby nalegał na nią Watykan, skrajnie prawicowy kandydat, który wielokrotnie krytykował papieża, Kościół i Watykan w mediach społecznościowych oraz podczas swoich wystąpień publicznych, po prostu do niej nie dopuści. I tak czterdzieści lat pracy Kościoła w Argentynie, który znacząco przyczynił się do obalenia wojskowej junty, rządzącej krajem do 1983 r., mogło być zwieńczone wizytą „rodzimego” papieża, a może pójść na marne.
Wizyta ostatniej szansy
W swoim zwycięskim przemówieniu prezydent elekt Javier Milei potwierdził już, że „rozpoczyna się koniec argentyńskiej dekadencji” i że „zubożający model wszechobecnego państwa, które przynosi korzyść tylko niektórym ludziom, podczas gdy większość Argentyńczyków cierpi”, również się kończy. Słowa te brzmią jak dokładna realizacja papieskiej przestrogi, wypowiedzianej jeszcze w trakcie kampanii wyborczej w rodzinnym kraju. Ze zwycięstwa „fałszywego proroka” najbardziej bowiem ucieszył się nie kto inny, a Elon Musk, twierdząc, że „wreszcie jest nadzieja dla Argentyny”.
Triumfujący Milei wspomniał także o swoich przeciwnikach politycznych i tych, „którzy będą się opierać” zmianom wprowadzonym przez jego administrację, wysyłając do nich wiadomość, która przez niektórych została odebrana jako groźba. „Wszystkim tym ludziom chcę coś powiedzieć: «Według prawa wszystko. Poza prawem nic»”. Słowa te mogą dotyczyć także części argentyńskiego Kościoła, bowiem wśród większości księży zwycięstwo Milei stworzyło atmosferę niepewności i niepokoju. Kościelna konfrontacja z prezydentem elektem była intensywna w ciągu ostatnich miesięcy, wielu duchownych wskazywało na anty-ewangeliczność pomysłów prezydenta elekta. Javier Milei przez lata krytykował naukę społeczną Kościoła i kilkakrotnie obrażał papieża Franciszka za jego obronę takich pojęć jak chociażby „sprawiedliwość społeczna”. Nazwał nawet papieża „imbecylem” i określił go jako „komunistę”.
Ale jeśli nie teraz, to kiedy? Franciszek jest coraz starszy, coraz silniej dokuczają mu także kwestie zdrowotne, zwłaszcza związane z niemożliwością swobodnego poruszania się. Wydaje się więc, że sam papież ma świadomość chwili. Jeden z bliskich doradców Franciszka stwierdził nawet, że tak naprawdę najlepszym wskazaniem, że papieska wizyta ma duże szanse odbyć się na wiosnę 2024 r., jest samo publiczne zaproszenie, wystosowane przez argentyński episkopat. „Biskupi argentyńscy nigdy nie opublikowaliby przecież tego oświadczenia bez zgody Franciszka” – stwierdził. Znając historię relacji papieży ostatnich lat z krajowymi episkopatami, trzeba przyznać mu rację. To też niewątpliwie znak determinacji Jorge Mario Bergoglia, aby po latach wykorzystać swój bilet powrotny do ojczyzny. Pytanie tylko, czy mu się to uda? Czy nowy prezydent, który na wirtualnym konflikcie z papieżem wyrobił sobie nazwisko i popularność, nie pokrzyżuje mu planów? Jeśli tak by się stało, byłby to niewątpliwie znak czasów, ale też piętno narodu migrantów, takiego jak Argentyna. Tango jest przecież tańcem tęsknoty.