Przeciętnemu człowiekowi turniej rycerski kojarzy się z obrazem wykreowanym w wielu filmach, książkach czy ilustracjach: z dwoma rycerzami na koniach, którzy nacierają na siebie z pochylonymi kopiami, z ogromnymi trybunami, trębaczami, kolorowymi strojami, pięknymi damami i całym mnóstwem wielkich i mniejszych chorągwi. Obraz ten, czasami mniej lub bardziej podkoloryzowany, w dużej mierze oddaje rzeczywistość prawdziwych średniowiecznych turniejów. Nie każdy jednak wie, że zabawy te ową formę zyskały dopiero w późnym średniowieczu i nie miały jej jeszcze w XII i XIII w., czyli złotym wieku tej epoki historycznej. Dla wielu rycerzy ta forma rozrywki stała się wielką namiętnością i wręcz stylem życia. Było to bowiem miejsce, gdzie przy odrobinie szczęścia można było nie tylko łatwo zbić majątek, ale i zyskać chwałę oraz rozgłos. Wielu rycerzy stało się wręcz celebrytami bądź „gwiazdami sportu” swoich czasów. Ich imiona były szeroko znane, a trubadurzy i poeci układali o nich pieśni. W XII i XIII w. byli to m.in. hrabia Flandrii Filip, Baldwin z Hainault, Arnulf z Guines i Wilhelm Marszałek, o którym szerzej za chwilę. Nie zmieniło się to w ciągu wieków – i z czasów późnych turniejów znamy bardzo wielu mistrzów turniejowych. Jednego z nich zna prawie każdy Polak, a jest to oczywiście Zawisza Czarny z Garbowa, który właśnie przez turnieje zyskał swoją sławę.
Bitwa dla przyjemności
Różnica między „późnym” a „wczesnym” turniejem jest ogromna. W zasadzie są to całkowite przeciwieństwa. We wczesnym turnieju rycerze nie walczyli bowiem jeden na jednego. W rzeczywistości rycerze zawsze podróżowali wspólnie ze swoją drużyną, z którą wyruszali na wojnę lub na turniej. Na samym turnieju walczyło z kolei wiele takich drużyn złożonych z kilkunastu rycerzy. Potyczki nie toczyły się też w zamkniętym polu otoczonym trybunami, lecz na ogromnej parokilometrowej przestrzeni obejmującej pola, lasy, bagna i rzeki, której granice wyznaczone były tylko w przybliżeniu, na zasadzie „od jednej do drugiej wsi”. Inaczej też się sprawa miała z nagrodami. Oczywiście we wczesnym turnieju również funkcjonowała nagroda główna, wręczana najlepszemu rycerzowi w ostatni dzień zabaw, ale była czysto symboliczna. Największe bowiem zyski czerpano z okupów za pojmanych przeciwników.
W czasie walk turniejowych i tych prawdziwych – na wojnie i w bitwie, rycerze nie dążyli do zabijania siebie nawzajem. Wszak zabicie chrześcijanina – i to w dodatku równego sobie stanem – to grzech. Dlatego też zamiast tego usiłowano pojmać wrogiego rycerza, a potem ściągać z niego okup. Jak to robiono? Najpierw odbierano mu rynsztunek i konia, a potem uzyskiwano przysięgę, że do danego terminu on albo jego rodzina zapłacą okup. Tak więc wczesny turniej był doskonałym miejscem, aby szybko się wzbogacić, ale i też – żeby wszystko stracić.
Walczono wtedy nie na stępione kopie, jak w późnośredniowiecznym turnieju, lecz z użyciem prawdziwej ostrej broni i w normalnym, wojennym rynsztunku. Naturalną koleją rzeczy dochodziło niemal za każdym razem do jakichś nieszczęśliwych wypadków, efektem których były kalectwa, a nawet śmierć, lecz prawie nigdy nie było to wynikiem zamierzonych działań, a jedynie niefortunnym przypadkiem, nad którym ubolewały wszystkie strony. Co ciekawe – to właśnie turnieje, a nie bitwy czy wojny, dziesiątkowały rycerstwo, gdyż były od nich częstsze. Można wręcz powiedzieć, że wczesny turniej w praktyce był prawdziwą bitwą, lecz prowadzoną nie z nienawiści, lecz dla przyjemności.
500 rycerzy
Absolutnie wyjątkową postacią wieku XII i początku XIII był angielski rycerz Wilhelm Marszałek, którego ówcześni nazywali „najlepszym rycerzem świata”. Jego historia doskonale pokazuje, jak dzięki turniejowym zwycięstwom, talentowi i oczywiście sporemu szczęściu, można było zbić ogromną fortunę. Wilhelm zaczynał bowiem jako skromny rycerz bez ziemi, który, jak wielu mu podobnych, służył w orszaku jakiegoś większego pana. O sytuacji materialnej tego rycerza najlepiej świadczy fakt, że aby wystartować w swoim pierwszym turnieju, który odbył się w Le Mans w 1167 r., musiał pożyczyć cały rynsztunek bojowy oraz wymienić swój cenny płaszcz, który otrzymał w dniu pasowania, na dobrego wierzchowca. Szczęście dopisało jednak młodemu Wilhelmowi i z tego turnieju powrócił z aż czterema końmi i rynsztunkiem kilku pojmanych rycerzy.
Tak rozpoczęła się słynna turniejowa kariera tego rycerza, która opisana została w wierszowanej biografii najprawdopodobniej autorstwa jego giermka. Histoire de Guillaume le Marechal zachowała się w wielu kopiach do naszych czasów i jest wręcz bezcennym źródłem opisującym wczesne turnieje i obyczaje rycerstwa w wieku XII i na początku XIII. Z biografii tej dowiadujemy się więc, że na turnieje przybywało średnio po 70–80 rycerzy (choć zdarzały się też takie, na których równocześnie walczyło po 300 graczy, jak pod Lagni-sur-Marne), a w samej Francji odbywały się one mniej więcej co dwa tygodnie. W 1177 r. Wilhelm założył coś w rodzaju spółki komercyjnej z innym rycerzem, Flamandem Rogerem z Gangi. Postanowili oni, że w dwójkę będą podróżować z jednego turnieju na drugi i wspólnie dzielić się zdobytymi łupami. Biografia podaje, że w ciągu dziesięciu miesięcy zdobyli okup od ponad 103 rycerzy.
Tekst obfituje również w całe mnóstwo przygód i dokonań Wilhelma, które często mają humorystyczny charakter. Jedna z nich opisuje, jak na turnieju planowano wręczyć Marszałkowi główną nagrodę za odwagę i dokonania w czasie potyczek. Nigdzie jednak nie można było go znaleźć, gdyż nie pojawił się na wieczornej uczcie po zakończeniu walk. Znaleziono go dopiero po kilku godzinach u miejscowego kowala, który trzymając głowę Wilhelma na kowadle, próbował zdjąć jego hełm garnczkowy. Okazało się, że hełm zaklinował się na głowie rycerza.
Na łożu śmierci Marszałek wyznał, że pojmał i ściągnął okup od ponad
500 rycerzy. Duchowny, który mu wtedy towarzyszył, nakłaniał go do zwrócenia zagrabionego mienia, czym tylko zirytował umierającego Wilhelma. Dla niego był to pomysł całkowicie absurdalny.
Wychowawca króla
Prawdziwy zwrot w karierze Marszałka nastąpił jednak nie na polach turniejowych. Zrządzeniem przypadku w 1168 r. należał on do drużyny sir Patricka Salisbury, który miał za zadanie eskortować królową Eleonorę Akwitańską (żonę króla Anglii Henryka II) do Poitou. Orszak został napadnięty przez buntowników, a Wilhelma raniono. Królowa, będąc pod wrażeniem jego odwagi i umiejętności, postanowiła go wykupić z niewoli i oddać mu pod opiekę swoich synów: Henryka, Ryszarda (Lwie Serce) i Gotfryda. I tak skromny, nikomu nieznany rycerz został mentorem synów króla Anglii. Z najstarszym z nich, Henrykiem, łączyła go najsilniejsza więź. Przez wiele lat jeździli razem po Francji i walczyli w niezliczonej ilości turniejów. Wilhelm dzielił się z nim swoim doświadczeniem turniejowym i udzielał wielu rad. Polecił mu np. taktykę stosowaną na turniejach przez hrabiego Flandrii Filipa. Ten wielki feudał przez cały dzień wstrzymywał od walki swoich rycerzy, aby dopiero pod koniec dnia, kiedy pozostałe drużyny były już zmęczone i osłabione, zaatakować i z łatwością pokonać swoich przeciwników. Henryk, za namową Marszałka, postąpił tak samo i tym sposobem pokonał Filipa jego własną bronią.
Dzięki reputacji turniejowego zwycięzcy Wilhelm błyskawicznie się bogacił, ale także i zyskiwał wyższą pozycję społeczną. To właśnie on – rycerz bez ziemi i tytułów – w otoczeniu całego dworu pasował najstarszego syna króla Anglii na rycerza. Pod koniec życia, kiedy Jan Bez Ziemi umarł, zostawiwszy nieletniego jeszcze syna, to właśnie jego wybrano na regenta królestwa Anglii. Kariera tego rycerza była więc naprawdę niesamowita. Od biednego chłopaka, który musiał pożyczać zbroję i konia na pierwszy turniej, do de facto władcy całej średniowiecznej Anglii. Wszystko to dzięki odrobinie szczęścia i turniejom rycerskim.