Logo Przewdonik Katolicki

Uczcie się kochać

Szymon Bojdo
fot. Materiały prasowe

Jeśli oddać jej pogląd na temat ludzkich relacji, to najlepiej tym a nie innym zdaniem: „Miłości nie ma, są za to ludzie, którzy kochają. Miłość może być tylko w ludziach. Taka jest zatem miłość, jaki jest człowiek”. Wanda Półtawska zmarła tuż przed swoimi 102. urodzinami.

Na lekcjach języka polskiego analizujemy twórczość m.in. Krzysztofa Kamila Baczyńskiego czy Tadeusza Gajcego, nazywając ich Pokoleniem Kolumbów, czyli tych, których wejście w dorosłe życie zbiegło się z rozpoczęciem koszmaru II wojny światowej. Do tego pokolenia należała też Wanda Wojtasik – pochodząca z Lublina harcerka, w wieku 15 lat drużynowa, absolwentka szkoły sióstr urszulanek. Urodzona w 1921 r., dokładnie 2 listopada, dzieciństwo i młodość spędziła więc obserwując rozkwit i upadek II Rzeczypospolitej. Otrzymała solidne katolickie wychowanie (nieopodal dopiero co  założonego Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego), a w działalności harcerskiej była niemal pionierką. Formowało się ono przecież w latach 1910–1911, na tyle jednak zakorzeniło się w Polsce, że dało przecież silne struktury oporu przeciwko nazistom, w których również uczestniczyła młoda Wojtasiakówna.

„Zamknięte rekolekcje”
Co czuje dwudziestoletnia kobieta, która usłyszy wyrok śmierci? Propaganda niemiecka była aż nadto silna. Wanda wiedziała, że decydując się na działalność harcerską i biorąc udział w tajnym nauczaniu, weźmie udział w czymś niebezpiecznym. Ale co wtedy, kiedy powinie się noga? Była łączniczką. To było jedno z najbardziej niebezpiecznych zadań, wymagało kontaktu z ludźmi, częstego przemieszczania się. O wsypę nie było trudno. Została aresztowana przez Gestapo 
17 lutego 1941 r. i uwięziona na zamku w Lublinie. Torturowana i przesłuchiwana w lubelskim gestapo „Pod Zegarem”, następnie, 21 września 1941 r., wywieziona do Ravensbrück z zaocznym wyrokiem śmierci. Wiemy, że sam obóz był jak wyrok śmierci, a co to znaczyło dla osoby, która formalnie została na niego skazana? Najgorsze z możliwych traktowanie i eksperymenty medyczne na ciałach kobiet. „Codziennie rano w czasie apelu na placu obozowym odbywała się selekcja, czyli wybierano chore, stare, siwe kobiety, które wysyłano do gazu. Raz jeden na ten apel przyprowadzono dziewczynkę może 3-letnią. SS-manka, która wyciągała stare kobiety na śmierć, wzięła na ręce to dziecko, przytuliła, pocałowała, pogłaskała i oddała. I dalej wyciągała te stare kobiety, które mogły być jej matką” – mówiła dla Polskiego Radia.
To, co przeżyła, miało niewątpliwy wpływ na jej wiarę, ale też życie zawodowe. „Osobiście uważam, że były to przedłużone zamknięte rekolekcje. Miałam cztery lata myślenia w lagrze. Przez cztery lata, bez minuty samotności, non stop przebywałam w obecności 350 kobiet. Wszystkie były starsze ode mnie, trzy-cztery młodsze. I obserwowałam, jak kobiety się kłócą, czym żyją, jakie są” – wspominała.

Lekarka pionierka 
Po wojnie skończy więc studia medyczne i zostanie lekarzem psychiatrą, znów jedną z pionierek tej dziedziny. Wyobraźmy sobie: pracować w straumatyzowanym po wojnie świecie i w niewielkim gronie lekarzy, wciąż wśród sceptycyzmu wobec psychologii i psychiatrii nieść pomoc. Uzyskała oba stopnie specjalizacji i doktorat z psychiatrii (1964). W latach 1952–1969 była adiunktem w Klinice Psychiatrycznej Akademii Medycznej w Krakowie, 1955–1997 – wykładowczynią medycyny pastoralnej na Papieskim Wydziale Teologicznym w Krakowie, 1964–1972 – pracowniczką Poradni Wychowawczo-Leczniczej przy Katedrze Psychologii UJ. W 1967 r. zorganizowała Instytut Teologii Rodziny przy Papieskim Wydziale Teologicznym w Krakowie i kierowała nim przez 33 lata, piastując stanowisko profesora. W latach 1981–1984 była wykładowczynią w Instytucie Studiów nad Małżeństwem i Rodziną im. Jana Pawła II przy Papieskim Uniwersytecie Laterańskim w Rzymie.
To suche fakty, ale zmagała się też z bardzo trudnymi przypadkami. Nie raz wypominano jej błędną diagnozę mordercy Karola Kota. Swoją działalność oparła też na badaniu dzieci, które doświadczyły tragedii nazistowskich obozów śmierci. W latach 90. zaangażowała się w udaną walkę o umieszczenie na terenie byłego niemieckiego nazistowskiego obozu Ravensbrück tablicy upamiętniającej polskie więźniarki.
Wyszła za mąż za filozofa, Andrzeja Półtawskiego, z którym miała cztery córki. Jednak i w tym doświadczeniu usłyszała coś jakby wyrok: podejrzenie i diagnoza nowotworu. Rak miał ustąpić dzięki wstawiennictwu ojca Pio, którego o modlitwę osobiście w listach prosił arcybiskup krakowski Karol Wojtyła. Ona sama miała pragnienie zobaczenia świątobliwego zakonnika: „Chcę zobaczyć Ojca Pio. Zapytałeś mnie, dlaczego – nie wiem dokładnie, nie potrafię uzasadnić – jak przymus. W nocy modliłam się do Ojca Pio, nie do Niego, ale „przez Niego”, jeśli jest tak, jak o nim piszą, to wie. Jeżeli wtedy jego modlitwa pomogła, pomoże i teraz. Chcę pojechać do Ojca Pio – nie po to, żeby prosić, żeby mnie nie bolało, ale żebym pojęła, że jest w ludzkiej mocy przyjąć ból i męczeństwo”. Udało się i Półtawska znów doświadczyła odroczenia wyroku śmierci. Takie doświadczenie zostaje w człowieku na całe życie.

Odważna i szczera
Do legendy przeszła przyjaźń „Duśki”, bo tak była nazywana, z Karolem Wojtyłą, wpierw arcybiskupem, następnie kardynałem i papieżem. Celowo wspominam o tym na końcu, bo ten element jej biografii wspominany jest często w kontekście sensacyjnym czy wręcz niemal jako skandal. Sprawa jest jednak bardzo prozaiczna. Młody ksiądz filozof i personalista potrzebował specjalistów z zakresu różnych dziedzin, by najnowszymi teoriami naukowymi w pełni opisać rozwój człowieka w zmieniającym się świecie. Dlatego Półtawska, jako doktor psychiatrii, doradzała Karolowi Wojtyle, a potem Janowi Pawłowi II, w kwestii etyki seksualnej.
Jej głos nie wszystkim się podobał, na pewno jej poglądy były radykalne. Nie można jednak zapominać o jej doświadczeniu – o tym, że widziała, jak jeden człowiek bez skrupułów potrafi zniszczyć drugiego człowieka. Niestety dynamika zmieniającego się świata sprawiła, że jej głos był coraz mniej zrozumiały, czasami wydawał się przesadzony. Nie można jej jednak odmówić bezkompromisowości, czasem stawiania także oporu hierarchii kościelnej, czy też radykalnego dążenia do jej oczyszczenia z tych, którzy haniebnym zachowaniem plamili godność swoich urzędów. Odważna i szczera. Jeśli oddać jej pogląd na temat ludzkich relacji, to najlepiej tym a nie innym zdaniem: „Miłości nie ma, są za to ludzie, którzy kochają. Miłość może być tylko w ludziach. Taka jest zatem miłość, jaki jest człowiek. Uczcie się kochać”.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki