Spójność życia i nauczania to temat, który nie od dziś budzi gorące emocje w Kościele. Od ludzi głoszących wyśrubowane wskazania moralne oczekujemy, by przede wszystkim sami je wypełniali. Gdy okazuje się, że nie są w stanie sprostać normom, które ukazują innym jako niezawodną drogę do nieba, upada nie tylko ich autorytet, ale nierzadko zakwestionowana zostaje treść głoszonego przez nich nauczania. Gdy porywający tłumy kaznodzieja jest bezradny wobec własnej grzeszności i ulega jej, stawiane są pytania nie tyle o jego sumienie, ile o wartość Ewangelii. Co to za nauka, skoro nawet ci, którzy ją głoszą, nie są w stanie jej sprostać?
Jesteśmy świadkami takich upadków. Widzimy, jak nauczający błądzą, prowadzą podwójne życie i pogrążają się w ciemnościach grzechu, choć mówią o świetle Ewangelii. Niektórzy wierni z tego powodu postanawiają porzucić Kościół. Odchodzą, wytykając podwójne standardy, obłudę, pobożność na pokaz i instrumentalne traktowanie Ewangelii jako mandatu uprawniającego do przywilejów. Odchodzą, nierzadko zirytowani nieustannym pouczaniem przez ludzi Kościoła, którzy sami mają problem z wiernością Chrystusowej nauce.
Dwie lekcje warto wyciągnąć z Ewangelii o faryzejskiej obłudzie, ale także z bolesnych doświadczeń Kościoła. Pierwszą z nich zawarł Jezus w słowach: „Czyńcie więc i zachowujcie wszystko, co wam polecą, lecz uczynków ich nie naśladujcie”. Druga zaś to przestroga, by nikogo na ziemi nie nazywać nauczycielem, mistrzem czy ojcem, bo takie określenia przysługują Bogu, nie ludziom.
Kiedy głoszący Ewangelię żyje niezgodnie z jej duchem, to nie Ewangelia jest winna, ale ludzka niedoskonałość czy duchowa miernota. Zwykle potrafimy wyczuć, że głosiciel sam nie stosuje się do wypowiadanych słów, że nie przemienia go nauka, jaką rozpowszechnia. Intuicyjnie wyłapujemy fałszywe tony. Albo zdarza się sytuacja nieporównywalnie bardziej dramatyczna – gdy tego rozmijania się słów i czynów jednak nie dostrzeżemy, gdy ufamy bezkrytycznie naszemu mistrzowi, pozwalamy mu się prowadzić, a gdy wychodzą na jaw jego postępki, przeżywamy bolesne rozterki czy nawet kryzys wiary. Co wtedy? Odwrócić się od Jezusa? Opuścić Jego Wspólnotę? Stwierdzić, że Ewangelia jest fikcją?
Pan dziś odpowiada: czyńcie, jak mówią, ale nie naśladujcie ich życia. Nie pozwólmy, by czyjaś słabość, a nawet jednoznaczne zło infekowały naszą relację z Bogiem. Nie pozwólmy, by czyjś grzech odebrał nam Dobrą Nowinę i odgrodził od Jezusa. Gdy dochodzi do zła popełnianego przez „mistrzów, ojców, nauczycieli”, taki wybór nam pozostaje: poszerzyć rozmiar krzywdy i poddać się zwątpieniu albo nie pozwolić, by wyrządzone zło nas dotknęło, by ucierpiała nasza więź z Chrystusem.
Pomocą jest przestroga Pana, by nie traktować ludzi, jakby byli bogami. Możemy inspirować się duchowymi doświadczeniami innych, uczyć się z ich drogi, ale nie wolno przy tym zapominać, że to nie od nich zależy nasze życie i zbawienie. Jeden jest Ojciec, jeden Nauczyciel, jeden Mistrz. Nikogo też nie przyprowadzimy do Niego dzięki dydaktycznym opowieściom czy moralizowaniu. Chrześcijaństwo to nie jest szkoła doskonałego życia, ale relacja z Jezusem. O niej nie świadczą nawet najmądrzejsze książki czy płomienne kazania, ale życie. Uczniowie Pana powołani są do głoszenia Jego miłości przez świadectwo codziennej przyjaźni z Nauczycielem. Człowiek, który widzi, że taka relacja jest możliwa i że nadaje ona sens naszemu życiu, prędzej poczuje się pociągnięty i zafascynowany Jezusem, niż wtedy, gdy będzie o Nim słyszał wzruszające opowieści. Przemiana życia następuje jako owoc spotkania z Jezusem, a nie jako efekt nacisków głosicieli Jego nauki.