Logo Przewdonik Katolicki

Aktorka

Natalia Budzyńska
Leon Wyczółkowski, portret Ireny Solskiej, 1898 r. | fot. Wikipedia

Solska ze swoją nieoczywistą urodą stała się ofiarą swojej kobiecości. Krytycy, pisząc recenzje ze spektakli, skupiali się często na jej wyglądzie, powabnych ruchach i pięknym ciele.

Czytam biografię Ireny Solskiej wydaną pół wieku temu. Dołączam do tego tom jej listów i pamiętnik, który napisała po wojnie (poddany zresztą ostrej autocenzurze). Rozumiem, że ktoś może nie wiedzieć, kim była Solska – największą aktorką teatralną pierwszych dekad XX wieku, drugą po Helenie Modrzejewskiej. Pozostała jednak w pamięci nie jako utalentowana odtwórczyni modernistycznych ról, wspaniała interpretatorka rozedrganych charakterów, kobiet z tajemnicą, z charakterem, zagadką i namiętnością, ale jako najsłynniejsza polska femme fatale – kobieta demoniczna, której pojawienie się na scenie i w życiu powodowało dreszcze u każdego mężczyzny.
Więc skandale z kochankami i nieszczęśliwymi fanami, którzy z miłości do niej strzelali sobie w głowę lub kończyli w szpitalach psychiatrycznych. Obyczajowe tło życia Ireny
Solskiej okazało się ostatecznie ciekawsze, bo na dodatek rozreklamowane przez skandalizującą powieść Stanisława Ignacego Witkiewicza 622 upadki Bunga, w której wszyscy rozpoznali ją w postaci rozerotyzowanej pani Akne. Ja jednak czytam i widzę kogoś innego.
Poza mlecznobiałą skórą, smukłą sylwetką i burzą rudych loków, które czarowały malarzy (a malowali ją m.in. Wyspiański, Wyczółkowski, Mehoffer, Witkacy, Kossak, Malczewski), zauważam kobietę, która kochała sztukę (teatr był dla niej wszystkim) i pracowała ponad siły. Kobietę, która doznawała upokorzeń od własnego męża – znacznie starszy od niej Ludwik Solski, wybitny aktor, postanowił ją wytresować, stosując przemocowe metody, które ona po latach we wspomnieniach wciąż sobie chwali! To dopiero reakcja godna ofiary. W liście do córki przyznaje, że nie pozwoli, aby ktoś źle mówił o nim, bo to przecież wielki aktor i ojciec, więc pomija jego chamstwo, kaprysy, zdrady i pychę.
Solska ze swoją nieoczywistą urodą stała się ofiarą swojej kobiecości. Krytycy, pisząc recenzje ze spektakli, skupiali się często na jej wyglądzie, powabnych ruchach i pięknym ciele. Wygląda na to, że i ona miała świadomość oddziaływania swojej cielesności na nich. Korzystała z tego, ale będąc już dojrzałą kobietą, przestrzegała młodą dziewczynę, która marzyła o aktorstwie, żeby sobie dała spokój, bo na scenie kobieta się zrealizuje tylko przez łóżko. Inaczej teraz czytam jej biografię. Te nazwiska wielkich reżyserów, dyrektorów warszawskich, krakowskich czy lwowskich teatrów mają już inny odcień, mroczny. #MeToo Ireny Solskiej trzeba czytać między wierszami. Ani ona nie była gotowa, aby o tym mówić, ani to nie było wtedy w zwyczaju. Postrzegana przez swój erotyzm, nie byłaby traktowana poważnie po tego rodzaju wyznaniach.
Jest jeszcze Solska z okresu okupacji. Nie grała. Dawała pracę Żydom, których utrzymywała i przechowywała w swoim warszawskim mieszkaniu. Solska, a tak naprawdę Karolina Poświk.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki