Oglądam facebookową stronę Teatru Klasyki Polskiej. Jestem kibicem tego teatralnego przedsięwzięcia, które przez kilka lat było produktem prywatnej fundacji. Radziło sobie bez stałej siedziby i stałego zespołu, spektakle wystawiało za skąpe pieniądze z grantów. A równocześnie Teatr Klasyki Polskiej wyjeżdżał poza opłotki wygodnej Warszawy.
Grał w Tarczynie i w Starym Sączu. Na rynku w Bieczu wystawiał dla tłumów Powrót posła Niemcewicza pod gołym niebem. Ściągał wszędzie tłumy, bo zapotrzebowanie na taki teatr, bardziej tradycyjny, próbujący oddać myśl dawnych autorów bez formalnych sztuczek i bez drażniącej, aktualizującej publicystyki, jest wciąż spore.
Tak się złożyło, że w ostatniej chwili minister kultury Piotr Gliński przyznał Teatrowi Klasyki status instytucji kultury. Pozwoli to wreszcie na zbudowanie stałej ekipy, na ubieganie się o dotację na równi z innymi zawodowymi placówkami. Dyrektor Jarosław Gajewski, znakomity aktor i reżyser, poszuka w stolicy własnej sceny. Teatr ten wystawił całkiem ostatnio Epaminondasa, zapomnianą tragedię ks. Stanisława Konarskiego. Teraz z kolei czas na Ambasadora Sławomira Mrożka. Gajewski jest jego wielkim propagatorem.
I właśnie patrzyłem na zapowiedź tej ostatniej premiery, ze znakomitymi aktorami: Andrzejem Mastalerzem i Dariuszem Kowalskim w rolach głównych. Nagle zaskoczenie. Pod postem wpis znanego reżysera, kiedyś należącego do czołówki polskiego kina, dziś w sędziwym wieku. Jak to, „pisiorscy tfurcy” (wersja tego pana) mają zajmować się Mrożkiem, taki był sens tego komentarza. Teatr odpowiedział elegancko, zachęcając do rozmowy. Wpis zniknął.
Żaden z twórców i aktorów Teatru Klasyki nie politykuje – ani pisowsko, ani niepisowsko. Inaczej niż wielu innych artystów, którzy udzielają nam nieustannych politycznych i ideologicznych nauk. Co jest pisowskiego w graniu Fredry, Wyspiańskiego czy Mrożka? Ich „winą” jest to, że dostali teatr od tej, dziś już prawdopodobnie odchodzącej ekipy. I to, że media sprzyjające opozycji, z „Wyborczą” na czele, podważały sens istnienia tego teatru. Reżyser najwyraźniej uważa tę linię za prawdę objawioną.
Pisałem przed tygodniem o obawach przed swoistą kulturalną rewolucją – na przykładzie telewizji publicznej. Dziś tę obawę rozszerzę. Będzie być może wyrzucane na śmietnik wszystko, co kojarzy się z konserwatyzmem, z chrześcijaństwem, a nawet tylko z bardziej tradycyjną formą. Absurd takiego podejścia bije po oczach. Co z tego jednak, skoro polaryzacja zbiera swoje żniwo. Tacy ludzie jak podpatrzony przeze mnie reżyser są rozgrzani do maksimum. Żądają krwi, symbolicznego odwetu.
Mówi się, że przez ostatnie osiem lat kultura była przechylona w prawo. Ale przecież to przesada, artyści tworzyli w swoim stylu, głosili swoje poglądy, na ogół liberalno-lewicowe. Rząd tylko czasem szukał większej równowagi, wspierając jakiś film czy przedstawienie. Odwet będzie wymierzony w środowiska, które nawet podczas rządów prawicy były mniejszością.
Wiąże się to oczywiście z rewolucyjnymi tendencjami w sferze ideologii, obyczajów, światopoglądu widocznymi u zwycięzców (najmniej w PSL). Pomysł, aby wpisać aborcję na życzenie do umowy nowej koalicji (choć są w niej posłowie o innych przekonaniach), czy tendencja, aby oddać edukację w ręce lewicy, chcącej czyścić dotychczasowe programy szkolne z treści zbytnio kojarzących się z polskością czy z Panem Bogiem, to jedynie przykłady. Ta rewolucja będzie niszcząca, a czasem tylko infantylnie niemądra. Słyszę, że poprzednia władza cenzurowała sztukę, szukam przykładów. A może zabiegi quasi-cenzorskie dopiero nas czekają?