Logo Przewdonik Katolicki

Teatr żyje!

Piotr Zaremba
fot. Magdalena Bartkiewicz

Żywotność teatru to coś zdumiewającego. W świecie, w którym można zaaranżować dowolne komputerowe widowisko, wciąż są ludzie, którzy chcą pokazywać na scenie podstawowe emocje

Międzynarodowy Dzień Teatru – 27 marca – Telewizja Polska uczci spektaklem Sen nocy letniej Williama Szekspira. Pokaże go tydzień później, ale to widowisko o przebierankach, w którym ateńscy rzemieślnicy wystawiają własny dramat, bardzo się nadaje na hołd składany teatrowi. Z kolei Ministerstwo Kultury zaprasza do Łazienek na Zemstę Aleksandra Fredry. Pokaże ją Teatr Klasyki Polskiej, który chce, wbrew duchowi czasów, podejmować tradycję teatralną bez udziwnień i ideologicznych uwspółcześnień. Ten teatr wciąż boryka się z kłopotami podstawowymi – nie ma siedziby ani stałego finansowania. Ma się to jednak zmienić.
Żywotność teatru to coś zdumiewającego. W świecie, w którym można zaaranżować dowolne komputerowe widowisko, wciąż są ludzie, którzy chcą pokazywać na scenie podstawowe emocje. To są ich emocje, ale i widowni. Taki teatr istnieje na dole. Niemal każde miasteczko, ba, co druga szkoła średnia, ma przyzwoite amatorskie zespoły.
W Lublinie odbył się właśnie Ogólnopolski Przegląd Inscenizacji Fragmentów Dzieł Williama Szekspira w Języku Angielskim. Z całej Polski zjechały się grupy młodzieży, głównie z teatrów szkolnych, aby grać fragmenty sztuk tego autora w jego ojczystym języku. Wyobraźcie sobie: nie dość, że kilkunastolatkowie muszą się mierzyć ze skomplikowanymi scenami dramatycznymi, to jeszcze robią to w obcym języku!
Moi przyjaciele z lubelskiego teatru Panopticum zagrali kawałki Tytusa Andronikusa tak, że widownię, przeważnie młodą, przechodziły dreszcze. Oni w tym szukają samej radości przedstawiania – zdarzeń i właśnie emocji. Teatr więc żyje!
Żyje i teatr zawodowy, nie raz i nie dwa dostarcza mi radości albo wzruszenia. Kiedy młodzi adepci sztuki aktorskiej śpiewają w warszawskim Teatrze Współczesnym pod kierunkiem Magdaleny Sroki-Hryń piosenki Ewy Demarczyk, to jest to coś więcej niż koncert znanych utworów, bo wspierają to pięknie ruchem scenicznym. Kiedy w warszawskim Teatrze Narodowym młody reżyser Sławomir Narloch uruchamia świat Lewisa Carrolla w Alicji w Krainie Czarów, ale filtruje go przez współczesną wyobraźnię i muzykę, jestem oszołomiony potęgą poetyckich skojarzeń. To teatr dla mnie.
Gorzej jest, kiedy współczesny teatr polski próbuje nam mówić o zjawiskach społecznych, ba, czasem o polityce. Często robi to, naginając do współczesnych tez dawne dzieła. Ale też popada w krzykliwą publicystykę. Są placówki nastawione na propagowanie „jedynie słusznej ideologii”, deklaruje to na przykład otwarcie warszawski Teatr Dramatyczny pod rządami niby zawieszonej Moniki Strzępki. Inscenizacje bywają tam lepsze od samych deklaracji. Ale sztuka powinna stronić od ideologii z zasady.
I tu wciąż zdarzają się wyjątki. Zawędrowałem do lubelskiego Teatru imienia Juliusza Osterwy. Piotr Ratajczak wystawił adaptację Nowego wspaniałego świata Aldousa Huxleya, napisanego w 1932 roku. Ta antyutopia wciąż przeraża. Świat poszedł w nieco innym kierunku, ale mówi nam się, do czego prowadzi nadmierna społeczna inżynieria. To jest spektakl efektowny, ale i o ważnych sprawach. A dyrektor Osterwy Redbad Klynstra deklaruje chęć rozmowy z różnymi ideowymi odłamami widowni. To dziś bardzo dużo. 
Piszę ten tekst świeżo po obejrzeniu Ireny, musicalu Mary Skinner i Piotra Piwowarczyka z muzyką Włodka Pawlika. Przyjechał z nim do Warszawy poznański Teatr Muzyczny. Sceniczna opowieść o ratującej Żydów Irenie Sendlerowej wydała mi się pełna uproszczeń i naiwności. A jednak to spektakl, który oferuje widzowi nie dokonstruowanie rzeczywistości, a ludzką empatię. Tego też potrzebujemy.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki