Logicznym byłoby podsumowanie tu amerykańskich wyborów. Tyle że wszyscy to robią, a ja pisałem o nich wiele razy. Męczy mnie inny temat. Może nawet boli.
Nowym dyrektorem Teatru Telewizji (TVP wciąż „w likwidacji”) został Michał Kotański. Był on i jest nadal dyrektorem Teatru im. Stefana Żeromskiego w Kielcach. Ogłasza gromko odrodzenie teatru telewizji, choć przecież jego spektakle odbywały się także za PiS. Sam Kotański zrobił w roku 2019 sugestywną inscenizację Hamleta.
Nowa oferta przewiduje zdecydowaną przewagę przeniesień z teatrów scenicznych. Co ma dobre i złe strony. Dobre, bo oglądamy ważne spektakle z całej Polski. Zostają one w ten sposób utrwalone dla potomnych. Złe, bo zarazem zanika odrębny gatunek. Oryginalne produkcje telewizyjne to swoiste połączeniu teatru z filmem.
Ale ja o czymś innym. Oto pokazano nam głośny spektakl przeniesiony do telewizyjnego studia z kieleckiego teatru, czyli z królestwa nowego dyrektora. Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję – już sam tytuł ma szokować.
Napisał to modny autor Mateusz Pakuła. On też jest reżyserem. Książka, a potem scenariusz, zostały oparte na autentycznej historii rodzinnej. Możemy być zszokowani, kiedy padają imiona członków rodziny Pakuły, szczegóły dotyczące ich biografii czy charakterów. Opowieść koncentruje się na nieuleczalnej chorobie ojca autora, przysparzającej mu strasznych cierpień.
Nie mamy do czynienia z realistycznymi scenami. Piątka aktorów siedzi twarzą do publiki (w tym przypadku do kamery) i opowiada. Czasem markuje jakieś namiastki poszczególnych sytuacji. Ta konwencja ascetycznej relacji nie osłabia, wręcz potęguje mocne wrażenie swoistego traktatu o chorobie i nieuniknionej śmierci. Dostajemy jej odpychające, ale i wzruszające szczegóły. Zapis bezradności bliskich, choć i przykłady bezduszności medycznych instytucji, mówiąc wprost: lekarzy.
Prawie każdy z nas otarł się o to. Więc to nie może nie zrobić wrażenia, zwłaszcza że jest sprawnie napisane i zagrane. Ale dostajemy też inny wątek.
W miarę rozwoju choroby ojciec żąda od rodziny, aby mu skrócono męki. Syn waha się, rozumie to oczekiwanie i nie może się zdecydować. Zamiast tego eksploduje chwilami wulgarnymi tyradami wymierzonymi w Kościół katolicki, ba, w istotę chrześcijaństwa. To religijna instytucja plus religijne „przesądy” mają stać na przeszkodzie oczywistej konieczności eutanazji.
TVP zapowiedziała dyskusję o niej, ale tak naprawdę autor żadnej dyskusji nie szuka. Nie jest człowiekiem, który traci wiarę na skutek pytania, jak Bóg może na takie cierpienia pozwalać. Nie, był wrogiem katolików od początku, księża to dla niego postaci groteskowe, z pewnością pedofile.
I tu duża wątpliwość. Narrator grany przez jednego z aktorów sugeruje, że gdyby nie Kościół, skrócenie mąk byłoby możliwe. A zarazem z tekstu wynika, że z łatwością można by te męki skrócić, nie budząc w nikim podejrzenia. Z tak osłabionym organizmem mieliśmy bowiem do czynienia. Więc nie treść prawa decyduje, a tabu w głowie bohatera i jego bliskich. Coś im zabrania, coś przeszkadza, ale czy to religia, skoro jej więzy dawno zerwali?
Od Kościoła oczekuje się nie tylko nieprzeszkadzania w decyzjach sprzecznych z jego naukami. Wszak on nie przeszkadza, nie ma go w tym domu. On powinien te decyzje pobłogosławić. Czego to świadectwo? Przewrotnego dwójmyślenia? Paradoksalnej siły dawnych nakazów? Już na festiwalu Dwa Teatry, gdzie pokazano spektakl przed premierą, wielu widzów z kręgów artystycznych reagowało zachwytem. Ja byłem pod wrażeniem. Ale nie przestanę stawiać kłopotliwych pytań.