Logo Przewdonik Katolicki

Ciągłość teatru w telewizji

Piotr Zaremba
fot. Magdalena Bartkiewicz

Jednak Polakom byłoby lepiej, gdyby chleb powszedni wszystkiego, także kultury, stanowiła ciągłość, mądra kontynuacja

Pozdrawiam z festiwalu Dwa Teatry w Sopocie. Stworzony w roku 2001, prezentuje spektakle Teatru Telewizji i wybrane słuchowiska Teatru Polskiego Radia po to, aby wyłonić spośród nich najlepszych. Produkcje telewizyjne pokazywane są z reguły wszystkie. Radio wypuszcza tyle przedstawień, że trzeba dokonywać wstępnej selekcji.
Impreza wróciła do Sopotu, gdzie była organizowana do roku 2019. W roku 2020 festiwal został udaremniony przez covid, a potem prezes Jacek Kurski przeniósł go na trzy lata do Zamościa. Tamta decyzja miała podtekst polityczny. Sopot był rządzony przez Platformę Obywatelską. Zamość – przez prawicę. Oczywiście polityczna jest także decyzja o powrocie nad Bałtyk. 
Nadmorski kurort świetnie się nadaje do zlotu świata artystycznego. Trzeba też przyznać, że poszczególne pokazy, także radiowe, mają tu większą publikę. W Zamościu festiwal dopiero się przyjmował. Już się nie przyjmie. Co jest sprawiedliwsze? Za obydwoma lokalizacjami widzę poważne argumenty. Rzecz w tym, że nikt nie dyskutuje o tym, co lepsze. Kto ma władzę, ten przenosi, gdzie chce.
Ja na Dwa Teatry jeżdżę od lat. W tym roku jestem w Sopocie z podwójnego tytułu. Jako dziennikarz opisujący produkcje Teatru Telewizji (a czasem i Teatru Polskiego Radia) i jako autor scenariusza jednego ze spektakli: Praskiego Reytana. To historyczne widowisko o czasach tuż powojennych, wyreżyserowane przez Tomasza Drozdowicza. Wyprodukowano je w czasach poprzedniego kierownictwa TVP, za prezesa Mateusza Matyszkowicza. Na 14 przedstawień większość jest z minionej, „niesłusznej” epoki. Mimo to pokazano mojego Reytana, była rozmowa z publicznością, prowadzona kompetentnie przez pracownicę Instytutu Teatralnego Joannę Biernacką – z udziałem moim i aktorów: Mikołaja Kubackiego, Lidii Sadowej i Justyny Fabisiak. Jestem za to organizatorom wdzięczny.
Chwalę też tegoroczny wybór laureatów nagród za całokształt. To aktorzy: Joanna Szczepkowska i Adam Ferency oraz reżyserzy Olga Lipińska i Jerzy Antczak. Dwójka z nich: Szczepkowska i Lipińska, była obecna. Antczak dziękował z Ameryki. Ferency był chory.
Festiwal złożony ze spektakli z dwóch politycznych epok byłby manifestacją ciągłości polskiej kultury. Byłby, gdyby nie uporczywe powtarzanie przez obecnych w Sopocie oficjeli nowej TVP, że „teatr wrócił do telewizji”. Potrafi to powiedzieć i nowy dyrektor Teatru Telewizji Michał Kotański. O tyle to zabawne, że w roku 2019 zrobił w tej „niesłusznej TVP” udaną inscenizację Hamleta z Przemysławem Stippą w roli tytułowej. To jak, tego przedstawienia też nie było? Mieliśmy czarną dziurę.
W pierwszych latach rządów PiS liczba telewizyjnych spektakli wręcz się zwiększyła. Pojawiło się kilka arcydzieł: Wesele Wyspiańskiego w reżyserii Wawrzyńca Kostrzewskiego czy Inny świat Gustawa Herlinga-Grudzińskiego w reżyserii Igora Gorzkowskiego. Potem ekipa Kurskiego zmniejszyła liczbę produkcji. Krytykowałem to wtedy. Ale nadal powstawały dobre spektakle. Kostrzewski, Gorzkowski, Kinga Dębska, Wojciech Adamczyk – robili sugestywną sztukę nie dla PiS, a dla wszystkich Polaków.
Ten tekst nie ma właściwie pointy. Rozumiem, że komuś jest politycznie potrzebne dekretowanie przełomu: „Nic nie było, a teraz jest”. Jednak Polakom byłoby lepiej, gdyby chleb powszedni wszystkiego, także kultury, stanowiła ciągłość, mądra kontynuacja. Można zmieniać akcenty, dobierać inny repertuar, ale ta ciągłość jest faktem. Wystarczy zajrzeć na platformę VOD do starych przedstawień. 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki