Specjalny wysłannik Chin ma odwiedzić stolice Ukrainy, Polski, Francji, Niemiec i Rosji. Wizyta rozpocznie się 15 maja od lądowania w Kijowie. Również 15 maja pisany jest ten felieton, zatem w chwili jego publikacji znane będą przynajmniej pierwsze punkty utajnionego do ostatniej chwili harmonogramu odwiedzin. Już teraz można jednak powiedzieć, że kolejność wymienionych w lakonicznym komunikacie stolic, w których Li Hui wyląduje, wskazuje na bezprecedensowy akcent położony na Warszawie. Chińczycy wymienili ją przed Paryżem, Berlinem i Moskwą. W dyplomacji może znaczyć to niewiele, ale także bardzo dużo.
Ludzie z Pekinu widocznie realizują postulat papieża Franciszka i działają jak szpital polowy. Zaczynają dyplomatyczną interwencję od najgorętszego i najbardziej merytorycznie wskazanego odcinka międzynarodowego konfliktu, wywołanego rosyjskim atakiem na Ukrainę. Paradoksalnie sam papież nie bardzo się do własnej zasady zastosował, skoro pierwszy oficjalny krok misji pokojowej Watykanu skierował do Budapesztu. Kijów natychmiast zripostował, iż on w tejże misji udziału nie bierze. Bierze natomiast udział w rozmowach z Pekinem. To wyraźny sygnał, po której stronie leżą dziś chirurgiczne narzędzia naszego szpitala.
Trwa agresywna wojna i dopóki agresor nie zostanie pokonany, nie może być mowy o jakichkolwiek z nim bezpośrednich rozmowach na temat pokoju. To abecadło geopolityki i wiedzą o tym wszyscy, którym nieobce jest doświadczenie „pokoju” z Monachium z 1938 roku oraz światowej wojny, która – także z powodu Monachium – wybuchła rok później. Co jednak wcale nie znaczy, byśmy mieli się uchylać od negocjacji w tej sprawie z Chinami. Pekin nie prowadzi przecież, mimo wszystko, wojny z Zachodem i Europą. Hsi Żinping (najwyższy czas zacząć pisać nazwisko chińskiego przywódcy po polsku) uchodzi za dobrego wujka Putina, ale tak naprawdę Chiny prowadzą tutaj grę – subtelną i o niewiadomym wyniku. Mogą nam się jeszcze przydać jako partner i warto o tym pamiętać.
My w Polsce winniśmy nadto nie zapominać o jeszcze jednej ważnej rzeczy: wokół nas toczy się wojna, która także i nas dotyka. A wojna to poważna gra sił, także tych niejawnych. To nie przypadek, że w ostatnich dniach zaroiło się w mediach od nowinek o ruskich rakietach, dronach i balonach oraz od pytań o odpowiedzialność za nasze bezpieczeństwo polskiej generalicji, urzędu prezydenta itp. Jesteśmy w delikatnym momencie istotnych negocjacji, z których szczegółów siłą rzeczy, niestety lub na szczęście, nie wszystko będzie nam znane, przynajmniej od razu. To nie jest pora ani na internetowe żarciki, ani też – tym bardziej – na apele, dyktowane rzekomą troską o polską rację stanu, by tego czy owego generała podać do dymisji. Rozliczać będziemy się później, o ile będzie za co. Teraz ciągnijmy ten zaprzęg spokojnie i mądrze – to znaczy nie zmieniając w nim koni.