10 maja zmarł nagle prof. Jędrzej Stępak, artysta, wykładowca Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Był twórcą scenografii do 22 Spotkań Lednickich, zaprojektował rzeźbę na grobie o. Góry na Polach Lednickich... Kim był dla dominikanów?
– Jędrzej towarzyszył nam, ojcu Janowi Górze i mnie, w naszej drodze, w dziełach duszpasterskich. Był z nami w Hermanicach, potem na Jamnej i na Lednicy. Na Jamnej są jego kreacje wiklinowe, w tym dwie kaplice. Na początku zrobił je ze zwykłej wikliny, jaką znamy z różnych plecionych koszy. Kapliczki stojące w trawie, za Domem św. Jacka (jest tam „łąka”) pełniły funkcję spowiednic. Ludzie przychodzili na rozmowę z księdzem, aby przyjąć sakrament pojednania z Bogiem. Potem Jędrzej zmienił koncepcję i wplótł w nie żywą wiklinę. Pędy wierzby. Jeździliśmy z nim po nie aż nad Dunajec. Przycinał wierzbę, zasadził u nas. Pędy wplecione w strukturę kaplic sprawiły, że te zaczęły rosnąć. Między nimi powstał łuk, który stał się jakby bramą „zielonej katedry”.
Artyści zawsze świetne się tu czuli, bo rozumieli to, co wyróżnia Wasze dzieła – tzw. język symboli i znaków. Oprócz duchowości trzeba mieć pewną wrażliwość, która pozwala czytać „między wierszami” to, co niedopowiedziane.
– Wiklina rośnie. Takie „budowle” są naturalne, więc trzeba je co roku przycinać, zaplatać na nowo. Ma to piękne znaczenie symboliczne. Przypomina nam, że – jak mówił Roman Brandstaetter – wiara jest twórczością. I to twórczością trudną! Trzeba się przy niej natrudzić. Rutyna i maniera są śmiercią dla wiary. Dla sumienia. Żywe kaplice na Jamnej stale nam o tym przypominają.
Trudem dla mieszkańca Poznania było pokonywanie sporych odległości. Jamna położona jest na drugim końcu Polski, w diecezji tarnowskiej… Przyjeżdżał często.
– Tu poznał swoją żonę Karolinę. W dość późnym wieku trafiła go „strzała Kupidyna”. Potem urodziła się córka. Jędrzej kochał przyrodę, zajmował się hortiterapią, czyli terapią ogrodami. Był współtwórcą ośrodka na Jamnej. Jest tu wiele znaków jego obecności, m.in. posplatane przez niego brzozy. Jego dzieła są bardzo charakterystyczne.
Był uznanym artystą, miał wiele wystaw w kraju i za granicą. W 2000 roku zaprojektował największy kosz z wikliny na świecie, który ma niemal 18 m wysokości. Dzieło rozsławiło Nowy Tomyśl, w którego centrum stoi. Kosz jest wpisany do Księgi rekordów Guinnessa. Ale był też człowiekiem wiary, od dawna związanym z duszpasterstwem dominikanów.
Jędrzej pokazał, że w każdej epoce da się być wolnym, kreatywnym artystą i odnaleźć swoje miejsce w Kościele. Artyści mają problem nie tyle z wiarą, ile podporządkowaniem się normom kościelnym. Pragną być wolni w ekspresji.
– Wielu z nich ma trudny charakter. Jędrzej także nie był łatwy, o czym wiedzieli jego bliscy. Rozmawiałem wczoraj z jego żoną. Potrafił tak wybuchnąć, że wszystkim „szło w pięty”. Niektórzy nawet się tym gorszyli (ojciec Jan też bywał trudny…). Jak mu na czymś bardzo zależało, a nie szło po jego myśli, wychodziły z niego „ognie strzeliste”, w słowach wtedy nie przebierał. Nie jest łatwo zbudować z kimś takim wspólny świat; połączyć dwa odrębne światy, „aby byli jedno”.
Karolina mówiła, że ostatnio stał się tak delikatny, czuły w wielu aspektach, że nie mogła się nadziwić. Kilka dni przed jego odejściem poszli razem do spowiedzi. Podobnie było z ojcem Górą, który kilka miesięcy przed nieoczekiwaną śmiercią w 2015 roku stał się łagodny dla ludzi, empatyczny wobec dzieci… To nas, ludzi, czyjeś nagłe odejście bardzo zaskakuje. Pan Bóg chyba ich na to przygotowuje. Choć może trzeba sobie na to zasłużyć? Jakie życie, taka śmierć... Życie Jędrzeja było pełne Boga.
---
O. Andrzej Chlewicki OP
Dominikanin, współtwórca – z o. Janem Górą OP –
i wieloletni gospodarz ośrodka Dom św. Jacka na Jamnej, poeta