Logo Przewdonik Katolicki

Tylko nie ufaj nikomu

Małgorzata Bilska
Fot. Unsplash

Historia skatowanego Kamilka z Częstochowy wstrząsnęła Polską. Po miesiącu walki o życie chłopiec zmarł. Rozpoczęło się dochodzenie, czy tragedii można było uniknąć.

Cierpienie i śmierć 8-letniego Kamilka z Częstochowy zdominowały na pewien czas debatę publiczną w Polsce. O sprawie donosiły media, komentowali specjaliści, politycy, celebryci. Z przejęciem rozmawiali zwykli Kowalscy. W niedzielę 14 maja w rodzinnym mieście chłopczyka odbył się marsz przeciwko przemocy. Uczestnicy protestowali przeciwko bestialstwu, znieczulicy, ale także bierności instytucji, które powołano do życia właśnie po to, by pomagały bezbronnym dzieciom. Historia z Częstochowy nie jest niestety przypadkiem odosobnionym. Media co kilka dni donoszą o kolejnym dziecku, które trafiło do szpitala skrzywdzone przez rodziców lub opiekunów; błąkało się samo po ulicy pozostawione bez opieki; próbowało sobie odebrać – lub skutecznie odebrało – życie. Przywykliśmy do tego, że dzieje się zło i nie mamy na nie wpływu. Nierzadko myślimy: przemoc była, jest i będzie… Od czasu do czasu jest drastyczna, co porusza nas gdzieś do głębi. Czujemy wtedy bezsilność, co pokrywamy złością, wściekłością. Domagamy się surowych kar. Mija nieco czasu, życie toczy się dalej. Czy nadal musi tak być?

W spirali kłamstw
Padają pytania: jak do tego doszło? Dlaczego nie było odpowiedniej reakcji? Czy szkoła, pracownicy socjalni zrobili wszystko, by uniknąć tragedii? To będą sprawdzać też odpowiednie służby. Trzeba zaznaczyć, że sytuacja w tym przypadku była nietypowa. Rodziny dysfunkcyjne cechuje bowiem to, że żyją w pewnej izolacji od otoczenia. Panuje w nich zmowa milczenia. Aby była możliwa do utrzymania, agresor stara się ograniczać kontakty ofiary (czy ofiar), co pozwala mu mieć ją pod kontrolą. Tymczasem tu było – pozornie – inaczej.
Kamil żył w jednym mieszkaniu nie tylko z najbliższą rodziną (mama, ojczym), ale w tzw. rodzinie rozszerzonej. Należała do niej ciocia – siostra mamy, jej mąż, dwoje ich dzieci. O ile można zrozumieć fakt, że matka jest uwikłana z przemocowy związek, ma na przykład syndrom sztokholmski i broni sprawcy (nie wiemy, jak ojczym, Dawid, traktował swoją żonę), to słusznie możemy pytać: gdzie była jej siostra? Tutaj kłamali wszyscy domownicy. Być może to było główną przyczyną, dla której kłamstwa matki były przyjmowane jako wiarygodne przez pracowników służb.
Raz się zdarzyło, że nauczycielka zaniepokoiła się ranami dziecka, bo przyszło do szkoły z rozciętą wargą, urazem ręki. Matka wyjaśniła, że nieporadny chłopiec przewrócił się w drodze do szkoły. Potwierdził tę wersję 14-letni kuzyn. To mogło uśpić czujność nauczycieli, bo nikomu nie przyszło do głowy, że kłamią osoby, które kłamać nie muszą…

Osamotniony chłopiec
Kamilek był kompletnie sam. Nawet gdyby poskarżył się swojemu tacie (rodzice są rozwiedzeni) lub pani w szkole, prawdopodobnie nie dano by temu wiary. Przecież pięć osób, w tym cztery dorosłe, mówiły coś dokładnie przeciwnego! Trudno jest małemu dziecku „wygrać” ze spójnym murem, barykadą manipulacji. W dodatku dziecku, które ma kłopoty z komunikowaniem nawet w najprostszych sprawach...  
Dzieci z rodzin alkoholowych i z innymi dysfunkcjami uczy się trzech głównych zasad życia określanych przez terapeutów jako: nie ufaj, nie mów, nie czuj. Kamilek z pewnością je znał. Na to nałożyła się jego niepełnosprawność. Nie był dzieckiem zdrowym. Być może zresztą to właśnie sprawiło, że samym swoim istnieniem drażnił 27-letnego ojczyma. Miał kłopoty z wypowiadaniem się, nie był tak inteligentny i sprawny jak inne dzieci. Wymagał specjalistycznego kształcenia. Ostatnio był uczniem Zespołu Szkół Specjalnych nr 28 w Częstochowie. Rodzina się przeprowadzała, krążyła między Częstochową a Olkuszem. To bardzo utrudnia budowanie więzi zaufania z kimkolwiek z zewnątrz, komu dziecko może się poskarżyć. Kamilek milczał. Był dzielny, silny i bardzo osamotniony. Trudno uwierzyć, że sąsiedzi nie słyszeli krzyków dziecka, kiedy ojczym łamał mu ręce czy rzucał nim o podłogę. Niejasna pozostaje rola jego taty, który widywał go raz na jakiś czas. Przyszedł w odwiedziny i to on wreszcie wezwał pogotowie. Za późno. Chłopiec przez pięć dni leżał w domu po tym, jak ojczym go pobił, rozebrał i kazał mu stać pod prysznicem, z którego leciał wrzątek. Rzucał nim też o rozgrzany piec. Jak to możliwe, że nikt z domowników się nie przejął?

Przemoc domowa to proces
Mama Kamilka też nie jest zdrowa w pełni. Uczyła się w szkole specjalnej, ma orzeczoną niepełnosprawność intelektualną. Jej drugi mąż jest młodszy od niej o osiem lat. To nie było jej pierwsze dziecko, podobno ma ich już sześcioro. Rodzina była monitorowana przez kilka instytucji z powodu ubóstwa, nieporadności matki itd. Dziecko już wcześniej błąkało się po mieście bez opieki, w piżamie. Jeżeli nikt nie zareagował na te sygnały zdecydowanie i radykalnie, to znaczy, że prawdopodobnie skumulowało się kilka czynników. Trzeba jednak pamiętać, że każda instytucja pomocowa wchodzi do rodziny z zewnątrz. Ma ograniczoną możliwość zebrania danych, które są łatwo dostępne przede wszystkim domownikom – w tym przypadku cioci, wujowi i kuzynowi, jak i sąsiadom. Oburzamy się na bezczynność urzędników. To oczywiste. Oni jednak pilnują przepisów. Norm prawa.
To, czego zabrakło tu najbardziej, to podstawowy odruch współczucia ze strony rodziny i mieszkańców kamienicy. Bo nie ulega żadnej wątpliwości, że mogli zareagować od razu. Zanim przemoc doszła do takiej eskalacji, że dziecko zmarło po miesiącu męczarni. Przemoc domowa to proces, nie pojedynczy akt. Ona rozwija się w czasie, eskaluje, kiedy ma zapewnioną bezkarność. Nie wymaga wcale alkoholu. Komfort rozwoju daje jej natomiast milczenie, przyzwolenie otoczenia. Tu ono było.

Miłosierdzie i współczucie
Warto bardzo poważnie się zastanowić, jak rozumiemy w Kościele i poza nim miłosierdzie. Szkoła Kamilka mieści się w budynku zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia w Częstochowie. Należała do niego kiedyś s. Faustyna Kowalska. Przy wejściu do szkoły znajduje się płaskorzeźba Jezusa Miłosiernego: Jezu ufam Tobie.
Miłosierdzie wyraża się w pomocy ludziom potrzebującym i w przebaczeniu grzesznikom. Oba wyrastają z tego samego źródła Miłości Miłosiernej Boga, dla którego grzesznik to człowiek cierpiący, który nadszarpnął lub zerwał relację ze Stwórcą i Zbawicielem. Czy jednak, mówiąc o miłosierdziu, nie zapominamy czasem o zwyczajnym, ludzkim współczuciu? Problem najbardziej widać w sytuacji przemocy, która polega na relacji grzesznika – sprawcy i jego niewinnej, cierpiącej ofiary. Miłosierdzie dla grzesznika jest darem. Są przypadki, kiedy jest ono odbierane przez sprawcę jako przyzwolenie na krzywdzenie. Przekraczanie kolejnych granic bólu i upokorzenia. Ofierze mamy obowiązek okazać miłosierdzie, ale nie tylko. Mamy jej pomóc – w odruchu współczucia. Tym, które miał Samarytanin, kiedy mijał leżącą przy drodze ofiarę przemocy… Obcą. Współczucie to wielka siła serca.
To, co w przypadku Kamilka zdumiewa najbardziej, to zatwardziałość serca rodziny. Tych, którzy byli z nim spokrewnieni i nie stanęli w jego obronie. Mieszkali z nim w domu.
Bóg jest miłosierny. Jest też Bogiem, który z serca, autentycznie współczuje każdemu cierpiącemu… W tym też mamy go naśladować. Wobec konkretnego człowieka, jakiego widzimy obok przy drodze. Abyśmy nie minęli go obojętnie jak kapłan i lewita, jak sąsiad, kolega, nauczycielka czy katechetka, ciocia, wujek. Być może jak w przypadku Kamilka – my, wszyscy!
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki