Czyż nie jest tak, że każdy jest po trosze artystą? Nie jestże prawdą, że ludzkość tworzy sztukę nie tylko na papierze lub na płótnie, ale w każdym momencie życia codziennego – pytał w Ferdydurke Witold Gombrowicz – i gdy dziewczę wpina kwiat we włosy, gdy w rozmowie wypsnie się wam żarcik, gdy roztapiamy się w zmierzchowej gamie światłocienia, czymże to wszystko jest, jeśli nie praktykowaniem sztuki?”. Istotnie, ostatnie stulecie przyniosło duże rozszerzenie pojęcia artysty. Gdyby prześlizgnąć się po kartach historii sztuki, to rola i status ekonomiczny artysty zmieniały się: od łączenia roli artysty z rolą sakralną w starożytności i częściowo w średniowieczu (choćby antyczny teatr, w którym kapłani utrzymywani byli z ofiar) po rozbudowany mecenat arystokracji i Kościoła, wreszcie po działania na poły przemysłowe, rzemieślnicze i coraz więcej możliwości utrzymywania się z tworzenia (przez sprzedaż dzieł czy pobierania tantiem z praw autorskich). Ostatnie dziesięciolecia to wysyp narzędzi, dzięki którym tworzyć może niemal każdy, jak również publikować swoje prace. Dotyczy to niemal każdej tradycyjnej dziedziny sztuki, jak i zupełnie nowych, cyfrowych mediów, które umożliwiają tworzenie w formach hybrydowych. Jak się to ma do zarobków? Czy zarabiać na sztuce może tylko ktoś, kto ukończył akademickie studia w danym kierunku? Kto dostanie glejt na to, by być artystą?
Ustawa o artystach zawodowych
Taka dyskusja rozwinęła się w ostatnich latach, w związku z pracami legislacyjnymi nad ustawą o artystach zawodowych. W środowisku artystycznym dyskutowało się nad takimi rozwiązaniami od lat, ale z całą pewnością przyspieszyła je pandemia koronawirusa. To pokazuje kolejny ważny aspekt pracy artystycznej – w dużej mierze uzależniona jest ona od odbiorców. Kiedy ich zabrakło, bądź kontakt był z nimi utrudniony, to gros artystów miało problemy z pozyskiwaniem pieniędzy po prostu na życie. Skromne dotacje ministerialne skończyły się po tym, gdy sytuacja w miarę wróciła do normy, nie wszystkim jednak udało się wrócić do status quo sprzed pandemii (inna sprawa, że również odbiorcy kultury nieco się „rozleniwili” z powodu działań online, a nie każdy artysta w takich działaniach się odnajdzie). Wrócono więc do pomysłu, by zapewnić minimum zarobku dla artystów. Nowe prawo ma regulować warunki pracy artystycznej oraz zapewniać najsłabiej zarabiającym twórcom minimum bezpieczeństwa socjalnego w postaci dostępu do ubezpieczeń społecznych i zdrowotnych. Koszty projektowanych rozwiązań mają być finansowane z wpływów z tzw. opłaty reprograficznej i opłaty od czystych nośników (tzw. rekompensata na rzecz uczciwej kultury) uiszczanej przez producentów i importerów sprzętu elektronicznego. Założenia te mają objawiać się w konkretnych działaniach: dopłaty do składek na ubezpieczenia (w zależności od dochodów od 20 do 80 proc.), zwolnienia z oskładkowania umów cywilno-prawnych (zlecenia) dla artystów samodzielnie opłacających ubezpieczenia czy możliwości uzyskania stypendium lub zapomogi. Twórcy będą mogli ubiegać się o kartę artysty zawodowego: wydawać je będzie dyrektor Polskiej Izby Artystów, która to zrzeszać będzie szereg stowarzyszeń twórczych. One z kolei poświadczać będą przynależność danej osoby do danego zawodu, których listę również określa ustawa. Celem ustawy jest także monitorowanie strat, jakie ponoszą twórcy z powodu powielania ich dzieł. Sam pomysł odpowiada oczekiwaniom twórców, dla których zagwarantowanie pewnego minimum socjalnego może stać się środkiem umożliwiającym skupienie się na twórczości. Moją osobistą wątpliwość wzbudza sam fakt „kwalifikowania” do statusu artysty. Nawet jeśli instytucja, która będzie takie uprawnienia nadawała, składać się będzie z przedstawicieli wielu środowisk i w założeniu będzie ona niezależna i transparentna, doświadczenia ostatnich lat pokazują, że najlepiej pomyślane instytucje za sprawą polityków mogą stać się karykaturami samych siebie. Z bliska miałem też okazję przyglądać się przebiegowi realizacji niektórych programów dotacyjnych – w większości działają one bez zarzutu. Jednak niektóre z nich, jak na przykład środki na programy z zakresu edukacji kulturalnej, przyznawane były z ogromnym opóźnieniem. Na powyższym przykładzie: projekty trzeba było zgłaszać do końca listopada 2022, a wyniki ogłoszono w połowie kwietnia 2023. Kto chciał realizować swoje projekty przed tą datą, musiał obejść się smakiem. Inną sprawą jest to, że szybki przegląd projektów, którym przyznano dofinansowanie, wskazuje na wspieranie określonej strony ideologiczno-estetycznej. Wielu twórców dowiaduje się więc mniej więcej w połowie roku, że zostają na lodzie, choć od kilku lat raczej stawia się na dofinansowania jako przyjemny dodatek, a nie główne źródło dochodów.
Artysta, czyli kto?
Kto byłby zainteresowany takim wsparciem? Gdyby przyjąć kryterium wykształcenia, to w raporcie „Rynek pracy artystów i twórców w Polsce” pod redakcją Doroty Ilczuk wskazano, że w okresie od roku 2000 do 2010 kierunki artystyczne na poziomie wyższym ukończyło około 38 tys. osób, zaś szkoły z niższych poziomów – 86 tys. osób. To dane sprzed ponad dekady, ale tendencja na kierunkach artystycznych była wzrostowa. Przyjmując nawet, że tylko ułamek z nich zdecyduje się na pracę w swoim zawodzie, możemy zakładać, że liczba ta będzie oscylowała wokół kilkuset tysięcy osób. Powraca jednak jak bumerang pytanie, czy to wykształcenie ma być kryterium do kwalifikowania na artystę. Współcześni twórcy cyfrowi, performerzy czy tworzący nowe środki wyrazu mogą nie pasować do klasycznych definicji, choć z drugiej strony – bycie w awangardzie obarczone jest ryzykiem początkowego niezrozumienia, czego przykładów znajdziemy w historii sztuki wiele.
Ile za sztukę
Bardzo ciekawym w tym kontekście zagadnieniem jest coraz bardziej rosnący w siłę w naszym kraju rynek sztuki, który po raz pierwszy sportretowali Andrzej Miękus i Krzysztof Jakubowski w filmie dokumentalnym Ile za sztukę? (premiera miała miejsce 17 maja podczas festiwalu Millennium Docs Against Gravity). Zobaczymy w nim artystów z pokolenia, które na własne oczy widziało tworzenie się polskiego rynku sztuki. Dziś to cenieni twórcy, jak np. Mirosław Bałka, Paweł Kowalewski, czy Ryszard Grzyb. Prezentowany jest jednak przekrój pokoleń – czterdziestolatków (Piotr Matecki), trzydziestolatków (Karolina Jabłońska i Monika Misztal) a nawet dwudziestolatków (Krzysztof Grzybacz). Obok nich wystąpili przedstawiciele domów aukcyjnych oraz ci, którzy ten rynek nakręcają – kolekcjonerzy. Powstaje tu naturalnie pytanie, co jest pierwsze: chęć dobrego zainwestowania i ulokowania pieniędzy w sztukę, której wartość będzie wzrastać, czy też chęć docenienia dobrych lub rokujących artystów. Praca nad dokumentem trwała trzy lata. Powstał film, który przygląda się polskiemu rynkowi sztuki współczesnej, aukcjom, wycenom dzieł i punktom zwrotnym w karierze artystów, gdy ich artystyczne sukcesy zaczęły się przekładać także na finansowe. Usłyszymy w nim słowa Mirosława Bałki: „Kiedy zaczęliśmy tworzyć, rynek sztuki był dla nas wielką abstrakcją. Sztuka była oderwana od pieniądza. Kontakt z pieniędzmi był traktowany jako zdrada ideałów i fakt sprzedawania prac był odbierany bardzo niepozytywnie jako gest sprzedajny, niemal judaszowy”. Za tymi moralnymi rozważaniami stoi jednak bardzo pragmatyczne pytanie, które artyście zadała matka: „Z czego będziesz żyć?”. Nie każdemu adeptowi sztuki udaje się, jak bohaterom dokumentu, wejść na szczyt sławy, a co za tym idzie, lukratywnych wynagrodzeń za swoje dzieła. Bo choć artysta zazwyczaj żadnej pracy się nie boi, to jednak, działając na rynku sztuki ambicje artystyczne musi godzić z upodobaniami kolekcjonerów. Niemniej warto poznać drogę tych, którym się udało – to, że nie zawsze była ona usłana różami, może być inspirujące albo właśnie przestrzec przed dołączeniem do tej branży.