Nie do końca rozumiem polityków, którzy z jednej strony deklarują przywiązanie do Kościoła, chętnie powołują się na papieża Jana Pawła II, ale co jakiś czas „wyskakują” z deklaracją poparcia dla kary śmierci.
Widzieliśmy tę sytuację ostatnio po tragicznej śmierci ośmioletniego Kamila, który zmarł w szpitalu od ran, jakie zadał mu konkubent jego matki. Sytuacja była tak dramatyczna, że nic dziwnego, że opinia publiczna była tą sprawą zbulwersowana. Jednak gdy konferencje prasowe zorganizowało kilku polityków, tragedia chłopca została wciągnięta w bezwzględne tryby polityki. Dwóch ważnych polityków należących do obecnego rządu publicznie wypowiedziało się za karą śmierci.
Tutaj oczywiście padły klasyczne zapowiedzi, że to niemożliwe, bo Polska podpisała szereg międzynarodowych dokumentów, które zakazują kary śmierci; zapowiedzi, że to prywatne zdanie mówiących, a nie oficjalne stanowisko partii rządzącej, ale w sytuacjach takich, jak ta z Kamilem, skazaliby winnego na karę śmierci.
Zastanawia mnie ta strategia w dwójnasób. Jeśli nie da się kary śmierci przywrócić, to właściwie po co o niej mówić? Czy rzeczywiście wyborcy kochają takich szeryfów, co dużo mówią, ale mało robią? Czy to tak, jak z Unią Europejską, że część polityków lubi wszystko zrzucić na Unię? Chcielibyśmy wam tu zrobić raj na ziemi, ale wiecie, Bruksela zabrania.
Równocześnie przecież kara śmierci jest nieustannie – choć Polska nie wykonuje jej od samego początku transformacji – przedmiotem politycznych podziałów. Są jej zaciekli przeciwnicy, którzy uważają, że społeczeństwo, które zabija swego obywatela, przyznaje się do zupełnej porażki, że eliminuje go, bo nie poradziło sobie z procesem socjalizacji. Trudno nie przyznać im racji w przypadku Kamilka, który był maltretowany na oczach matki i ciotki, przychodził do szkoły pobity, ze złamaną ręką itp. Pracownicy socjalni czy szkoła co jakiś czas właściwie reagowali, ale coś zawiodło w systemie, skoro doszło do tragedii. Lepiej więc się zastanowić, co zrobić na przyszłość, by nie było takich ofiar, niż skupiać się na surowej odpłacie dla sprawcy. Pomijając stanowisko Kościoła, to właśnie paraliż systemu sądownictwa w Polsce powinien każdego zniechęcać do kary śmierci.
Zwolennicy kary śmierci zaś twierdzą, że prawo musi być surowe, bo inaczej obywatele – jak dzieci przy zbyt łagodnym nauczycielu – tracą dyscyplinę, prawo zaczyna być względne itp. Zwolennicy zakaz kary śmierci traktują jako przejaw jakiejś ideologii.
Ale nie rozumiem tego zachowania polityków również dlatego, że stanowisko Kościoła w sprawie kary śmierci jest zupełnie jasne. Katechizm ją całkowicie wyklucza i to nie ze względu na jakąś „ideologię", ale ze względu na świętość życia i przyrodzoną godność człowieka. Politycy prawicy lubią mówić o ochronie życia przy okazji aborcji. Ale z jakichś przyczyn uważają, że mają prawo publicznie głosić stanowisko w sprawie kary śmierci jawnie niezgodne ze stanowiskiem Kościoła i wszystko będzie w porządku. Skąd ta selektywność?