Zaskoczyła mnie deklaracja premiera Mateusza Morawieckiego z noworocznego czatu z internautami. „W tym względzie nie zgadzam się z nauką Kościoła, bo jestem zwolennikiem kary śmierci, ale jej nie mamy” – powiedział szef rządu. Choć później zarówno premier, jak i jego rzecznik tłumaczyli, że nie jest to stanowisko całego rządu, ale prywatna opinia Morawieckiego, obie części zacytowanego powyżej zdania mnie zaskakują.
Przede wszystkim ta dotycząca poparcia dla kary śmierci. Przyznam, że moje własne poglądy w tej sprawie trochę ewoluowały. Nigdy nie byłem jej zadeklarowanym zwolennikiem, ale niegdyś bardziej trafiały do mnie argumenty tych, którzy bronili jej miejsca w systemie politycznym czy społecznym. Gdy tłumaczyli na przykład, że państwo, mając monopol na przemoc, by zachować dyscyplinę musi mieć możliwość wyeliminowania ekstremalnie aspołecznej jednostki.
Jednak im dłużej żyję, im lepiej rozumiem politykę, im bardziej świadom jestem niedoskonałości naszego ludzkiego świata, jego instytucji, tym mniejszy mam posłuch dla tego rodzaju wyjaśnień. Tak, jak bicie dzieci jest porażką rodziców, tak też kara śmierci wydaje mi się porażką społeczeństwa. A chrześcijańskie wezwanie do ochrony ludzkiego życia trzeba rozumieć jako czas od poczęcia do naturalnej śmierci. Jeśli bronimy życia, jeśli uważamy aborcję za zło, trudno domagać się poparcia dla kary śmierci. Oczywiście nie oznacza to, że sprawcy najcięższych zbrodni powinni być bezkarni. Ale między bezkarnością a karą śmierci jest olbrzymia przestrzeń na politykę karną danego państwa.
Od wielu lat w Polsce prawo karne jest nieustannie zaostrzane, wprowadza się coraz wyższe kary maksymalne, obniża się barierę wieku, gdy odpowiada się za zbrodnie, a jakoś przestępczość wcale nie spada. Wszak w USA, gdzie kara śmierci obowiązuje, liczba morderstw – szczególnie z użyciem broni palnej – jest chyba największa w całym zachodnim świecie. A zatem nie pełni funkcji odstraszającej, jak chcieliby tego zwolennicy kary śmierci. Czy kara śmierci ma być zemstą? Nauczką? Przecież nie ma funkcji odstraszającej.
Moje podejście ewoluowało podobnie jak stanowisko Kościoła. Papież Jan Paweł II twierdził, że na obecnym poziomie rozwoju społecznego nie ma miejsca na karę śmierci, która w bardziej pierwotnych sytuacjach mogła być uzasadniona. Papież Franciszek zaś stwierdził, że jest ona po prostu niemoralna.
Ale dla części ludzi o prawicowych poglądach taka ewolucja to rzekomy dowód skręcania Kościoła w lewo. Trudno mi się z tym zgodzić, prawo do życia nie wydaje mi się ani prawicowe, ani lewicowe, po prostu to konsekwencja potraktowania serio przykazań. Jednak niektórzy uważają, że ogłaszając swoje poparcie dla kary śmierci, zademonstrują swoją prawicowość, bo dla niektórych prawicowość jest ważniejsza niż nauczanie Kościoła – i jak rozumiem dlatego premier zastrzegł, że się tu z moralnością głoszoną przez Kościół nie zgadza. Zapewne części wyborców się to spodoba, część osób uzna, że premier jest bardziej ortodoksyjny od Kościoła, który właśnie rzekomo dryfuje w lewo. Ale mam wrażenie, że to efekt myślenia zarówno o religii, jak i społeczeństwie wyłącznie w kategoriach politycznych podziałów na prawo i lewo, na konserwatyzm i progresywizm.