Ojcowie soborowi używają innej metafory, zaczerpniętej z Biblii: „Żyją oni [świeccy] w świecie, to znaczy pośród wszystkich razem i poszczególnych spraw i zadań świata i w zwyczajnych warunkach życia rodzinnego i społecznego, z których utkana jest ich egzystencja. Tam powołuje ich Bóg, aby pełniąc właściwą sobie misję, kierowani duchem ewangelicznym, jak zaczyn, od wewnątrz niejako przyczyniali się do uświęcania świata, i tak przede wszystkim świadectwem życia, promieniując wiarą, nadzieją i miłością, ukazywali innym Chrystusa” (LG 31). Słowa, które podkreśliłam, nawiązują do obrazu z przypowieści, w której Jezus mówi o kobiecie, która wzięła zaczyn i włożyła go w trzy miary mąki, a wszystko się zakwasiło (zob. Łk 13, 21). To spora ilość produktu, nieco ponad 6,5 kilogramów, co świadczy o sile zakwasu. Pan używa tego obrazu, by pokazać mechanizm działania Królestwa Bożego, dlatego teraz przyjrzyjmy się bliżej, czym jest i jak działa zaczyn.
Do jego wytworzenia potrzebne są bardzo proste składniki: mąka i woda. Rozwijające się w nim bakterie i drożdże rozpuszczają w mące substancje uniemożliwiające skrobi i białkom pęcznienie, dzięki czemu wypieczone potem z ciasta pieczywo jest pulchne, trwałe i zawarte w nim składniki odżywcze są bogatsze oraz lepiej dostępne dla organizmu jedzącego. Można więc powiedzieć, że zakwas wzbogaca mąkę i wydobywa z niej maksimum jej możliwości. Kluczowa jest przemiana, która na pierwszy rzut oka może wydawać się psuciem, w końcu dodajemy kwas. Nadto do tej zmiany potrzebny jest czas, a więc i cierpliwość. Na szczęście, jak już wskazałam, że chociaż zaczynu jest zawsze dużo mniej niż mąki, jego działania nie da się zatrzymać. Jest jednak warunek – musi on być dobrej jakości.
Eucharystyczność
W tej metaforze jest jeszcze drugie dno. W kontekście życia Kościoła chleb kojarzy się z centrum chrześcijańskiego życia, a więc Eucharystią. Zarówno hostia, jak i wino nie występują bezpośrednio w naturze, żeby je uzyskać, trzeba poddać obróbce pszenicę i winogrona. Może dlatego zawsze porusza mnie modlitwa, którą wypowiada kapłan w trakcie ofiarowania darów ołtarza: „Błogosławiony jesteś, Panie Boże wszechświata, bo dzięki Twojej hojności otrzymaliśmy chleb, który jest owocem ziemi i pracy rąk ludzkich; Tobie go przynosimy, aby stał się dla nas chlebem życia”. Podobne błogosławieństwo wypowiada nad winem. Kiedy się w tę modlitwę wsłuchamy, odsłoni się przed nami wewnętrzna dynamika tej ofiary: Bóg stworzył i dał człowiekowi rośliny, człowiek je sieje i sadzi, Bóg daje im wzrost, człowiek je zbiera, przetwarza i daje Bogu, Bóg je przemienia i daje człowiekowi. Mamy więc do czynienia ze swego rodzaju tańcem, w którym Stwórca prowadzi, czy też sekwencją dar – przyjęcie i przemiana – dar. Ta sekwencja kończy się ostatecznie przemianą człowieka w Boga, bo jak napisał św. Albert Wielki, Komunia św. jest pokarmem, który przemienia nas w siebie.
Jak te wysokie tony powiązać ze zmianą pieluch, odwożeniem dzieci do przedszkola, zmaganiem z rachunkami, codziennym zabieganiem i mnóstwem problemów społecznych, zawodowych, rodzinnych, a to przecież stanowi materię życia nas, świeckich? Trzeba zainspirować się wewnętrzną dynamiką Eucharystii i, co może dla wielu z nas być trudniejsze, uwzględnić w tym równaniu Boga.
Wszechmocna bezradność
Działanie zaczynu jest możliwe dzięki temu, że ktoś go weźmie i włoży w odpowiednią ilość mąki. Eucharystia zaczyna się od aktu stwórczego Boga. Siła przemiany, obecna w zaczynie, ma źródło w tym, który na początku zmieszał wodę z mąką i cierpliwie czekał. Jeśli chcemy być zaczynem w świecie, trzeba nam nieustannie wracać do tego początku – prawdy o Bogu jako stwórcy i źródle wszelkiego życia, a więc wzrostu, rozwoju, przemiany, która wiąże się ze wzrostem, jak jest w Eucharystii. Jeśli mamy przemieniać świat, być skutecznym zaczynem, nie zrobimy tego bez coraz głębszego jednoczenia się z Ojcem – Źródłem wszelkiego życia.
To jest wyraźnie sprzeczne z pokusą radzenia sobie samemu, osiągania kolejnych poziomów i tylko dostarczania Bogu informacji o kolejnych osiągnięciach lub tym, co za nie uważamy. Jest też inna, dotycząca drugiej skrajności – oczekiwania, że On zrobi za nas wszystko, będzie nas popychał i ciągnął, a my bez zaangażowania, za to na jakże wygodnej pozycji bezwolnego narzędzia, zrobimy, co nam każe. Przyjęcie którejkolwiek z nich skończy się zerwaniem eucharystycznej dynamiki, o której wspominałam, i powolnym zamieraniem zaczynu, którym jesteśmy.
Lekcja z odwyku
Uwielbiam film 28 dni z Sandrą Bullock, który jest niesłychanie mądrą komedią o leczeniu w ośrodku dla nałogowców. W jednej ze scen graną przez wspomnianą aktorkę pacjentkę inny pacjent, bejsbolista, uczy rzucać piłką do celu. Często wraca do mnie jego kwestia: „Skup się na tym, co możesz kontrolować – oddechu, sposobie trzymania piłki, wymachu ręki – nie na celu, który chcesz osiągnąć”. To świetny opis tego, co jako świeccy, możemy jako zaczyn robić i jak to wykonać: skupić się na tym, co mogę kontrolować, co do mnie należy, co Bóg mi wskazuje jako działanie na teraz. I robić to dobrze. Nawet jeśli tym, co mam do zrobienia, jest zwrócenie uwagi księdzu, że mógłby bardziej przyłożyć się do sprawowania Mszy św. Zacząć od zaczerpnięcia z Boga, prośby do Ducha o wsparcie, a potem robić to, co do mnie należy. Przyjmować – przemieniać – oddawać Bogu.
Może się wtedy okazać, po wielu latach, kiedy wreszcie sią zatrzymamy i spojrzymy za siebie, że całkiem sporo z tej współpracy zaowocowało. Nie chodzi teraz o odfajkowane oczekiwania, wykonane prace, zobowiązania, z których się wywiązaliśmy. Chodzi o, jak to opisywała Mała Tereska, podnoszenie nóżki, by wejść choć na pierwszy stopień. Jeśli dochowaliśmy wierności obietnicom złożonym Bogu, a przez Niego także często ludziom, jeśli staraliśmy się najlepiej, jak potrafimy, słuchać Go i Mu służyć, to będzie owocowało. Tu jest kolejna, dla mnie osobiście bardzo trudna prawda – On jest panem żniwa (zob. Łk 10, 2), więc nie jest powiedziane, że zobaczę efekty mojego świadectwa. Przypomina mi o tym ostatnio historia, której stałam się częścią, pisząc książkę o br. Gwali Torbińskim, dominikańskim bracie kooperatorze, który zmarł w opinii świętości. Szukając informacji o duchowości braci, natrafiłam w spuściźnie jednego z ojców na przekład dziełka z lat dwudziestych XX w., które mi wiele wyjaśniło w tej kwestii. Sedno w tym, że był to rękopis – ojciec książkę przetłumaczył, ale nigdy jej nie wydano. Mogło mu się wydawać, że poświęcił wiele godzin na darmo. Jednak kilkadziesiąt lat później ten przekład okazał się dla mnie niesłychanie pomocnym źródłem. Praca nie poszła na marne.
Toksyczną postawą jest także porównywanie się z innymi – każdy z nas jest inny i, na szczęście, jedynym prawdziwym naszym sędzią jest Bóg, a On będzie nas oceniał, mając pełnię wiedzy o nas. Do nas należy współpraca, cierpliwa, pokorna, czyli odbywająca się w prawdzie, a przede wszystkim wzajemne wspieranie się w dążeniu do zbawienia. A kiedy inni zobaczą, jak się nawzajem kochamy (por. Apologetyk Tertuliana), jest szansa, że za tą miłością dostrzegą jej Źródło.