W Będkowicach jest niewielki i niesłychanie urokliwy kościółek pod wezwaniem Matki Bożej Królowej. Kiedy stałyśmy przed jego fasadą z łupanego kamienia, podziwiając wielki ammonit umieszczony na kluczu zamykającym łuk wejścia, usłyszałyśmy najpierw dorosłego wróbla, a po chwili głosy jego piskląt. Okazało się, że tuż pod dachem, w niewielkim otworze powstałym w wyniku wietrzenia zaprawy, odbywa się karmienie wróblowego drobiazgu. Innymi słowy, miałyśmy przed oczami dosłowną realizację biblijnego wersetu, mówiącego, że nawet wróbel znalazł swój domek (tak w tłumaczeniu ks. Wujka) przy ołtarzach Pana Zastępów (por. Ps 84, 3). Do tego pod płaszczem Maryi, w końcu miejsce jest pod Jej szczególną opieką. Pomyślałam sobie wtedy, że te ptaki przypominają trochę nas – głośno debatujących nad bieżącymi sprawami, zajętych swoimi problemami, starających sobie poradzić z codziennością, ale szukających bezpieczeństwa i domu właśnie przy Niej, naszej Matce, Matce Kościoła.
Typ
Jak przypominają nam ojcowie soborowi w konstytucji Lumen gentium, tytuł Matki żyjących, a więc Kościoła, nadawali Maryi już pierwsi teologowie chrześcijańscy. Określali Ją w ten sposób głównie z dwóch powodów: zrodziła Założyciela wspólnoty wierzących i stanowi – trudne słowo – jej biblijny typ. Pierwsza kwestia jest jasna, druga z pewnością wymaga nieco wytłumaczenia, a przy okazji możemy w niej znaleźć głęboką teologiczną intuicję.
W procesie objawienia można dostrzec pewien schemat – Bóg daje najpierw zapowiedzi, jakby wskazywał, według jakiego klucza należy rozeznawać, zanim ukaże się w pełni. W Starym Testamencie mamy więc wiele postaci, które pozwalają nam lepiej rozumieć Jezusa, a jednocześnie są Jego zapowiedziami, np. Izaaka, który miał być złożony w ofierze przez ojca, Józefa Egipskiego, sprzedanego przez braci etc. W ten sam sposób Maria z Nazaretu jest zapowiedzią i jednocześnie opowieścią o Kościele.
Jest Ona pierwszym człowiekiem, w którym zamieszkał Duch Święty, a nawet więcej – cała Trójca. Nadto Duch nie tylko Ją napełnił, ale sprawił, że dała Ona ciało Synowi Bożemu. Stało się to dzięki Jej posłuszeństwu, a więc wolnej decyzji na zaufanie Bogu do końca. Całe Jej życie było przede wszystkim służbą zbawieniu człowieka, nadto poczęła się jako wolna od grzechu pierwszych rodziców, a więc w stanie, który nam dał chrzest. Maryja też przeniosła przez ciszę Wielkiej Soboty wiarę Kościoła, żyła w pełni nadzieją i doskonale kocha Boga, ma więc pełnię cnót teologalnych, które w nas zakiełkowały, znów, w chwili chrztu. Z pewnością dałoby się znaleźć jeszcze więcej podobieństw między Nią a Kościołem, jednak kluczowe z nich związane jest z tajemnicą wcielenia.
U-cieleśnienie
W momencie zwiastowania Maryja pozwala, by Syn Boży wziął z Niej ciało. Od momentu Jego poczęcia nosi w sobie Boga, a jednocześnie w Jej ciele, i dzięki niemu, On coraz pełniej staje się człowiekiem. Coraz pełniej staje się obecny jako cielesny w świecie. To trudna do wyrażenia w ludzkim języku tajemnica sakramentalności, czyli tego, że to, co Boskie, może się wyrazić w materii, w żaden sposób jej nie naruszając ani nie zmieniając tego, jak ona funkcjonuje. Kiedy człowiek zostaje ochrzczony, po udzieleniu sakramentu wygląda i funkcjonuje tak samo jak przed chrztem. Jednak nie jest taki sam – „począł” się w nim Chrystus. Święty Paweł nawet wprost odnosi się do metafory macierzyństwa, kiedy mówi o tym, co dokonuje się w Galatach, którym głosił: „Dzieci moje, oto ponownie w bólach was rodzę, aż Chrystus się w was ukształtuje” (Ga 4, 19). To, że słowa te zapisał Apostoł Narodów, nie dziwi – nawrócił się przecież pod wpływem pytania Jezusa: „Szawle, Szawle, dlaczego Mnie prześladujesz?” (Dz 9, 4), w których Pan utożsamił się z chrześcijanami. Wiele lat potem Paweł napisze: „Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus” (Ga 2, 20) i powiąże to z życiem wiarą.
My jako Kościół jesteśmy obecnością Chrystusa w świecie, trudno więc dziwić się, że Ta, która fizycznie poczęła i urodziła Syna Bożego, jest i naszą matką. Zarówno Jej macierzyństwo, jak i to, że w nas także kształtuje się Chrystus, opiera się na akcie wiary – tym pierwszym, który prowadzi do chrztu, ale potem nieustannie powtarzanym i pogłębianym. Maryja jako doskonale wierna nawet wtedy, kiedy wszyscy zwątpili, to ideał, do którego zmierzamy. Im bliżej jego jesteśmy, tym doskonalej wyrażamy sobą Chrystusa w świecie, tym doskonalej jesteśmy Kościołem.
Zresztą wiara to tylko jedna z pionowych belek drabiny cnót teologalnych – drugą jest nadzieja. Im bardziej heroiczna jest nasza decyzja na zawierzenie Bogu, tym mocniejsza staje się nadzieja, a opierając się na nich obu, coraz wyżej wchodzimy po szczeblach miłości. Któregoś dnia dojdziemy do szczytu, kiedy wiara i nadzieja znikną, bo osiągniemy to, co one zapowiadają. Pozostanie tylko miłość.
Wieczernik o poranku
Energią, jeśli można Go tak określić, która umożliwia tę dynamikę, jest Duch Święty, zresztą dlatego święto Maryi Matki Kościoła obchodzimy zaraz po uroczystości Zesłania. Przejawem i wymownym znakiem Maryjnego macierzyństwa jest Jej obecność w Wieczerniku w chwili, kiedy Pocieszyciel przychodzi. Łukasz Ewangelista podkreśla, że była tam obecna i trwała na modlitwie razem ze wszystkimi (zob. Dz 1,14), i myślę, że czyni tak nie bez powodu. Jak na początku spisanej przez niego Ewangelii Duch napełnia Ją, tak na początku Dziejów Apostolskich napełnia tych, którzy z wiarą i nadzieją czekają na wypełnienie obietnicy Jezusa. Z całej tej grupy tylko Ona w pełni wie, co to znaczy – doświadczyła już tego, ma też za sobą całe dekady życia w jedności z Duchem i chodzenia tam, dokąd On prowadzi. To do macierzyństwa Maryi dodaje jeszcze jeden aspekt – nie realizuje tego posłannictwa tylko w wymiarze mistycznym czy sakramentalnym, ale jest też duchową mistrzynią i przewodniczką. Przeszła ten szlak, więc może po nim prowadzić następnych.
Duch zostaje dany i zbiorowisko uczniów staje się jednym ciałem; otrzymują nowe życie, zarówno jako poszczególne osoby, jak i jako wspólnota, analogicznie jak Adam otrzymał swoje, kiedy Bóg tchnął w raju w niego swojego ducha (zob. Rdz 2, 7). Kościół się tam dopiero poczyna, co trzeba bardzo mocno podkreślić, bo to oznacza, że nie jest jeszcze swoją pełnią, ale wchodzi na drogę rozwoju i przemian. Będzie i jest obecnością Chrystusa w świecie, ale na ile skutecznie i doskonale, zależy od tego, na ile każdy z członków Kościoła będzie się nawracał, czyli na ile wytrwale będzie się wspinał po drabinie teologalnych cnót. To z kolei oznacza, że potrzebuje matki, która będzie w tej drodze opiekunką i karmicielką, jak potrzebował jej każdy z nas, kiedy się począł. Pan Ją daje, już pod krzyżem, zanim odda ducha Ojcu (zob. J 19, 25–27), co dla mnie jest nieodmiennie gestem Jego wielkiej czułości, i wobec Maryi, o której doczesną przyszłość w ten sposób zadbał, i wobec nas, wciąż jeszcze dzieci w wierze, potrzebujących kogoś, kto będzie dla nas oparciem i obroną. Kogoś, kto będzie domem, pod którego okapem uwijemy nasze gniazda i będziemy, dzień za dniem, wzrastać ku świętości.